Co skrywają tafle jezior? „Tracę ciepło” – recenzja książki

-

Łukasz Orbitowski to jeden z nielicznych autorów polskiej literatury grozy, z którego dziełami nie miałem wcześniej bezpośredniej styczności. Kiedy dotarł do mnie egzemplarz Tracę ciepło, powieści po raz pierwszy wydanej w 2007 roku, podszedłem do lektury sceptycznie jak naukowiec negujący istnienie zjawisk paranormalnych albo ateista nie wierzący w Boga.

Szybko przekonałem się, że autor lubi łączyć wielowarstwową historię z dreszczykiem oraz, co zresztą doskonale widać, jest zapalonym, lokalnym patriotą od urodzenia związanym z Krakowem. Co ciekawe, dawno nie doświadczyłem aż tak wymagającej lektury powieści pełnej magii, paradoksów i horroru.

O dwóch takich co…

Motywem przewodnim Tracę ciepło jest przyjaźń dwóch nastolatków – Kuby i Konrada. Choć początkowo nie było im razem po drodze, ale jak to w życiu czasem bywa, ich losy się zeszły. Wspólnym mianownikiem ich relacji stało się coś, co przez wielu współczesnych uczonych jest silnie negowane i podważane, mianowicie pewien dar, a jednocześnie przekleństwo, którym są naznaczeni. Obaj silnie odczuwają istnienie bytów ze świata zmarłych, krążących między istotami ludzkimi, z którymi niejednokrotnie przyjdzie im się zmierzyć. Ich przyjaźń nieraz zostanie wystawiona na próbę, podczas której będą musieli przeciwstawić się nadprzyrodzonym siłom. Doświadczane przez naszych bohaterów przygody nie tylko staną się spoiwem umacniającym ich relację, lecz także pokażą im okrucieństwo tego i innego świata.

Pod taflami jezior

Orbitowski po części buduje swoją powieść w oparciu o oniryczną estetykę; gdzieniegdzie przeplatając realizm z fantasmagoriami, a horror z kryminałem. Świat naszych śmiałych bohaterów jest inny, niż może to się wydawać. Z pozoru niewinne morderstwo szkolnego woźnego zamienia się w przerażającą podróż, w której duchy chadzają sobie swawolnie wśród żywych, a anioły pewnym krokiem stąpają po ziemi. Cały ten esencjalizm oraz przenikanie się dwóch rzeczywistości jako istniejących obok siebie i wzajemnie się determinujących, dopełniają tafle jezior,  których metaforyka oraz sensy znane są li tylko naszym bohaterom. W dość intrygujący sposób pisarz przedstawia nam również przebieg wydarzeń, a to przez łączenie elementów komediowych z pompatycznymi, a to poprzez  tworzenie paradoksalnych wręcz sytuacji. Względnie nietuzinkowy styl autora sprawia, iż nie tak łatwo rozgryźć prawdziwe sedno powieści, a jej lektura jest dość wymagająca, przez co momentami – żmudna. Według mnie równie dobrze każda z trzech części książki mogłaby stanowić osobny tom z zachowaniem motywu przewodniego, gdyż kolejne epizody zmuszają czytelnika do większego wysiłku i koncentracji. W kolejnych epizodach ukazane wydarzenia są coraz bardziej złożone, pojawia się więcej wątków, co utrudnia ich odbiór. Myślę, że podzielenie różnych przygód bohaterów na osobne powieści byłoby bardziej dogodnym rozwiązaniem, zwłaszcza dla osób, które niekoniecznie lubią grubsze książki.

Wielowarstwowa groza

Mozaikowy charakter powieści połączony z inwencją twórczą autora, przedstawienie akcji w przystępny i przyziemny sposób, pozbawione zbędnych erudycyjnych opisów, pozwalają bliżej przyjrzeć się innym aspektom  wydarzeń, które są nam ukazywane. Pojawiające się często wątki z drugiej wojny światowej zgrabnie komponują się z  rozwojem wydarzeń. Orbitowski w Tracę ciepło prezentuje nam również historię zmieniającego się na przestrzeni lat (pewnie za czasów jego młodości) Krakowa. Prowadzi nas także przez małomiasteczkowy krajobraz,do którego przenosi część wydarzeń, z dbałością oddając ze szczegółami jego charakterystykę. Jest to o tyle trafne usytuowanie, gdyż groza w małych miejscowościach, związane z nimi sekrety, ingerencja tajemnych sił czy specyficzna i dziwaczna zamieszkująca je ludność, zawsze dobrze budują mroczny klimat oraz oddziałują na wyobraźnię czytelników. Trzeba również przyznać, iż pisarz świetnie operuje konwencją, by pokazać nam, iż rodzimy horror na polskich ziemiach może być równie ciekawy co ten amerykański. Ponadto usiłuje w poszczególne epizody wpleść moralne przesłanie – nigdy nie trać ciepła,  piękną metaforę życia, które często z różnych przyczyn okazuje się dużo bardziej okrutne niż przypuszczamy.

Szkoda tylko, że niektóre aspekty ukazanych historii są zbyt przekombinowane. Mimo dobrych intencji, nagromadzenie wielowarstwowych zjawisk w ostatniej, kluczowej części, utrudnia ich odbiór. Bezsensowność rozgrywanych w niej akcji nie zna miary, a my zostajemy wrzuceni w sam środek otchłani, z której do świata żywych przechodzą dziwy wszelkiej maści: humanoidalne stworzenia, upadłe anioły oraz błąkające się dusze.

Szkoda również, że Tracę ciepło nie odbiło się szerszym echem na rynku polskiej literatury grozy – mimo wszystko jest to wciągająca i ciekawa lektura, pełna magii oraz horroru.. Jednakże pomimo sporego potencjału, zawiera też kilka słabszych stron, które decydują o tym, że nie zjednała sobie wielu fanów. Wierzę jednak, iż kolejne moje spotkanie z Orbitowskim będzie równie udane, a nawet lepsze.

Co skrywają tafle jezior? „Tracę ciepło” – recenzja książki

 

 

Tytuł: Tracę ciepło

Autor: Łukasz Orbitowski

Wydawnictwo: SQN

Liczba stron: 464

ISBN: 978-83-65836-28-1

Marcin Panuś
Marcin Panuś
Zafascynowany horrorem od najmłodszych lat. Twierdzi, że pierwszy film grozy obejrzał już w wieku sześciu lat. Wierny fan Freddy’ego Kruegera. Od postmodernistycznego kina woli stare dobre produkcje klasy B. Typ aktywisty i sportowca, z milionem pomysłów na siebie. Ceni sobie szczerość i otwartość u ludzi oraz bliższe relacje z innymi. Stawia na samorealizację poprzez zainteresowania i pasje. Może kariery badmintonisty nie zrobi, ale ma zadatki by być dobrym pedagogiem. W wolnym czasie lubi zagłębiać się w poezji. Wciąż podtrzymuje obietnicę, że kiedyś wyda swój skromny tomik.

Inne artykuły tego redaktora

2 komentarzy

Popularne w tym tygodniu