Chcemy getta dla dziwadeł. „Carnival Row” – recenzja serialu

-

HBO miało Grę o Tron, Netflix chwali się Stranger Things. Amazon, nie chcąc zostać w tyle, prezentuje swój serial fantasy, czyli Carnival Row. Co więcej, wabi widza ciekawą obsadą z Orlando Bloomem i Carą Delevigne w rolach głównych. Jak prezentuje się więc pierwszy sezon tej produkcji?
Toksyczny człowiek

Carnival Row do długich seriali na pewno nie należy, odbiorcy otrzymują zaledwie osiem odcinków, których akcja toczy się w Burgue – fikcyjnych mieście przypominającym wiktoriański Londyn. Po jego na ulicach człowiek spaceruje obok wróżki czy puka. Brzmi idyllicznie? Niestety wcale takie nie jest. Jak w wielu powieściach i filmach, również w świecie Carnival Row człowiek jest najgorszym ze wszystkich stworzeń. Zachłannym, mściwym, zazdrosnym, próbującym rozszerzać swoje terytorium, nie zważając na inne gatunki. Na dodatek środowiska wnoszące o zaprzestanie równego traktowania wróżek zyskują coraz większą popularność. Dość mocno przypomina to sytuację, jaką mieliśmy chociażby w czasach II wojny światowej, gdy doprowadzono do zamknięcia ludności pochodzenia żydowskiego w gettach. A jak dobrze pamiętamy, był to zaledwie początek.

Chcemy getta dla dziwadeł. „Carnival Row” – recenzja serialu
Kadr z serialu „Carnival Row”
Wróżkowy Kuba Rozpruwacz

Cała akcja serialu opiera się na tajemniczych morderstwach, jakie mają miejsce w Burgue. Sprawę prowadzi inspektor policji Rycroft Philostrate (w tej roli Orlando Bloom), który próbuje się dowiedzieć, kto lub co stoi za brutalnymi zbrodniami. Sam zdecydowanie opowiada się za równością gatunkową, gdyż sam walczył podczas wojny u boku wróżek. Jako jeden z niewielu funkcjonariuszy rozumie te istoty, próbuje im pomóc oraz ustrzec przed tak postępującym marginalizowaniem ze strony reszty społeczeństwa. 

Podczas, gdy Philostrate bada sprawę morderstw, do miasta przybywa wróżka Vignette Stonemoss (Cara Delevigne). Jak łatwo się domyślić, ci dwoje mają własną historię, która stanowi kolejną oś serialu.

Chcemy getta dla dziwadeł. „Carnival Row” – recenzja serialu
Kadr z serialu „Carnival Row”
Budżet to nie wszystko

Carnival Row nie można odmówić rozmachu. Gaża dla aktorów, stroje, efekty specjalne – to wszystko do tanich nie należało. Można by więc pomyśleć, że serial będzie dopracowany i pozbawiony słabych punktów. A jednak, mimo staranności wykonania i wyłożonych pieniędzy, coś tutaj nie działa. Historia kryminalna, która powinna grać pierwsze skrzypce, została trochę zepchnięta na bok. Trudno zaangażować się w opowieść i poczuć mroczny klimat, gdy większość scen przedstawia wcale nie tak ciekawy wątek miłosny. Akcja toczy się przez to w ślimaczym tempie i często można zapomnieć, że przecież Philostrate jest w środku sprawy o morderstwa. Gdyby jeszcze nie było w nich nic niezwykłego, mogłabym to zrozumieć. Jednak twórcy wielokrotnie podkreślali, że zbrodnie są nietuzinkowe, że kryje się w nich jakiś tajemniczy, złowieszczy element. Tymczasem bohaterowie rzadko w ogóle do sprawy wracają. Nie wspominając już o poszukiwaniu nowych tropów. Historia miłosna inspektora i wróżki przyćmiewa wszystko, odbierając wielokrotnie mroczność scenom i powodując frustrację. Oczywiście, że był to ważny element Carnival Row, jednak zajmował zbyt dużo ekranowego czasu i niszczył jakiekolwiek napięcie. Szkoda, bo potencjał serialu był spory. Rozpoczęłam seans z chęcią zgłębiania tajemnicy morderstw z elementem czegoś nie z tego świata, a dostałam romans ze sporadycznymi wątkami kryminalnymi.

Poza tym miałam wrażenie, że główna para kochanków nie wypada dość przekonująco. Oboje prawie nie wyrażali emocji, ich twarze przez większość czasu miały ten sam wyraz. Bloom próbuje zgrywać twardziela, który nie przejmuje się całym światem, natomiast u Delevigne zobaczymy na głównie złość.

Chcemy getta dla dziwadeł. „Carnival Row” – recenzja serialu
Kadr z serialu „Carnival Row”
Więcej zawodu niż zachwytu

Carnival Row mogło trafić do czołówki seriali fantasy. Nie mam wątpliwości, że ta produkcja miała potencjał. Został on jednak zmarnowany ślimaczym tempem akcji, łatwo przewidywalnymi powiązaniami między bohaterami i przeniesionym na drugi plan wątkiem brutalnych morderstw. Mimo to wykonanie nadal zachwyca. Piękne scenografie i mroczny klimat sprawiają, że chce się obejrzeć pierwszy sezon do końca. Produkcję też ratuje wprowadzony wątek podziału społeczeństwa i walki o władzę. Rodząca się nienawiść, strach przed nieznanym – dostajemy wszystko, co znamy aż za dobrze z naszego współczesnego świata. Nie będę upierać się, że Carnival Row to serial, który trzeba zobaczyć. Warto jednak przebrnąć przez chociaż kilka pierwszych odcinków i wyrobić sobie własną (być może zupełnie inną od mojej) opinię.

podsumowanie

Ocena
5

Komentarz

Zapowiadało się ciekawie: morderca nie z tego świata, specyficzny detektyw oraz wróżka, która ma swoje zdanie i potrafi go bronić. Niestety wątek miłosny okazał się dominować w serialu, spychając na dalszy plan zagadkę kryminalną i podziały w społeczeństwie. Akcja mocno przez to zwalnia i łatwo stracić zainteresowanie. Szkoda, bo potencjał z pewnością był spory.
Joanna Posorska
Joanna Posorska
Wielka fanka koreańskich i japońskich dram. Uzależniona od anime z potężnymi protagonistami. Miłośniczka kawy, kotów i gier planszowych.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Zapowiadało się ciekawie: morderca nie z tego świata, specyficzny detektyw oraz wróżka, która ma swoje zdanie i potrafi go bronić. Niestety wątek miłosny okazał się dominować w serialu, spychając na dalszy plan zagadkę kryminalną i podziały w społeczeństwie. Akcja mocno przez to zwalnia i łatwo stracić zainteresowanie. Szkoda, bo potencjał z pewnością był spory.Chcemy getta dla dziwadeł. „Carnival Row” – recenzja serialu