Zawsze twierdziłam, że tak naprawdę istnieją dwa elementy dzieciństwa, z których nigdy nie wyrosnę: animacje oraz klocki LEGO®. Kilka lat temu ktoś wpadł na pomysł, by je połączyć, w efekcie czego w 2014 roku mieliśmy możliwość obejrzenia pierwszej części przygód ludzików tej znanej marki. Konwencja się przyjęła, produkcja doczekała się kilku spin-offów, a teraz przyszedł czas na sequel. Warto wybrać się na niego do kina?
Pięć lat to wystarczająco dużo czasu, by doszło również do przetasowań wśród twórców produkcji o sympatycznych klockach – Phil Lord oraz Christopher Miller, reżyserzy i scenarzyści pierwszej części, tym razem odpowiadają za scenariusz, zaś za kamerą (jeśli można tak mówić w kontekście animacji) staje Mike Mitchell. Jest to o tyle niepokojące, że Mitchell ma na swoim koncie takie tytuły, jak: Boski Żigolo, Shrek Forever, Alvin i wiewiórki 3 oraz Trolle. Zatem niby raz lepiej, a raz gorzej, jednak głównie średnio.
Uwaga, siostra nadchodzi!
Zakończenie „jedynki” jasno sugerowało – jeśli wyniki finansowe okażą się pomyślne – kontynuacja właśnie poznanej historii jest wyłącznie kwestią czasu. Wpływy zgadzały się na tyle, że w międzyczasie światło dzienne ujrzały naprawdę świetny LEGO® BATMAN: FILM (2017) oraz, nieco już gorszy, LEGO® NINJAGO: FILM (2017). Teraz zaś nadeszła chwila, w której do zabawy wkracza… kolejny zestaw klocków.
Krótkie streszczenie fabuły „dwójki” i to bez zdradzania zakończenia poprzedniej części jest raczej karkołomne i trudne do osiągnięcia, postaram się jednak tak pożonglować słowem, by nikomu nie zepsuć zabawy z seansu. Kontynuacja zaczyna się dokładnie w tym samym momencie fabuły, w którym pięć lat temu zostawiliśmy naszych dzielnych przyjaciół: w chwili, gdy okazuje się, że ich kochane miasto wcale nie zostało uratowane, a nowi najeźdźcy to cukierkowe i barwne DUPLO, złożone w fantazyjne, chociaż nieco pokraczne, formy. Ach, no tak, intruzi koniecznie chcą wszystko zniszczyć i wprowadzić własne porządki. W przeciągu pięciu lat Klocburg zmienia się w postapokaliptyczną krainę rodem z najnowszego Mad Maxa, a Emmet – nasz główny bohater – musi stanąć oko w oko z koniecznością uratowania porwanych przyjaciół.
Jestem niemal pewna, że wszyscy, którzy widzieli poprzednią część (a bez tego nie ma sensu iść do kina na „dwójkę”, naprawdę!), doskonale zdają sobie sprawę z tego, kto stoi za zniszczeniami i chaosem wprowadzonym przez kosmicznych najeźdźców. Już to w pewien sposób obdziera kontynuację z tej nutki niewiadomej, towarzyszącej „jedynce” praktycznie do finałowych scen, zaskakując niejednego widza (w tym mnie!). Nie jest to jednak największy zarzut, jaki przyszedł mi na myśl po opuszczeniu sali kinowej. Ze zgrozą odkryłam bowiem, że tak właściwie najnowsze przygody ludzików o żółtych twarzach wcale nie bawią mnie tak, jak ich wcześniejsze perypetie. I raczej nie jest to wynikiem sentymentu czy upływającego czasu, bo LEGO® PRZYGODĘ obejrzałam raptem dwa tygodnie temu (słowo, nie dorosłam przez te kilkanaście dni). Owszem, trafiło się kilka całkiem przyzwoitych żartów, w większości były to jednak gagi wymierzone raczej w młodszych odbiorców.
Klocek do klocka?
LEGO® PRZYGODA 2 z jednej strony wciąż porusza znaną nam z pierwszej części krytykę konsumpcjonizmu, konformizmu oraz nadmiernego indywidualizmu, starając się wpoić młodym widzom całkiem przyjemne przesłanie. Z drugiej kontynuacja, siłą rzeczy, musi pójść dalej, a nie tylko eksploatować to, co udało się w poprzednim filmie. No i tutaj mamy kolejny zgrzyt. O ile do młodszych powinien trafić morał, że nie zawsze ważne jest to, by mieć rację, bo często bardziej liczy się wspólnie spędzony czas, o tyle dorośli nie do końca to poczują. Tym bardziej, jeśli widzieli wcześniejsze przygody bohaterów, które znacznie lepiej radziły sobie z trafieniem do starszego odbiorcy, zwłaszcza w finałowych scenach.
Summa summarum
Najnowsza produkcja Mitchella wprowadza niewiele nowego do świata filmów LEGO®, posługując się raczej schematami, które wypaliły w poprzednich tytułach o żółtych ludzikach. Nie ma tu nic zaskakującego czy odkrywczego. Niektóre z żartów do was trafią, inne obiją się jak groch od ściany. Tym razem grupą docelową był znacznie młodszy widz. Twórcom wypadło jednak z głowy, że taki odbiorca zwykle pojawia się na kinowej sali z dorosłym (lub chociaż nieco starszym) opiekunem. Niestety, towarzysząc pociechom w trakcie seansu, raczej się wynudzimy (a momentami nawet zmęczymy chaosem na ekranie). Zrekompensuje nam to, co najwyżej, przyjemna dla oka animacja, mnogość popkulturalnych odniesień oraz dwie wpadające w ucho piosenki. Znaczy: można iść, ale szału nie będzie.
Reżyseria: Mike Mitchell
Rok powstania: 2019
Czas trwania: 1 godzina 46 minut