Popkultura od kuchni: Dorayaki z Kraju Kwitnącej Wiśni

-

Kwiat wiśni i czerwona fasola to niezwykły film o przyjaźni, trudnej przeszłości i o tym, że rozmaite uprzedzenia do innych nie zapewniają nam spokojnego życia, a wręcz możemy stracić to, co wyjątkowe: bezcenne rady i wspólne doświadczenia zmieniające nasze spojrzenie na świat. A po seansie pozostaje wielki smak na pyszne dorayaki.
Apetyt na film

Sugestywne obrazy jedzenia w filmie bardzo często sprawiają, że nasz apetyt rośnie, czasami pauzujemy projekcję, by przygotować coś, co możemy przekąsić podczas oglądania. Nierzadko potrawy, które jedzą nasi bohaterowie, pozostaną w sferze marzeń, niedostępne – to dotyczy przede wszystkim tych wielodaniowych kolacji w trzygwiazdkowych restauracjach. Czasem jednak główne danie filmowe okazuje się wcale nie takie trudne do zrealizowania, nawet jeśli brzmi dość egzotycznie.

Bohaterem Kwiatu wiśni i czerwonej fasoli jest Sentarô, który prowadzi niewielki lokal sprzedający japońskie słodycze zwane dorayakami. Niestety poza kilkoma zaprzyjaźnionymi nastolatkami nikt do niego nie przychodzi. Pewnego razu w okolicy pojawia się starsza pani Tokue, która zostaje zatrudniona przez Sentaro. To ona wtajemnicza właściciela w sekret dobrej pasty an, dzięki której do lokalu zaczynają ustawiać się długie kolejki. Sukces trwa, dopóki ktoś nie odkryje, że zatrudniona kucharka choruje na trąd.

Japońskie naleśniki

Po obejrzeniu filmu z Kraju Kwitnącej Wiśni, ja, wielka miłośniczka naleśników wszelakich miałam ogromną ochotę na te niewielkie, złociste placuszki przypominające pancake’i. Już oczami wyobraźni widziałam, jak obracam je na dużej specjalnej patelni do naleśników. Na realizację planu przyszło mi poczekać parę tygodni, aż nadarzą się sprzyjające okoliczności. Pierwsze ciasto nie wyszło najlepiej, ale drugie było już doskonałe. Od znanych nam dobrze naleśników ciasto różni się większą gęstością i robi się je z niewielkiej ilości mąki, wody lub mleka, miodu (któremu zawdzięcza złocisty kolor przy smażeniu i z tego powodu warto dać go więcej, niż proponują przepisy, celem eliminacji złego cukru), jajek i proszku do pieczenia. Dorayaki składają się z dwóch puszystych okrągłych placków, między nimi dajemy nadzienie.

W Japonii tym nadzieniem jest an, czyli słodka pasta z fasoli, której przygotowanie zajmuje pani Tokue wiele godzin, za to efekt jest ponoć wyborny. Zmierzyłam się także i z tym wyzwaniem, choć wzięłam zdecydowanie łatwiejszy przepis od blogerki, która jadła oryginalną pastę i zapewniła, że dla niej smakuje tak samo. Nie powiem, ile blenderów wykończyłam na próbie przetworzenia czerwonej fasoli na kremową konsystencję, ale ostatecznie sprawdzian zdał stary dobry tłuczek do ziemniaków. Otrzymana słodka pasta fasolowa nie zauroczyła mnie smakowo, więc postanowiłam nadziewać dorayaki kremem czekoladowym – doskonałe połączenie. Jeśli ktoś lubi powidła i dżemy, może nimi zastąpić an.

Dora-jaśki, czyli krótka historia od gongu do poduszki

Nazwa dorayaki wzięła się od gongu (dora), na którym, pozostawionym przez ukrywającego się samuraja Benkei w domu pewnego rolnika, według legendy usmażono je po raz pierwszy. Obecna „sandwiczowa” postać przysmaku pochodzi z 1914 roku i została wymyślona przez Usagiya w dzielnicy Ueno w Tokio. Wcześniej an nakładano na jednym naleśniku. W rejonie Kansai, w Osace czy Nara przysmak ten nosi nazwę mikasa.

W japońskiej kulturze popularnej jest to ulubiony przysmak Doraemona, kultowej postaci mangi i anime, dlatego można też okazjonalnie nabyć paczkowane dorayaki z ikoną tego bohatera, nie wspominając o innych gadżetach typu wielka naleśnikowa poduszka.

Dla miłośników filmu dobra wiadomość: w grudniu nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego zostanie wydana Durian Sukegawy, na podstawie której powstał Kwiat wiśni i czerwona fasola.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu