Za przekazanie egzemplarza recenzenckiego książki Łakome, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu Znak.
Z debiutami poetek i poetów w świecie prozy bywa różnie. Są przypadki pozytywne, jak twórczość Wioletty Grzegorzewskiej, ale są i negatywne, których nie chciałabym tutaj przytaczać. Czy Łakome Małgorzaty Lebdy wpisało się w jeden z tych kierunków?
To ciekawe pytanie, bo – w mojej opinii – wylądowało gdzieś pomiędzy.
Łakome – pierwsze wrażenia
Moje pierwsze spotkanie z debiutancką powieścią Lebdy okazało się… prawdziwym starciem. Brnęłam przez kolejne strony niczym przez gęste bajoro, zadając sobie pytanie, czy kiedyś będzie mi tu dane jeszcze złapać oddech.
Przegrałam, odpuściłam, nie dałam rady.
Wracałam do Łakomych jeszcze wielokrotnie, za każdym razem wgrywając się w tę opowieść głębiej i głębiej, aż w końcu – z lekkim poczuciem ulgi – przewróciłam ostatnią kartkę i… musiałam długo uspokajać myśli.
Moje wrażenia pełne są skrajności. Z jednej strony mamy podziw – wobec formy, poszanowania dla polszczyzny, zabawy językiem, prawdziwego umiłowania słowa. Z drugiej strony towarzyszy mi poczucie rozczarowania – bo to taka historia o wszystkim i o niczym. Mało konkretna, rozwleczona, momentami stanowiąca najlepsze potwierdzenie teorii przerost formy nad treścią. No i fakt, że jest to taka powieść nie-powieść – także uznaję za rozczarowanie.
Trzecia strona to piękno. Piękno przyrody, piękno ludzkiego życia, piękno relacji. Wszystko jest tu słodko-gorzkie, radość przeplata się ze smutkiem, spokój z dzikością, łagodność z nieokrzesaniem. Autorka bardzo umiejętnie kreśli opisy rzeczywistości, oddając przy tym ogrom emocji – i robi to w sposób pozbawiony nachalności. Najłatwiej byłoby podsumować ten zestaw wrażeń jako: prosta historia z życia, ubrana w zupełnie nieproste słowa.
Debiut powieściowy Małgorzaty Lebdy – jak wypada?
Łakome to zbiór wspomnień z życia i refleksji o teraźniejszości, ubranych w krótkie rozdziały. Pretekstem narratorki do opowiedzenia swojej historii jest bliskie spotkanie ze śmiercią i stratą. I to właśnie one wyznaczają kierunek, w jakim podążać będziemy przez kolejne strony.
W tej dusznej, nieco przytłaczającej atmosferze, toczą się opowieści o życiu. Opowieści na wskroś kobiece, babcine, wiejskie. Tak realne i żywe, że czytając miałam wrażenie, jakby to po mojej brodzie spływał sok z owoców, jakby to mnie otaczały gałęzie i jakby to moje uszy pieściły dźwięki natury. Łakome to powieść tak sensualna, że nie da się nie doświadczyć jej wszystkimi zmysłami.
Jednocześnie jest to literatura bardzo trudna. Nie można do niej zasiąść jak do lekkiej lektury przegryzanej ciasteczkami. Czytanie Łakomych wymaga pełni uwagi, skupienia i, co najważniejsze, odpowiedniego nastroju.
To oczywiście są kwestie mocno indywidualne, ale dla mnie największym wyzwaniem było obcowanie z tą książką w momentach kryzysu psychicznego. I nawet nie dlatego, że tematyka straty czy odchodzenia jakoś szczególnie mnie w tym czasie dotykała. Problemem Łakomych było coś zupełnie innego. To duszna atmosfera tej opowieści sprawiała, iż nie potrafiłam zmierzyć się z kolejnymi gęstymi metaforami, językowymi sztuczkami, plastycznymi opisami.
Tak, było tego dla mnie za dużo.
I tutaj samo nasunęło mi się skojarzenie z prozą wspomnianej wcześniej Wioletty Grzegorzewskiej, która ma równie imponującą umiejętność malowania obrazów za pomocą słów. Tyle tylko, że w jej Stancjach czy Gugułach te poetyckie opisy stanowią uzupełnienie fabuły, a w przypadku Łakomych… same są fabułą.
Do mnie, niestety, to nie przemawia.
Dlaczego Łakome nie podbiły mojego serca?
Tego określenia użyłam już we wstępie i tym razem posłużę się nim ponownie. Łakome to, w mojej opinii, przerost formy nad treścią.
Ta powieść ma prawo zachwycać pod wieloma względami. Uważam, że każdy, kto czyta polską literaturę, powinien się z nią zmierzyć i wyciągnąć z niej cząstkę czegoś tylko dla siebie. Ale jednocześnie odrzuca mnie to, że autorka nie daje nam chwili oddechu. Zupełnie jakby siłą chciała zalewać nas potokiem poetyckości, metafor i pięknej polszczyzny. Wygląda to jak popis, kto da więcej – i akurat ja nie jestem czytelniczką, która ceniłba takie zabiegi.
Zmęczyła mnie ta książka, nawet pomimo tego, iż mogłabym ją określić mianem pięknej i wyjątkowej. Za dużo, za dużo tu wszystkiego, a za mało powieści w powieści.
I niech nie zwiedzie nikogo wydanie. To książka na ponad trzysta stron – z gigantycznymi marginesami, pustymi stronami i dość luźną interlinią. Spokojnie można by zmniejszyć jej objętość o połowę.
Autorka: Małgorzata Lebda
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 304
ISBN: 978-83-240-6729-9
Więcej informacji TUTAJ