My name is… „Elseworlds” – recenzja crossovera Arrowverse

-

Stało się – twórcy Arrowverse kolejny raz zaprezentowali nam trzymający w napięciu, wciągający i dobrze poprowadzony crossover, tym razem trzech z czterech swoich flagowych produkcji: Arrow, The Flash i Supergirl. Trzy wieczory, trzy niesamowite epizody, trzy godziny pełne wciskających widza w fotel rozwiązań.

Nie od dziś wiadomo, że najlepszymi odcinkami seriali superbohaterskich są te, kiedy spotykają się protagoniści z każdego obrazu The CW. Mam tutaj oczywiście na myśli te należące do Arrowverse. W obecnym rendez vous zabrakło najbardziej zwariowanej i cudacznej ekipy, czyli Legend, jeśli jednak oglądacie i tę produkcję, dokładnie wiecie dlaczego (choć w trzecim epizodzie pojawia się ktoś z tej historii). Podróżnicy w czasie zajmują się bałaganem, jaki zgotował im Constantine, a na Ziemi rozpoczyna się nowe starcie dobra ze złem, które, według tego, co można zobaczyć pod koniec trzeciej części crossovera, czyli w Supergirl, to przedsmak tego, co szykują dla nas twórcy w 2019 roku.

Do tej pory każde spotkanie superbohaterów z seriali, nieważne czy to w postaci cameo, czy też dłuższej i bardziej rozbudowanej opowieści, wywoływało we mnie same pozytywne emocje. Do tej pory pamiętam Crisis on Earth-X, czyli najlepszy crossover, jaki do tej pory powstał. Najnowszy, Elseworlds, nie jest może tak niesamowity i zapierający dech w piersiach, ale trudno nie oddać twórcom tego, iż kolejny raz wykonali kawał dobrej roboty. Dość pustego „gadania”, czas podsumować trzy odcinki wspólnych występów Supergirl, Green Arrowa i Flasha!

My name is… „Elseworlds” – recenzja crossovera Arrowverse
Kadr z crossovera „Elseworlds”
Freaky Friday!

Któż z nas, a przynajmniej osób oglądających superbohaterskie seriale The CW, nie zna tych słów – My name is Oliver Queen czy też My name is Barry Allen and I’m the fastest man alive… Już od kilku lat śledzimy poczynania tych dwóch bohaterów – poznajemy jasne i ciemne (a zwłaszcza je) strony bycia obrońcą uciśnionych. A co by było, gdyby ktoś, a dokładniej pracujący w Arkham Asylum doktor, John Deegan, otrzymał szansę napisania na nowo rzeczywistości. Pewien przybysz z far, far away daje antagoniście broń, która zmieni wszystko – dosłownie. Dzięki Księdze Przeznaczenia (Book of Destiny), jaką John otrzymuje od przybysza zwącego się The Monitor, można zmienić obecne czasy, jak tylko się chce. I Deegan właśnie to robi.

W jego wersji rzeczywistości Oliver Queen jest Barrym Allenem, a Barry Allen Oliverem Queenem. Bohaterowie budzą się (choć po prawdzie robi to tylko pierwszy z nich, drugi nagle… wskakuje w nie swoje buty) pewnego dnia niby w swoich ciałach, bo wyglądają tak samo, ale gdzie indziej i mają zmienione życiorysy. Olie biega szybko i nosi czerwone wdzianko oraz mieszka w Central City, a Barry polubił zieleń, strzały i Star City.

Obaj wiedzą, że stało się coś niedobrego, pamiętają, kim są naprawdę, dlatego postanawiają połączyć siły i rozwiązać zagadkę zamiany ról. Istny Freaky Friday! Niestety już na początku muszą stawić czoła komplikacjom, bowiem nikt z ekipy team Flash nie wierzy w to, że nastąpiła jakakolwiek zamiana. Jedyna nadzieja w Karze, która protagoniści proszą o pomoc w rozwiązaniu zagadki. Jak można się spodziewać, nie będzie to łatwym zadaniem.

Ja to ty, a ty to ja…

Już po zapowiedziach i zdjęciach promujących łączone epizody można było wywnioskować, że ten crossover będzie zwariowany. I tak właśnie jest. Oliver musi rozgryźć moce Flasha, A Barry nie dać się ogarnąć ciemności, jaka towarzyszy Green Arrowowi. I o ile Queen całkiem dobrze wypadł w roli Speedstera – było szybko, intensywnie, ale przede wszystkim zabawnie, twórcy po raz kolejny pokazali inną stronę granego przez Stephena Amella bohatera, tę weselszą, o tyle Łucznik nie do końca mnie do siebie przekonał. Jasne, dobrze strzela, potrafi walczyć, jednak nie przemyślano chyba sposobu postępowania Allena w nowej roli. Niby jest sobą, ale momentami przejawia zachowania typowe dla Arrowa – chęć zemsty czy szybkie i bolesne wymierzanie sprawiedliwości, do tego dochodzą jeszcze fragmenty, kiedy Barry zachowuje się jak dzieciak (jak choćby na farmie Kentów). I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie widoczny brak pomysłu twórców na tę postać, przynajmniej w pierwszym epizodzie crossovera. Allen bardziej mnie denerwował niż bawił.

My name is… „Elseworlds” – recenzja crossovera Arrowverse
Kadr z crossovera „Elseworlds”

Premierowy odcinek Elseworlds jest intensywny, największą gwiazdą jest Oliver Queen (ten prawdziwy, Amella), który nie dość, że śmieszy swoimi dialogami i zachowaniem, to jeszcze widać, jak wiele kosztuje go to, iż nie może w łatwy sposób (najlepiej za pomocą pięści i strzał) rozwiązać problemu. Musi uczyć się swojego ciała i możliwości na nowo.

W pewnym momencie epizody, po kłótni, bo przecież ta również musiała mieć miejsce, bohaterowie rozmawiają ze sobą o tym, czym są dla nich ich moce i umiejętności. I to jeden z głębszych momentów pierwszego odcinka.

A jak się sprawuje Kara? W tym epizodzie stara się pogodzić przyjaciół i znaleźć wyjście z sytuacji. Nie jest tutaj najważniejsza, gra drugie skrzypce, wszystko zmienia się dopiero w kolejnych odsłonach Elseworlds.

Batman is an urban legend

Drugi epizod to ten, na który wszyscy czekaliśmy z utęsknieniem. Akcja przenosi się bowiem do Gotham City, którego stróżem jest Batwoman. Batman zniknął, więc teraz to na jej barkach leży odpowiedzialność za ludzi mieszkających w tym mieście.

Jak już wiecie, w rolę zamaskowanej mścicielki wcieliła się Ruby Rose i moim zdaniem bardzo dobrze w niej wypadła. Przed emisją odcinka internet obiegła fala krytyki, wielu osobom nie spodobał się wybór aktorki mającej wcielić się w Batwomen. Prawda jest jednak taka, że Ruby sobie poradziła, może musi jeszcze popracować nad mrocznym chodem (scena, gdy kroczy po kostium), ale poza tym jednym elementem nie mam Rose nic do zarzucenia. Była twarda, kopała pupy przeciwnikom i pokazała pazur. A jej relacja z Karą zasługuje na osobny odcinek, gdzie te dwie pokażą, na czym polega girl power. I tak, jeśli znacie komiksy lub filmy o Batmanie i Supermanie, a zwłaszcza te, gdzie panowie pojawiają się razem, dostrzeżecie w serialu kilka nawiązań do historii tych dwóch superbohaterów.

My name is… „Elseworlds” – recenzja crossovera Arrowverse
Kadr z crossovera „Elseworlds”

W tym epizodzie Oliver, Barry i Kara udali się do Arkham Asylum w celu odnalezienia doktorka i księgi. Co z tego wyniknęło? Masa kłopotów, jak choćby fakt, iż w pewnym momencie bohaterowie (Allen i Queen) walczyli przeciwko sobie.

Jedna zmiana rzeczywistości to jednak za mało, dlatego antagonista postanawia znowu namieszać w życiu protagonistów, tym razem stają się poszukiwanymi przez prawo uciekinierami, bez mocy, a on sam najsilniejszą osobą na świecie – ubranym na czarno Supermanem. I tutaj znowu twórcy puścili oko do osób zaznajomionych z komiksami.

Chosen ones

Trzecia, a zarazem ostatnia odsłona nowego crossovera jest najbardziej intensywna, wiele się dzieje, a do tego sporą rolę do odegrania ma Superman, ten dobry i zły. Oliver i Barry są poszukiwani, zdani sami na siebie, bez swoich mocy, jednak nawet to nie powstrzymuje ich przed próbą podjęcia walki. Bohaterowie muszą połączyć siły, by pokonać silnego i niebezpiecznego przeciwnika.

Elseworlds to kawał dobrego superbohaterskiego kina akcji. Wiele się dzieje, protagoniści, zwłaszcza Queen i Allen, muszą zmierzyć się nie tylko z przeciwnikami, ale także samymi sobą. Odnaleźć się w nowych rolach, nie stracić wiary w powodzenie misji i zachować spokój, to ostatnie okazuje się niezwykle trudne.

My name is… „Elseworlds” – recenzja crossovera Arrowverse
Kadr z crossovera „Elseworlds”

Mam wrażenie, że twórcy tworzą crossovery dla Amella – aktor może pokazać inne oblicze Olivera oraz to, iż jest urodzonym przywódcą. Owszem, to także najmroczniejsza z postaci Arrowverse, wiele przeszedł, zapewne jeszcze więcej przed nim, Barry i Kara to dwa promyczki, kierują się w życiu innymi zasadami, nie potrafiliby dokonać takich wyborów jak Oliver. I właśnie w tym tkwi cała siła crossoverów – nie tylko w efekciarstwie i sporej ilości scen walk, ale pokazaniu, że bohaterowie serii różnią się od siebie, wybierają inne drogi, ale pragną tego samego – pokonać zło.

W crossoverze wiele razy przewija się stwierdzenie, że Flash i Supergirl są tymi dobrymi, poczciwymi bohaterami, a Arrow to samotny jeździec, który często sięga po ostateczne rozwiązania. Może i jest w tym więcej niż ziarnko prawdy, ale na pewno nie oznacza to, iż Queen to nic niewarty osobnik, krzywdzący każdego, kto pojawi się na jego drodze. Twórcy pokazali, jak wiele od niego zależy.

Cieszę się, że powstają takie odcinki specjalne. Wnoszą one wiele do serialowego uniwersum DC Comics w The CW i za każdym razem zaskakują. Zanim zakończę to podsumowanie, wspomnę jeszcze o jednej postaci – Lois Lane. Na początku nie byłam przekonana do pomysłu ukazania jej w nowym crossoverze, jednak po jego obejrzeniu wiem, że przydałby się serial, który opowiada o perypetiach jej i Clarka Kenta.

https://youtu.be/yA39V7nWx3w

Monika Doerre
Monika Doerre
Dawno, dawno temu odkryła magię książek. Teraz jest dumnym książkoholikiem i nie wyobraża sobie dnia bez przeczytania przynajmniej kilku stron jakiejś historii. Później odkryła seriale (filmy już znała i kochała). I wpadła po uszy. Bo przecież wielką nieskończoną miłością można obdarzyć wiele światów, nieskończoną liczbę bohaterów i bohaterek.

Inne artykuły tego redaktora

2 komentarzy

Popularne w tym tygodniu