Jeszcze kilka miesięcy temu byłam gotowa uznać Sex Education za jedną z lepszych propozycji serialowych dla młodzieży. Pierwszy sezon okazał się całkiem ciekawy i rzeczywiście dość edukacyjny, a jedynym jego problemem było mocne przerysowanie postaci. Ośmioodcinkowa kontynuacja, która kilka tygodni temu wylądowała na Netflixie, pozostawiła mnie jednak z mieszanymi uczuciami.
Bardzo się cieszę, że powstają kolejne seriale, mające na celu zwiększanie świadomości seksualnej. Kiedy ja byłam nastolatką, niezbędną wiedzę czerpało się z Bravo, zawierającego – co tu kryć – pełno głupot i dobrze jest mieć świadomość, że dziś młodzież może liczyć na lepszy dostęp do edukacji. Idiotyczne pisemka zastąpił internet, ale na małym i dużym ekranie pojawiają się dobre produkcje otwierające młodych na ważne tematy. Taką właśnie produkcją mogłoby być także Sex Education – i po części jest – ale przede wszystkim mamy tu do czynienia ze zmarnowanym potencjałem.
Uczymy się o seksie
Być może znajdą się osoby, które rozumieją i doceniają wszystkie te klisze, jakimi wypełniony jest serial Netflixa, i całe to bolesne przerysowanie postaci, sprawiające, że wielu widzów wyłączy Sex Education po paru minutach i już do niego nie wróci.
Poruszane są tutaj tematy ważne – ale nie traktuje się ich na serio. Intymne problemy młodzieży, która raz zwraca się o poradę do głównego bohatera, Otisa, a raz do jego matki, często bywają przedstawiane w formie tak przesadzonej, że wyglądają na kiepski żart. Nie to jest jednak najgorsze – serial powiela beznadziejne schematy rodem z tanich komedii romantycznych, takie jak wskoczenie na scenę pełną ludzi i wyjechanie z miłosnym wyznaniem, zazdrosne usuwanie wiadomości z cudzej skrzynki głosowej albo szantażowanie faceta hasełkami „albo twoja przyjaciółka, albo ja”, a potem zostawienie go na lodzie. Uważam, że od produkcji z aspiracjami edukacyjnymi mamy prawo oczekiwać znacznie więcej.
Cieszy mnie jednak, że w Sex Education o sprawach intymnych mówi się bez skrępowania. W tym sezonie pojawił się bardzo ciekawy wątek pigułki po, niesamowicie ważny motyw powiązania seksu z miłością, a także kilka mniejszych lub większych tematów, które – gdybym była niewiele wiedzącą nastolatką – z chęcią bym przyswoiła w takiej właśnie formie – na luzie i bez nadęcia.
W tym miejscu zabolała mnie jednak pewna niekonsekwencja – otóż w jednym z ostatnich odcinków bohater budzi się w łóżku koło dziewczyny i dowiaduje, że oto został rozprawiczony – nieświadomie i po alkoholu. Gdyby był młodą kobietą – bezsprzecznie dyskutowalibyśmy o gwałcie i stosunku bez zgody jednej ze stron. Tutaj jednak nie dzieje się nic – chłopak, który wyznaje teorię: jak seks, to z ukochaną osobą, na zupełnym luzie podchodzi do tego, co się wydarzyło. I nie dość, że nie pasuje to do postaci, jaką znamy, to jeszcze jest po prostu szkodliwe w swoim przekazie. No bo w końcu faceta nie da się wykorzystać, on zawsze będzie chętny i nie może być ofiarą przemocy, prawda?
Uczymy się o dorosłości
Choć z reguły w tego typu serialach najbardziej emocjonowały mnie wątki związane z młodzieżą, od jakiegoś czasu większą uwagę przykładam do postaci dorosłych i ich perypetii (wiadomo, starzeję się i już nie mogę identyfikować się z małolatami). Drugi sezon Sex Education przyjemnie zaskakuje pod tym względem, ponieważ tym razem problemy rodziców nie stanowią dalekiego tła – one wybijają się na pierwszy plan. I będzie to doskonała wiadomość dla wszystkich, których zachwyca Gillian Anderson w roli seksterapeutki, Jean Milburn. Bo to właśnie ona kradnie tutaj całe show i jest tak fenomenalną osobowością, że z chęcią obejrzałabym produkcję, w jakiej wydarzenia koncentrowałyby się na niej.
Matka Otisa nie jest jedynym dorosłym, który dostaje w tym sezonie więcej czasu na ekranie – ważne i ciekawe wątki mają również jej obecny partner oraz były mąż, dyrektor szkoły i jego żona, nauczyciele, a także pewna narkomanka i nadambitna fanka pływania. Jak widać – dzieje się sporo i wiele z tych historii zostaje umysłach widzów na dłużej.
I to zdecydowanie jest najmocniejszy punkt drugiego sezonu Sex Education.
Oglądać czy nie oglądać?
Co prawda czepiam się niekonsekwencji i przerysowania, ale nie da się ukryć, że stykamy się tutaj z interesującą propozycją dla młodzieży, obok której trudno byłoby przejść obojętnie. Serial ma bardzo ciekawy klimat – w trakcie oglądania można odnieść wrażenie, że akcja rozgrywa się w latach osiemdziesiątych, mimo że obecność smartfonów sugerowałaby co innego – i naprawdę mocno wciąga.
Jestem pewna, że gdybym była młodsza, uznawałabym Sex Education za jednego z moich ulubieńców na Netflixie. Ale ponieważ jestem już trochę starsza, mogę trochę pomarudzić i i tak polecić wam oglądanie.
Bo to naprawdę dobra propozycja.