Napierające z każdej strony przecieki na temat nowego filmu o Człowieku-Pająku sugerowały, że będzie to produkcja, na jaką fani czekali od lat. Do żadnego z nich nie ustosunkowano się do momentu premiery i tylko wybierając się do kina możemy przekonać się, że mamy do czynienia z najlepszym dziełem MCU od czasów… No od początku.
Jako wieloletni fan Spider-Mana (z arachnofobią, ale hej, to szczegół), z wypiekami na twarzy wypatrywałem kolejnych wieści na temat nowej produkcji z Człowiekiem-Pająkiem. Bardzo zdawkowe informacje, przeplatane coraz to bardziej hype’ującymi i kuriozalnymi przeciekami czy teoriami fanów skutecznie podgrzewały i tak już gorącą atmosferę wokół najbardziej wyczekiwanej ekranizacji Marvela. W końcu dostaliśmy trailer ociekający fan-service’m, zapowiadający niesamowite widowisko, a jednocześnie największe wyzwanie Spider-Mana iteracji Toma Hollanda. Galeria słynnych złoczyńców z poprzednich filmów spod szyldu Sony, tajemniczy Człowiek-Pająk w czarnym kostiumie, Doktor Strange, no cuda niewidy. Teraz, będąc już po seansie – możliwie najszybszym, żeby móc bezpiecznie korzystać z internetu, nie narażając się na spoilery – mogę odpowiedzieć na to jedno, ważne pytanie: czy faktycznie dostaliśmy film, na jaki czekali fani Pajączka i całego Marvela?
Sinister Six! Tak jakby…
Jak wspomniałem, już po zwiastunach można się było spodziewać czegoś niesamowitego, czegoś, co do tej pory w Marvelu pojawiało się tylko w komiksach i seriach animowanych. Multiverse, czy też Wieloświat – jak to zostało przetłumaczone na potrzebę podtytułu drugiego filmu z Doktorem Strange’m – to „koncept, o którym wiemy zatrważająco mało”. Według oficjalnego kanonu, Marvel Cinematic Universe to jeden z wszechświatów, posiadający, zgodnie z ziemską nomenklaturą, oznaczenie Ziemia-199999. Główny nurt komiksów skupia się na Ziemi-616, ale filmy, z których postaci czerpie Bez drogi do domu, nie zostały sformalizowane jako alternatywne rzeczywistości (przedstawiona w nich Ziemia nie dostała swojego „numerka”). Mowa tu oczywiście o już leciwych filmach o Spider-Manie, powstałych za czasów rządów Sony.
W opisywanej produkcji, zgodnie z oficjalnymi zapowiedziami, powracają bardziej rozpoznawalni wrogowie Człowieka-Pająka. Alfred Molina jako Doctor Octopus, który wypadł fenomenalnie już w oryginalnym Spider-Manie 2 z 2004 roku, raz jeszcze udowadnia, że bardzo dobrze odnajduje się w roli charyzmatycznego antagonisty. Willem Dafoe ponownie przywdziewa maskę Zielonego Goblina, aby oddać się szaleństwu wywołanemu przez serum superżołnierza, a Jamie Foxx, znów jako Electro, tym razem już bez dość komicznej niebieskiej skóry, z większą dozą powagi i agresywności udowadnia, że nie bez powodu dostał ten angaż siedem lat temu. Poza wspomnianą wyżej trójką, pojawiają się jeszcze Jaszczur i Sandman, jednak Rhys Ifans i Thomas Haden Church przedstawiani są przede wszystkim w swoich „zmienionych” formach, jedynie użyczając jedynie pojawiającym się na ekranie postaciom.
Jak łatwo zauważyć, zabrakło jednego oponenta, aby stworzyć najbardziej znaną grupę przeciwników Człowieka-Pająka: Sinister Six. Wydaje mi się, że był to celowy zabieg twórców, bo całość historii nabiera całkiem innego tonu w okolicach połowy filmu, a właściwa „Złowieszcza Szóstka” pojawi się w jednej z przyszłych produkcji Domu Pomysłów. Najpewniej w innym, odświeżonym składzie.
Perypetie niejakiego Petera Parkera
Nie można zapominać o bardziej „kluczowych” postaciach dla Spider-Mana w wydaniu MCU, czyli samym Peterze Parkerze w interpretacji Toma Hollanda, oraz jego przyjaciołach: MJ (w tej roli Zendaya) i Nedzie (Jacob Batalon). Tak naprawdę powinienem zacząć od tej trójki, ponieważ to oni są, przynajmniej pośrednio, powodem multiversowego zamieszania. Jak wiemy ze sceny po napisach Daleko od domu, poprzedniego filmu z Hollandem, Mysterio ujawnił tożsamość Spider-Mana całemu światu, co wywróciło życie trojga przyjaciół do góry nogami. Mówimy tutaj o nastolatkach, którzy z dnia na dzień zostali wrobieni w zabójstwo i zniszczenie Tower of London. Problemy z przyjęciem na studia, groźby, zero prywatności, a do tego ogromne poczucie odpowiedzialności po śmierci Tony’ego Starka wywierają ogromny wpływ na Petera i to one kierują młodego bohatera do Sanctum Sanctorum gdzie, z pomocą Doktora Strange’a (w tej roli, jak zwykle genialny, Benedict Cumberbatch), chce on wymazać powiązanie swojego nazwiska ze Spider-Manem ze świadomości całego świata. Jak łatwo się domyślić, zaklęcie nie działa w pełni poprawnie, co prowadzi nas do wspomnianego wcześniej powrotu „złoli”.
W wieloświecie szaleń… pajęctwa!
Dlaczego nakreśliłem fabułę filmu po wzmiance o obecności niemalże pełnego składu Sinister Six? Otóż w kontekście całości produkcji jak i całego MCU, historia opowiedziana w Bez drogi do domu stanowi raczej tło, powód do wyświetlenia oszałamiającego widowiska na wielkich ekranach. Nie zrozumcie mnie źle: były liczne zwroty akcji oraz masa emocji, jednak twórcy nie próbowali ukrywać, że to produkcja kierowana przede wszystkim do fanów, kino superbohaterskie z całą masą fan service. Ulubiony heros? Jest. Galeria świetnych złoczyńców? Jest. Zachwycające efekty specjalne? Są. Czasem głupi humor? Oczywiście. I bardzo dobrze, ponieważ w dobie pełnego patosu MCU widzowie potrzebowali filmu, skupiającego się na tym, w czym zakochały się tysiące fanów: walce dobra ze złem, z dozą komiksowości, od której wywodzi się podgatunek.
Nie należy zapominać o przyszłości samego uniwersum. Pomimo bardzo zamkniętej historii, Bez drogi do domu jako pierwszy wprowadza na duże ekrany koncept Multiverse. Ten, choć przedstawiany w ramach serii animowanej What If…?, Into the Spider-Verse czy serialu Loki, do tej pory nie trafił do mniej zaangażowanych, niezaznajomionych z komiksowymi opowieściami widzów. W perspektywie nadchodzącego filmu o Doktorze Strange’u wydaje mi się, że Bez drogi do domu można uznać za swoiste preludium do wykorzystania Wieloświata na większą skalę. Niektórzy fani (w tym i ja) mają już swoje teorie na temat tego, kto okaże się tym „wielkim złym”, z którym zmierzą się bohaterowie pod koniec czwartej fazy MCU. Jednak zanim do tego dojdzie, twórcy muszą zaznajomić widzów z konceptami i zasadami panującymi w tym rozbudowanym świecie.
Technologiczna pajęczyna
Warto wspomnieć o efektach specjalnych i muzyce, ponieważ sięgając po postaci znane ze starszych odsłon, twórcy automatycznie narażają się na porównania do oryginałów. Przez niemal dwadzieścia lat, które minęły od premiery pierwszego filmu Sama Raimiego, możliwości grafików komputerowych czy specjalistów od CGI niesamowicie się poszerzyły, dzięki czemu pewne rzeczy da się zrobić „lepiej i bardziej” niż kiedyś. Twórcy zadbali jednak, by technologia względnie bezinwazyjnie ulepszała pierwowzory sprzed lat. Macki Doc Ocka wyglądają więc na jeszcze bardziej żywe, śmigacz Zielonego Goblina jest bardziej wooosh~, a Electro w końcu budzi postrach jako niemalże żywa energia (i tym razem żółta, jak Stan Lee przykazał). Należy pamiętać, że Alfred Molina czy Willem Dafoe też są starsi niż podczas kręcenia pierwowzorów. Co ciekawe, tylko postać Octaviusa została odmłodzona za pomocą CGI. Odtwórca roli Normana Osborna zgodził się powrócić pod warunkiem, że sam będzie mógł wykonać sceny kaskaderskie (choć ma już 66 lat!).
Muzycznie film oferuje to, do czego całość MCU zdążyła nas już przyzwyczaić. Bardzo dobrze skomponowane utwory, pasujące do scen, którym towarzyszą. Powraca sporo znanych dźwięków, jakie mogliśmy usłyszeć wiele lat temu – ale w nieco ulepszonej, godnej 2021 roku, wersji. Macki Ocka brzmią niby tak samo, ale lepiej niż w 2004 roku, bomby Goblina dalej charakterystycznie brzdękają. Naprawdę muszę pochwalić twórców za to, że każda z postaci w filmie zachowała swoją unikatowość pomimo zmian w wykonaniu i upływu lat. Żałuję tylko, że nie wykorzystano używanych w starszych filmach motywów muzycznych złoczyńców. Prawdopodobnie to wina oryginalnych kompozycji, które kojarzę jako nijakie; chyba tylko Molina w Spider-Manie 2 miał dobry i naprawdę zapadający w pamięć utwór.
Przepraszam, którędy do domu?
Po obejrzeniu całości filmu, tytuł można poddać ciekawej interpretacji. Bez drogi do domu. To dość autoironiczne, ponieważ w przeciwieństwie do Daleko od domu, którego akcja działa się wszędzie tylko nie w Nowym Jorku, Spider-Man 3 skupia się wyłącznie na „sąsiedztwie” Człowieka-Pająka. Wraz z końcem tej przygody, kończyć zdaje się historia Petera Parkera, jakieg poznaliśmy w ramach MCU. Mam wrażenie, że twórcy chcą, przynajmniej w pewnym stopniu, wrócić do korzeni tej postaci. Odejść od wycieczek na inne planety czy współpracy z multimilionerami, skupić się na „przyjaznym Spider-Manie z sąsiedztwa”. Spodziewam się, że dalej będzie to kluczowy bohater dla całego uniwersum, ale jednak inny niż dotychczas.
W ramach ciekawostek nadmienię, że w przeciwieństwie do ostatnich produkcji Domu Pomysłów, ta posiada tylko jedną scenę w trakcie napisów. Po obejrzeniu pełnej listy współautorów tego dzieła, możemy podziwiać pierwszy zwiastun nadchodzącego Doktora Strange’a w wieloświecie szaleństwa (który dość szybko wyciekł z chińskich kin do internetu). To kolejny dowód na to, że Bez drogi do domu miał zrobić dla MCU więcej niż tylko opowiedzieć własną historię. Dodatkowo mogę zapewnić, że na osoby, które zechcą wybrać się na ten seans, czeka wiele naprawdę wspaniałych niespodzianek.
Podsumowując, Bez drogi do domu to, moim zdaniem, najlepszy film Marvela. Tak, w ogóle. Porzuca wszechobecny patos na rzecz dobrej zabawy i samoświadomości. Jednocześnie, dobrze budując klimat i ukazując znane postaci od trochę innej strony, dostarcza masy rozrywki fanom całego MCU, ze szczególnym uwzględnieniem Człowieka-Pająka. I tak, zgadzam się z głosami, że ta produkcja to jeden wielki fan service dla takich ludzi jak ja. W żadnym wypadku nie uważam, że ujmuje to w jakikolwiek sposób całości, a puszczanie oczka do osób, które wiedzą, o co chodzi, jest mile widziane, biorąc pod uwagę niewielką liczbę takich momentów na Ziemi-199999 w ostatnim okresie.
Zresztą, nie jestem odosobniony. Spider-Man. Bez drogi do domu ma drugi najlepszy box-office w historii MCU, ustępując tylko Avengers. Koniec gry; według IMDB to ósmy najlepiej oceniany film. Zatem jeśli również nie umiecie trafić do domu, polecam odszukać najbliższe kino. Ja osobiście klaskałem w niektórych momentach – nie dajcie sobie wmówić, że to coś dziwnego!
Tytuł: Spider-Man: No Way Home
Reżyseria: Jon Watts
Rok premiery: 2021
Czas trwania: 2 godziny 30 minut