Za możliwość obejrzenia wersji recenzenckiej filmu Wilcze stado, w ramach współpracy recenzenckiej, dziękujemy Kino Świat.
O Wilczym stadzie dowiedziałam się kilka tygodni temu, gdy na jednym z obserwowanych przeze mnie profili na Instagramie pojawiła się jego zapowiedź. Ciekawie przygotowany zarys fabuły oraz dynamiczny montaż sprawiły, że od razu wrzuciłam tę produkcję na listę „do obejrzenia”. Nie minęło tak dużo czasu, a ja już jestem po seansie!
Zacznijmy od zarysu fabuły. Czterdzieścioro trzech więźniów i więźniarek ma zostać dostarczonych z Filipin do Korei Południowej. By zminimalizować ryzyko związane z transportem tak niebezpiecznej grupy, zostaje ona zapakowana na statek towarowy wraz z ponad dwudziestoma agentami i agentkami oraz lekarzem i pielęgniarką. Skazani zakuci w kajdany, okręt odbija od manilskiego nadbrzeża, ale… sytuacja na pokładzie szybko wymyka się spod kontroli. Kto dotrze do Korei?
2,5 tony sztucznej krwi
Przytoczony powyżej zarys fabularny być może wydaje wam się nielogiczny w pewnym szczególe. Dlaczego do ochrony tak dużego transportu potencjalnie niebezpiecznych osób (piszę „potencjalnie”, bo kryminalnej historii wielu z tych jednostek nigdy nie poznajemy, może mają na koncie tylko notoryczne kradzieże batoników?) zatrudniono mniej agentów niż skazanych? Dlaczego nie zaangażowano w to wojska, skoro wszem wobec mówiło się o „wysokim ryzyku” tego rejsu? Ba, dlaczego w programie informacyjnym w krajowej telewizji o tym mówiono!? To ostatnie pytanie akurat pada na ekranie z ust jednego z agentów, ale nie otrzymuje żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi. W Wilczym stadzie, szczególnie na początku, pojawia się jeszcze kilka nielogiczności, które sprawiają, że ściśle tajny, bardzo niebezpieczny i ryzykowny rejs wcale się taki nie wydaje. Przejdźmy jednak dalej.
W sieci znalazłam informację, że podczas kręcenia Wilczego stada zużyto 2,5 tony sztucznej krwi. Tona nie jest może jednostką, jaką utożsamiałabym z mierzeniem ilości cieczy, ale nie czepiajmy się szczegółów. Sama ta liczba – zresztą podobnie jak wspomniany już zwiastun – sugeruje, z jakiego rodzaju produkcją mamy do czynienia. Temu akcyjno-krwawemu elementowi niewiele mogę jednak zarzucić.
Jest satysfakcjonująco – o ile cieszą nas tego typu rzeczy – i raczej mało szczegółowo. Kamera nie pokazuje, na przykład, roztrzaskiwanej czaszki, zamiast tego serwując widzowi ujęcie na głowę (nadal w całości), potem na złoczyńcę wykonującego cios, czemu towarzyszą sugestywne mlaśnięcie czy chrupnięcie. Później ewentualnie widzimy ofiarę napaści z zakrwawioną twarzą. I kałuże, wręcz jeziora posoki. Wszędzie. Wyjątkiem od reguły niepokazywania przemocy są sceny podcinania gardeł czy wbijania noży w szyje. W tych sytuacjach oko kamery nie ucieka, pozostaje skupione na ofierze i fontannie krwi tryskającej z rany. Początkowo trochę bawił mnie widok takiej czerwonej sikawki, ale po jakimś czasie nawykłam.
Fabuła? Nie znam. Masz może na myśli: nieprzewidywalność?
Twórcy Wilczego stada wyraźnie postawili na akcję, a nie fabułę. Tej właściwie w ogóle nie ma (głównego bohatera w sumie też nie, jak się nad tym zastanowić), ale w sumie… znając opis filmu i mając za sobą sekwencje go otwierające, możemy przewidzieć, do czego to wszystko prowadzi, prawda? Otóż nie! Moje pierwotne założenia runęły w gruzach mniej więcej w połowie produkcji, przez co musiałam zadać sobie pytanie, co tak naprawdę będzie dalej. Być może dało się przewidzieć zastosowany w filmie zwrot akcji, ale mam wrażenie, że wcześniej pojawiło się zbyt mało przesłanek go sugerujących.
Druga połowa produkcji nabiera nieco mroczniejszego tonu, nawiązując lekko do początków XX wieku na Półwyspie Koreańskim, który w tamtym czasie pozostawał pod japońską okupacją, oraz eksperymentów na ludziach. Z jednej strony doceniam chęć wyróżnienia się na tle innych filmów o zabijaniu się na bardzo ograniczonej przestrzeni, i przełamania konwencji, z drugiej: miałam wrażenie, że nie pasuje to do wcześniejszych wydarzeń. Samo zakończenie z kolei jest mało konkluzywne i na tyle otwarte, że nie zdziwiłabym się, gdyby kiedyś powstała kontynuacja.
Nie wspomniałam o technikaliach, więc króciutko i o nich. Lokacje – szczególnie statek, na którym dzieje się większość akcji – wyglądają bardzo dobrze, wiarygodnie brudno. Obsada również spisała się na medal, przy czym nie jestem pewna Dongyuna Janga, wcielającego się w rolę jednego ze skazanych, Doila. Wydawał mi się dziwnie sztywny i mało ekspresyjny, ale być może takim miał być wedle wizji reżysera – Hongseona Kima (pan ma na swoim koncie jeszcze kilka produkcji „z dreszczykiem”). Oprócz Dongyuna, na ekranie zobaczymy wiele twarzy znanych z popularnych koreańskich seriali, między innymi: Inguka Seo, Yeonnam Jang, Dongila Sunga czy Somin Jung.
Oglądać czy nie oglądać?
Wilcze stado nie stoi fabułą ani logiką, więc jeśli te elementy są dla was ważne, raczej odpuśćcie sobie seans. Jeżeli jednak możecie przymknąć oko na te braki, zadowalając się satysfakcjonującymi sekwencjami akcji i krwawą jatką – warto dać tej produkcji szansę. Osobiście podczas seansu bawiłam się naprawdę dobrze, mimo wspomnianych niedociągnięć i hektolitrów krwi.
Tytuł oryginalny: 늑대사냥
Reżyser: Hongseon Kim
Czas trwania: 2 godz. 2 min.
Rok produkcji: 2022