Jak anioł z diabłem. „Dobry omen” – recenzja serialu

-

Stacje telewizyjne coraz chętniej tworzą serialowe adaptacje książek znanych pisarzy. Stephen King może pochwalić się tutaj pokaźnym dorobkiem zekranizowanych dzieł. W ostatnim czasie słyszało się o tym, że powstaje kolejna produkcja na podstawie powieści Neila Gaimana, którą to napisał wraz z Terrym Pretchattem. Mamy już Amerykańskich bogów, a niedawno swoją ekranową premierę miał obraz Dobry omen (ang. Good Omens). Wprawdzie materiał źródłowy został wydany w 1990 roku, lecz dopiero teraz doczekał się większego zainteresowania. Nie oznacza to jednak, że przez ten cały czas kurzył się na półkach księgarń – czytelnicy sięgali po niego dość często, a w 2003 roku trafił na prestiżową listę lektur rekomendowanych przez BBC.

Mając na uwadze, że za powieść Dobry omen odpowiadają Neil Gaiman i Terry Pratchett, mogliśmy spodziewać się ciekawej produkcji. A jeśli dodamy do tego humor, którym aż tętni książka, właściwie otrzymujemy pewność, że czeka nas przednia zabawa. Dorzućmy jeszcze aktorską obsadę: David Tennant (Doktor Who) oraz Michael Sheen (Masters of Sex) wcielający się odpowiednio w demona Crowleya i anioła Azirafala i powstaje idealny przepis na produkcję telewizyjną. Czy jednak reżyser, Douglas Mackinnon (Upiorna panna młoda), potrafił wykorzystać potencjał drzemiący w tej historii i dać nam obraz, przy którym moglibyśmy zaśmiewać się do łez? Zwłaszcza że za scenariusz tego sześcioodcinkowego miniserialu od Amazona odpowiedzialny jest sam Gaiman? Postanowiłam to sprawdzić i podzielić się z wami moją opinią.

Jak anioł z diabłem. „Dobry omen” – recenzja serialu
Kadr z serialu „Dobry omen”
Mylić się jest rzeczą ludzką

Ziemię czeka zagłada. Nadciągają jeźdźcy Apokalipsy (Wojna – Mireille Enos, Skażenie – Lourdes Faberes, Głód – Yusuf Gatewood, Śmierć – Brian Cox), a Antychryst (Sam Taylor Buck) ma zesłać na świat Armagedon. Tymczasem aniołowi Azirafalowi i demonowi Crowleyowi, dwóm przyjaciołom, którzy od tysięcy lat żyją wśród ludzi, taka perspektywa zupełnie nie odpowiada. Panowie znają się od zarania dziejów i nie bardzo chcą się rozstać z ukochaną planetą. Polubili swoje życie, a nade wszystko książki i wino. Postanawiają więc wyruszyć z misją uśmiercenia Antychrysta, żeby zapobiec zbliżającej się katastrofie i uratować świat przed niechybnym końcem. Problem jednak w tym, że ucieleśnienie wszelkiego zła gdzieś się zapodziało. Podczas porodu jedna z sióstr, przez swoją nieuwagę, umieściła go nie w tej rodzinie, co trzeba. Czy aniołowi i demonowi uda się odnaleźć chłopca i uratować Ziemię zanim skończy się czas?

Strzeżcie się demona… i anioła

Najpierw pragnę zacząć od historii powstania tego serialu. Terry Pratchett odkąd tylko wydał tę powieść, szukał sposobu na to, żeby zekranizować Dobry omen, który napisał wraz ze swoim kolegą, Neilem Gaimanem. Niestety żaden ze scenarzystów nie zrozumiał ich dzieła, nie potrafili zrozumieć specyficznego humoru tak bardzo uwielbianego przez czytelników. Dlatego w 2014 roku Terry napisał do Gaimana prośbę, aby ten spełnił jego ostatnie życzenie i znalazł czas na zajęcie się ekranizacją tej opowieści, tak aby Pratchett mógł ją jeszcze obejrzeć przed śmiercią. Pisarz postanowił spełnić wolę swojego kolegi chorującego na Alzheimera. Niestety nie zdążył. Dokończył dzieło, aby w ten sposób uczcić pamięć o swoim przyjacielu.

Jak anioł z diabłem. „Dobry omen” – recenzja serialu
Kadr z serialu „Dobry omen”

Niestety nie miałam jeszcze okazji zapoznać się z treścią książki, ale po obejrzeniu tego serialu na pewno czym prędzej nadrobię to zaniedbanie. Bardzo spodobał mi się motyw ratowania świata przez anioła i demona. Dwa tak różne od siebie stworzenia boskie, na przestrzeni tysiącleci, zaprzyjaźniają się i nijako zaczynają knuć przeciw własnym centralom (chodzi oczywiście o niebo i piekło). Chcąc zapobiec apokalipsie, posuną się nawet do czynów, o których nikt ich by nigdy nie podejrzewał. David Tennant i Michael Sheen brawurowo wcielili się w swoich bohaterów, dodając im nieco charyzmy, a dialogi prowadzone między nimi to wisienka na torcie całej produkcji. W finałowym odcinku pewna scena z ich udziałem po prostu zwala z nóg. Na pewno na długo ten duet zapadnie mi w pamięci.

Ale i inni bohaterowie wykazują sobą ogromne zainteresowanie. Tak jest w przypadku Anathemy (Adria Arjona), spadkobierczyni pewnej czarownicy, która uzbrojona w księgę przepowiedni próbuje ratować świat wraz z Newtonem (Jack Whitehall), potomkiem inkwizytora. I chociaż oboje wydają się mało rozgarnięci, to widać pomiędzy nimi niezłą chemię. Nienajgorzej w swoich rolach wypadają także młodzi aktorzy. Jedenastoletni Antychryst Adam odkrywający dopiero swoje moce, feministyczna Pepper (Amma Ris), flegmatyczny Wensleydale (Afie Taylor) i lojalny Brian (Ilan Galkoff) przypominają nieco zgraną paczkę z serialu Stranger Things. Do tego warto wspomnieć nietypową parę, czyli madame Tracy (Miranda Richardson) i sierżanta Shadwella (Michael McKean). Chociaż nie poświęcono im za wiele czasu, to doskonale wykorzystują każdą ekranową chwilę. W produkcji przewija się także mnóstwo innych aniołów i demonów, na czele z Archaniołem Gabrielem (Jon Hamma) i Belzebubem (Anna Maxwell Martin), którzy mocno dają się we znaki naszym dwóm głównym bohaterom. Bez większego polotu wypadają niestety Jeźdźcy Apokalipsy. Zwłaszcza Śmierć powinna być jedną z najciekawszych, tragikomicznych postaci, a okazała się zupełnym rozczarowaniem.

Jak anioł z diabłem. „Dobry omen” – recenzja serialu
Kadr z serialu „Dobry omen”

Ogromnym minusem jest natomiast poziom wykonania efektów specjalnych, które w dobie wizualnych perełek takich jak Gra o tron, mocno odstają. Najwidoczniej BBC i Amazon nie dały Gaimanowi zbyt dużego budżetu. Choć było widać, że starał się, jak mógł, to chociażby w scenie zrzucenia bomby na kościół sam moment wybuchu wypada naprawdę sztucznie. Przy pewnych scenach czułam się wręcz zażenowana, jak bardzo niesmaczne są niektóre niedociągnięcia. Przypomniało mi to inny miniserial, który niedawno widziałam, a mianowicie Cudotwórców. Za to Dobry omen może pochwalić się świetną ścieżką dźwiękową. Utwory takich zespołów, jak Queen czy AC/DC idealnie wpasowały się w klimat panujący w serialu. Polecam przesłuchać cały soundtrack.

Niezła komedia na jeden seans

W gruncie rzeczy Dobry omen to naprawdę udana komedia. Na pewno powinna zadowolić fanów twórczości Pratchetta, bo znajdą tutaj wszystko, czego można oczekiwać po przyzwoitej ekranizacji powieści fantasty: zwariowaną fabułę, humor i bohaterów, których chce się oglądać jeszcze przez dłuższy czas. Na pewno w pamięci zapadnie mi duet Sheen-Tennant i ich niekiedy absurdalne wymiany zdań i poglądów na temat aktualnych wydarzeń. Neil Gaiman oddał tym serialem należyty hołd twórczości swojego kolegi, więc tym bardziej zachęcam do obejrzenia Dobrego omenu – piekielnie dobra zabawa gwarantowana!

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

„Dobry omen” to swoisty hołd dla twórczości Terry'ego Pratchetta. Doskonale dobrani aktorzy (David Tennant i Michael Sheen zachwycają w swoich rolach), solidna dawka ironii i czarnego humoru, które zapadną wam głęboko w pamięci. Pomimo małych potknięć, jak najbardziej polecam obejrzeć tę produkcję.
Agnieszka Michalska
Agnieszka Michalska
Pasjonatka czarnej kawy i białej czekolady. Wielbicielka amerykańskich seriali i nienasycona czytelniczka książek, ale nie znosi romansów. Podróżuje rowerem i pisze fantastyczne powieści - innymi słowy architekt własnego życia.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Dobry omen” to swoisty hołd dla twórczości Terry'ego Pratchetta. Doskonale dobrani aktorzy (David Tennant i Michael Sheen zachwycają w swoich rolach), solidna dawka ironii i czarnego humoru, które zapadną wam głęboko w pamięci. Pomimo małych potknięć, jak najbardziej polecam obejrzeć tę produkcję.Jak anioł z diabłem. „Dobry omen” – recenzja serialu