Za przekazanie egzemplarzy recenzenckich mangi Marriage Toxin, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu Waneko.
Historie opowiadane w kulturze popularnej na świecie są różne: od wzniosłych, heroicznych, współczesnych eposów o ratowaniu świata, przez naznaczone mormonizmem historie miłosne między ludzką kobietą a świecącym w słońcu wampirem, albo o nadludzkim wysiłku podejmowanym przez grupę do niedawna zwyczajnych ludzi, próbujących zabić największą plagę ludzkości, aż po romanse z kosmitami na dalekich planetach. W takim towarzystwie Marriage Toxin nie powinno spowodować nawet lekkiego uniesienia jednej brewki: no bo czy to aż takie dziwne, że najemny truciciel od zadań specjalnych szuka żony?
Przyspieszony kurs randkowania
Gero to w sumie poczciwy facet – dba o siostrę, chadza z kumplem na piwo, ciężko pracuje. Sęk w tym, że wykonuje dość specyficzny zawód: jest specjalistą, czyli wysoce wykwalifikowanym zabójcą, pochodzącym z jednego z najważniejszych rodów w branży, Trucicieli. Dzięki doskonałemu przygotowaniu oraz rygorystycznemu treningowi nie ma zadania, którego nie byłby w stanie wykonać. Może poza znalezieniem partnerki i założeniem rodziny, o czym w skrytości swojego nieśmiałego serduszka marzy. Podobnie jak jego babka, aktualna głowa rodu Trucicieli, która ma już jednak trochę dość czekania aż jej wnuczęta wezmą się do roboty i sprowadzą na świat kolejnego spadkobiercę wspaniałej, rodzinnej tradycji.
W wyniku kilku twardych warunków oraz całego wiadra emocjonalnego szantażu szczęśliwym życiem siostry oraz jej dziewczyny, Gero postanawia spełnić żądania babci i przedłużyć ród. Szkoda tylko, że ma problem z nawiązaniem nawet najbardziej błahej rozmowy z kobietą. Na pomoc przychodzi mu przypadek: w ramach jednego ze zleceń ma zabić oszustkę matrymonialną Mei Kinosaki, zdolną do uwiedzenia każdego mężczyzny. A że nie raczej po mieście nie chodzi lepsza mentorka w sprawach sercowych – dogadują się i tak oto Gero wyrusza na podbój damskich serc. Misja pierwsza: szlachetna złodziejka dzieł sztuki. Misja druga: nieśmiała dziedziczka firmy rozrywkowej. Cóż, łatwo nie będzie, ale protagonista Marriage Toxin to w końcu zaprawiony skrytobójca. Da radę. Chyba?
Co tu się??
Przeskoczenie z dość konwencjonalnych lektur czy to książkowych, czy komiksowych, wprost do Marriage Toxin, może okazać się sporym zaskoczeniem, zwłaszcza na początku drogi do szczęśliwego ożenku Gero. Joumyaku, osoba odpowiedzialna za pisanie tej historii, ma dość specyficzne poczucie humoru, które zauważamy właściwie na otwierających pierwszy tom stronach samym początku pierwszego tomu. Protagonistę poznajemy bowiem w trakcie wykonywania jednego z zadań: ma zlikwidować udającego pośrednika pracy tymczasowej handlarza niewolnikami. Na „dzień dobry” wiemy właściwie, że kogokolwiek właśnie oglądamy w kadrach – nie życzymy mu zbyt dobrze. I rzeczywiście po czterech stronach nie musimy już sobie nim zaprzątać głowy. Tymczasem wielce poważny truciciel, wracający do domu po dobrze wykonanej misji, włazi w latarnię, ponieważ zapatrzył się na całującą się na ulicy parę (tak, swoją drogą, poznajemy Kinosaki).
Potem jest już z górki – Gero, zamiast poważnym skrytobójc okazuje się być w sumie poczciwym ciapciakiem z niezbyt stereotypową pracą, a jego każde interakcje z płcią przeciwną możemy umieścić gdzieś pomiędzy „żenujące” a „nie no, to się na pewno nie uda”. Zabijanie w Marriage Toxin to po prostu kultywowanie rodzinnej tradycji oraz sposób zarabiania na życie, clou tej opowieści są rozterki miłosne Gero. A tym nie dość, że szybko nie będzie końca, to większość raczej zwiąże się jakoś z wykonywanym przez niego zawodem. Pomimo wszystko bowiem, historia Joumyaku to po prostu shōnen, na dodatek taki, który ukazuje się wciąż w „Shōnen Jump+”. Połączenie poszukiwania małżonki z widowiskowymi scenami walki z użyciem przeróżnych chemikaliów przeciw wrogom o najdziwniejszych zdolnościach (kontrolowanie wody, zabijanie przez kontrolę dźwięku) są czymś, na co powinniśmy się przed lekturą przygotować. Jeśli ten przedziwny – nomen omen – mariaż nie odrzuci nas na samym początku, zapewne zostaniemy z Gero i Kinosaki na dłużej.
No ładne to to
Za rysunek w przypadku Marriage Toxin odpowiada Mizuki Yoda, która niegdyś asystowała Yuko Osademu (Shiori Experience ~Jimi na watashi to hen na ojisan~) czy Gege Akutamiemu (Jujutsu Kaisen). Jej postaci są urocze, czasem wręcz śliczne, a przede wszystkim łatwo rozróżnialne oraz ekspresywne, nie ma również najmniejszych problemów z hiperbolizowaniem tych reakcji, co wykorzystuje sprawnie dla podkreślenia humorystycznych aspektów mangi. Sceny walki pozostawiają ciut do życzenia pod względem klarowności przebiegu całego starcia. Generalnie są poprawne, ujęcia dobrze oddają powagę poszczególnych technik/zagrożeń/zwycięstw (widać tu trochę rozwiązań wizualnych z Jujutsu Kaisen, zwłaszcza w kwestii kadrowania bohaterów przygotowujących się do ataku). Dobrze się na Marriage Toxin patrzy i sprawnie czyta.
No dzieją się rzeczy, dzieją
Do Marriage Toxin lepiej nie przysiadać bez dwóch informacji: (1) to shōnenowa komedia (2) z zawodowymi mordercami. Czeka nas tu dużo żenujących damsko-męskich interakcji oraz przeciwników ze zdecydowanie wykraczającymi poza naturalne zdolnościami. Jeśli jesteśmy na to gotowi i gotowe – manga zapewni nam całkiem przyjemną i zabawną przygodę z nieco nierozgarniętym, ale śmiertelnie skutecznym w swojej pracy bohaterem. Jest ciekawie. No i mają oswojonego rekina, ale to już sami musicie poznać Rekinalda.
Tytuł: Marriage Toxin
Scenariusz: Joumyaku
Ilustracje: Mizuki Yoda
Gatunek: akcja, komedia, dramat, romans, shōnen, nadprzyrodzone
Wydawnictwo: Waneko