Omae wa shindeiru. „The Witcher: Ronin” – recenzja mangi/komiksu

-

Książki: przeczytałem.
Gry wideo: ukończyłem.
Film (także ten animowany) oraz seriale: obejrzałem.
Koszulka z wizerunkiem Leszego: w szafce.
Medalion Szkoły Wilka: leży na półce.
Figurka Geralta: stoi tuż obok.
Najwyższa pora, by manga dołączyła do kolekcji.
the witcher: roninOczekiwanie

Jej powstanie to spora zasługa fanów, którzy tłumnie przybyli na serwis Kickstarter, by wesprzeć ten projekt. Efekt? Zebrano ponad siedmiokrotnie więcej środków pieniężnych niż potrzebowali w swym pierwotnym założeniu twórcy. Zaowocowało to powstaniem sporej liczby dodatków, dostępnych wyłącznie dla wspierających: część z radością wam pokażę. Pomimo iż w mych rękach znalazł się „zaledwie” zestaw podstawowy, to i tak zawiera on wiele prezentów od twórców. Ale do ciekawostek wrócimy później, zacznijmy od gwiazdy.

The Witcher: Ronin z zewnątrz wygląda na małe dzieło sztuki. Twarda okładka, zdobiona odbijającą światło złotą farbą zapiera dech, a wrażenie potęguje chropowata faktura materiału, z którego została stworzona. W środku natomiast znajdują się w sumie cztery historie: dwie opowiedziane w kolorze, pozostałe natomiast, krótsze, w czerni i bieli. W tym miejscu muszę was zmartwić, bo tego tomu nie zobaczycie na sklepowych półkach w tej formie. Chciałbym mieć pewność co do wyglądu edycji, która pojawi się w szerokiej dystrybucji, ale… Twórcy nie zdradzają zbyt wiele. Najprawdopodobniej pojawi się w mniejszym, miękkim formacie, oraz zawierać będzie tylko główną historię, okrojoną o czterdzieści pięć stron. Co nie znaczy, że nie warto na nią czekać: samuraj Geralt ma sporo nowych potworów do spalenia.

Nomenklatura

Z zewnątrz: pięknie, to już wiemy. Wnętrze natomiast cierpi na ewidentne rozdwojenie jaźni i kryzys tożsamości, który zaowocował tą mieszanką stylów.

Dwie główne historie, najbardziej nawiązujące do Geralta, jakiego znamy z popkultury (o fabule później), przedstawione zostały w kolorze, niczym pełnoprawny komiks. Zgodnie też z zachodnią estetyką, kreska nie jest tu niestety zbyt dokładna. Tło to zazwyczaj kolorowe plamy, postaci na drugim, a czasem nawet na pierwszym planie są tylko pobieżnie zarysowane, natomiast detale twarzy głównego bohatera ujrzycie tylko na bardzo dużym zbliżeniu. Całość, mimo scen akcji oraz przewijających się przez kadry potworów, sprawia więc wrażenie troszkę niechlujnej historyjki dla dzieci. Efektu dopełniają pastelowe i wyglądające na wypłowiałe kolory.

Dwie poboczne historie, wprowadzające (malutki spoilerek!) Vesemira i Yennefer, opowiedziane zostały w klasycznej, mangowej czerni i bieli. Z mnóstwem szarości i półcieni, rzecz jasna. Jeśli ktoś ma w miarę dobry wzrok, dostrzeże nawet włosy tworzące brwi Geralta. Kreska jest tu ostra niczym modliszkowe ostrza V w Cyberpunku 2077, a jeśli pojawia się krew, swą wyrazistością wielokrotnie przebija kolorowy odpowiednik z pozostałych historii. Z drugiej jednak strony, artyści tak sprawnie operują kontrastem, że pustą przestrzenią tła potrafią podkreślić ciemniej przedstawione postaci na pierwszym planie. Tylko dwa kolory, a kryją w sobie tyle życia i energii.

Czytam zarówno wschodnie mangi, jak i zachodnie komiksy, staram się nigdy nie faworyzować żadnego ze stylów. Co, jak widać wyżej, rzadko mi się udaje. A wracając do nazewnictwa: tom ten czyta się od prawej do lewej i to główny powód, dla którego w tytule znajduje się zwrot „recenzja mangi”.

Omae wa shindeiru. „The Witcher: Ronin” – recenzja mangi/komiksuPomysł

Pod względem fabularnym The Witcher: Ronin także stoi w rozkroku: pomiędzy chęcią stworzenia czegoś nowego a nawiązywaniem do wiedźmińskiego dziedzictwa. To drugie przeważa, lecz nie jest to nic złego; Problem tkwi w odtwórczości poszczególnych wątków. Geralt przenosi się bowiem do feudalnej Japonii prosto z trzeciej części serii gry wideo, zatytułowanej Dziki Gon. Wciąż szuka Ciri, swej córki porwanej przez Eredina, a po drodze siecze potwory na prawo i lewo oraz użera się z niewdzięcznymi ludźmi. W skrócie: otrzymujmy wszystko, co znamy i lubimy w białowłosym wojowniku, jednak strzygi oraz utopce zostają zastąpione przez kappy oraz tengu. Słowiański vibe ustępuje miejsca wschodniemu mistycyzmowi – ma to oczywiście wpływ na odbiór historii przez czytelnika, ale nie na fabułę. Ta jest wręcz generyczna, niczym misja poboczna w grze CD Projektu, jednak dziejąca się w alternatywnej rzeczywistości.

No i?  

Wielokrotnie to powtarzałem i powtarzał będę: żaden twórca nie musi kreować swych dzieł od podstaw i „odkrywać Ameryki na nowo”. W tym przypadku połączenie kultur wschodu i zachodu dało naprawdę ciekawy efekt, który zdecydowanie jest warty uwagi. Może nie błyszczy przesadną oryginalnością, ale też uniknął całkowitej odtwórczości. Jeśli jesteście fanami uniwersum Wiedźmina nawet w niewielkim stopniu, nie powinniście przejść obok tego tomu obojętnie. Choć nie ze wszystkimi decyzjami stylistycznymi i scenariuszowymi się zgadzam, biję brawo wszystkim odpowiedzialnym za ten projekt.

Prawdopodobnie nawet sam Andrzej Sapkowski uśmiechnąłby się z szacunkiem po tej lekturze.

PS Miałem jeszcze wspomnieć o prezentach w ramach kickstarterowego wsparcia: choć nie znajdziecie ich w sklepowej dystrybucji, ich liczba pokazuje zaangażowanie twórców. A więc w podstawowej wersji (oprócz komiksu) dotarła do mnie także manga w wersji mini, w języku angielskim, pocztówki oraz dodatkowe kolorowe okładki z grafikami artystów. Nie mogę się na nie napatrzeć. Są przepiękne.

podsumowanie

Ocena
7

Komentarz

Geralt powraca w innej rzeczywistości, choć nie całkiem sobie obcej. Potworów nie brakuje, niestety portali też. Ciekawe czy ta wersja Wiedźmina spodobałaby się Panu Sapkowskiemu?
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Geralt powraca w innej rzeczywistości, choć nie całkiem sobie obcej. Potworów nie brakuje, niestety portali też. Ciekawe czy ta wersja Wiedźmina spodobałaby się Panu Sapkowskiemu?Omae wa shindeiru. „The Witcher: Ronin” – recenzja mangi/komiksu