Ghostwire: Tokyo to prawdopodobnie najbardziej tajemnicza gra tego roku. Sprawdźmy zatem, czy warto angażować się w sprawę zaginięcia mieszkańców Tokyo.
Jakiś czas temu napisałem dla was relację z pokazu prasowego gry Ghostwire: Tokyo, która to jest nowym IP znanego studia Tango Gameworks, choć pierwotnie miała być trzecią odsłoną serii The Evil Within. Do tej pory trudno było napisać na temat tego tytułu coś więcej poza tym, że ma być przygodową grą akcji w otwartym świecie z elementami horroru i japońskiego folkloru. Teraz mogę w końcu to osobiście zweryfikować i przygotować dla was recenzję, lecz na razie chciałbym się podzielić swoimi pierwszymi wrażeniami.
Gdzie się wszyscy podziali?
Ghostwire: Tokyo jest grą, której akcja kręci się wokół zniknięcia mieszkańców stolicy Japonii. Tak właściwie to zamienili się w duchy i naszym zadaniem jest sprowadzenie ich z powrotem do świata żywych oraz wyjaśnienie tajemnicy.
Dlatego wcielając się w protagonistę o imieniu Akito, można się z nim utożsamić, ponieważ podobnie jak my nie ma on pojęcia, dlaczego doszło do takiej sytuacji, a także jak posługiwać się superbohaterskimi mocami, które ofiarował mu niejaki KK.
Wiadomo o nim tylko tyle, że ma nadprzyrodzone zdolności i potrzebuje Akito, tak samo jak on jego, gdyż mają wspólnego wroga. Co prawda, więcej o tej postaci można się dowiedzieć z darmowego prologu Ghostwire: Tokyo – Preludium, ale nawet on nie wyjaśnia nam wszystkiego, a jedynie stanowi lekkie wprowadzenie do świata, który początkowo może wydawać się przytłaczający. Jednak to uczucie nieznanego i próba zrozumienia okoliczności oraz panujących aktualnie zasad jest tym, co napędza tę intrygującą opowieść.
Ruszam na ratunek mieszkańcom Tokyo
Chociaż do naszej dyspozycji twórcy oddali zaledwie dzielnicę Shibuyę, która należy do najbardziej zatłoczonych w Tokyo, to i tak teren, po którym możemy się poruszać jest ogromny. Jednakże nie od razu mamy dostęp do całości, co zostało wyjaśnione w fabule i powiązane z rozgrywką.
Otóż większość miasta została pokryta mgłą, która zacznie zadawać nam obrażenia, jeśli się do niej zbliżymy. Zatem, aby się jej pozbyć, a tym samym odblokować kolejne fragmenty Tokyo i misje, należy udać się do tak zwanych bram Torii i oczyścić je z duchowego skażenia. Na podobnym pomyśle bazują również opcjonalne aktywności, ponieważ nawet misje poboczne, opowiadające graczowi pomniejsze, osobiste historie polegają na tym, że musi on wyświadczyć dla zleceniodawcy jakąś przysługę, aby ten mógł spocząć w spokoju lub coś nam ofiarować nam coś przydatnego w grze.
A w Ghostwire: Tokyo rozwijanie postaci jest niezwykle istotnym elementem rozgrywki. Oczywiście, sam fakt, że główny bohater rzuca bazujące na żywiołach natury zaklęcia, aby pokonać swoich przeciwników czy rozwiązać zagadkę jest szalenie satysfakcjonujące i daje poczucie przewagi, ale nawet czarodziej musi się uczyć i rozwijać, aby stać się potężnym magiem. Dlatego mimo tego, że drzewko rozwoju nie jest szczególnie rozbudowane, zawiera zarówno przydatne zdolności, jak i ich permanentne lub chwilowe ulepszenia.
Aczkolwiek aby posiąść nowe zdolności takie jak, chociażby szybowanie w powietrzu, trzeba najpierw zebrać doświadczenie. Te zdobywa się nie tylko wykonując szereg misji, ale także poprzez reklamowane zbieranie dusz do laleczek katashiro. Dzięki temu otrzymujemy też walutę przydatną w chwilach, kiedy potrzebujemy kupić u kocich sprzedawców strzały do łuku lub posiłki polepszające nasze zdrowie.
Jednakże prowiant leży w reklamówkach, nierzadko dosłownie na ulicy, więc warto się rozglądać. Poza tym eksplorowanie okolicy pozwoli uzupełnić magiczne zapasy, ponieważ zaklęcia są w tej grze pełnią funkcję amunicji. Aby mieć ich więcej, zazwyczaj wystarczy pokonać grasujące w mieście potwory, ale oprócz tego posiadające potrzebną moc kryształy są skryte w wielu przedmiotach codziennego użytku. Z tego powodu w podbramkowych sytuacjach warto aktywować swój szósty zmysł zwany wizją spektralną i sprawdzić, czy nie możemy zniszczyć na przykład pobliskiego automatu z kawą, aby pozyskać potrzebną energię.
Jestem ostatnim żyjącym człowiekiem w Tokyo i dobrze mi z tym
Wirtualna stolica Japonii nie tętni aktualnie życiem i ciągle pada deszcz, lecz nie znaczy to, że nie ma w niej, na czym zawiesić oka. Przechadzając się po mieście wciąż da się zauważyć charakterystyczny przepych i feerię barw, lecz największe wrażenie zrobiły na mnie pieczołowicie wykonane wnętrza odwiedzanych lokacji. Dzięki temu miałem wrażenie, że nawet zwykłe mieszkania w bloku starały mi się opowiedzieć swoją historię.
Jednak świadectwem tego, iż Ghostwire: Tokyo było tworzone z myślą o najnowszych konsolach i komputerach jest według mnie ilość efektów cząsteczkowych przelatujących koło postaci, zwłaszcza podczas walki oraz wykorzystanie możliwości, jakie daje DualSense. Mając go w dłoniach i podłączywszy do niego słuchawki naprawdę miałem wrażenie, jakbym był w grze.
Z jednej strony, czułem reakcję pada nie tylko podczas napinania łuku, ale też, kiedy padał deszcz lub musiałem wykonać na ekranie dotykowym magiczną inkantację, a z drugiej dźwięki wydobywały się zarówno z głośników, które miałem na uszach, jak i z tych wbudowanych w kontroler, nawet wtedy, kiedy byłem w pobliżu jakiejś znajdźki. Jednym słowem – pełna immersja.
Czy chcę stać się pogromcą demonów?
Chociaż spędziłem z Ghostwire: Tokyo dopiero kilka godzin i z pewnością daleko mi do końca tej gry, to ta produkcja wywołała u mnie niezwykle pozytywne wrażenie, choć parokrotnie udało się jej wzbudzić także mój niepokój.
Mimo to naprawdę musiałem zmuszać się do odejścia od konsoli PlayStation 5, aby w końcu zacząć pisać ten tekst. I coś mi się wydaję, że prawdopodobnie drugiej tak intrygującej produkcji w sektorze AAA w tym roku już nie będzie.