Drugi bunt Lucyfera. „Lucyfer. Tom 1” – recenzja komiksu

-

Gwiazda Zaranna, zdrajca, ten, który wystąpił przeciw Bogu, upadły anioł, przestroga dla osób wierzących – postać fascynująca i inspirująca artystów od zawsze. Bohater z komiksowego uniwersum DC powołany do swojego fikcyjnego życia przez Neila Gaimana w Sandmanie rozwinął skrzydła dopiero pod piórem Mike’a Carreya w poświęconym mu spin-offie. Niosący Światło zbuntował się bowiem po raz wtóry – tym razem porzucił piekło i przeniósł się do Los Angeles, aby wieść życie właściciela popularnego klubu nocnego. Żadna jednak tak licząca się we wszechświecie siła nie ma co szans na spokojną emeryturę.
Drobny druczek

Zaczyna się zawsze niepozornie – ot, Stwórca wysłał do Lucyfera posłańca, anioła Amenediela, aby ten wynajął byłego sługę Nieba do rozwiązania dość palącego problemu. Na ziemi pojawiła się nowa, młoda moc, spełniająca życzenia ludzi (nie, nie chodzi o Gwiazdę Zaranną), chwiejąc dotychczasową równowagą. W zamian za glejt, były władca piekieł zgadza się raz jeszcze wykonać rozkazy Nieba, choć już na tym etapie podejrzewa, że gra toczy się o większą stawkę, a Stworzyciel dąży do celu, jaki na razie pozostaje przed nim ukryty. Droga do rozwiązania tego problemu zabierze Księcia Wschodu do jego poprzedniego królestwa, pośród Lilim, i do miejsca, z którego wyszli ludzie. To jednakże dopiero początek jego wędrówki – chcąc poznać haczyk, jaki na pewno przytwierdzony został do glejtu, Lucyfer, wraz z Mazikeen, uda się zatem do Berlina w poszukiwaniu innego anioła, samozwańczego archiwisty człowieczej myśli Meleosa – twórcy i posiadacza wyjątkowej, potężnej talii kart, zwanej Basanos. Gdzieś w tle o swoje miejsce na scenie walczy asystentka magika, Jill, a młody imigrant z Pakistanu wzdycha do powoli radykalizującego się skinheada. Więcej niż jeden ludzki dramat wisi w powietrzu, a to przecież tylko początek – pionki zajmują swoje miejsce na szachownicy, nowa historia Gwiazdy Zarannej rozpoczęła się w momencie, gdy przyjął zlecenie Nieba. Ale co czeka go na końcu tej drogi?

Nie jesteśmy już w Kansas

Jeśli chcecie sięgnąć po tego Lucyfera przez wzgląd na serial FOX/Netflix, to tego nie róbcie. Scenariusz Mike’a Carreya ma naprawdę niewiele wspólnego z tą telewizyjną produkcją – właściwie tylko dwójkę demonicznych bohaterów, klub Gwiazdy Zarannej i fakt, że władcy piekieł znudziło się bycie władcą piekieł. Komiksowemu Księciu Wschodu dużo bliżej do jego diabelskiej natury – jest przebiegły, nie ma litości, choć czasem ją okazuje, bo może, doskonale kłamie oraz przekonuje innych, że opłaca im się być po jego dobrej stronie. To istota, która nie tylko zaprojektowała skomplikowany system kaźni dla trafiających do podziemnego królestwa dusz, ale również je wymierzała. Chociaż wyglądem przypomina człowieka, nie jest nim – o czym przypominają nam w trakcie lektury kolejne i kolejne reakcje postaci, jakie miały już wcześniej okazję spotkać na swojej drodze Niosącego Światło. Pod tym względem Carrey czerpie raczej z bardziej klasycznych przedstawień Lucyfera w kulturze – mrocznych oraz zgubnych. Ale też nie ma w tym niczego zaskakującego – przedstawiona w poświęconej mu serii historia do miłych, łatwych i puchatych nie należy.

Fabularnie Lucyfer jest opowieścią ułożoną niezwykle wręcz logicznie – potrzebne nam informacje dostajemy w kolejnych zeszytach, chociaż rzadko zostają wyrażone wprost. Nie wszystkie zamieszczone w zbiorczym, opasłym pierwszym tomie najnowszego wydania Lucyfera dotyczą bowiem samej Gwiazdy Zarannej, niektóre opowiadają historie postaci, które w jakiś sposób odegrają znaczące role w późniejszych aktach tego niebiańsko-piekielnego dramatu. A to sugeruje wyraźniej niż cokolwiek innego, że mamy do czynienia ze spójnym, konsekwentnie realizowanym projektem – przynajmniej na razie.

Jeśli dodamy do tego fakt, że poszczególne epizody tej skomplikowanej opowieści narysowali inni artyści – Scott Hampton, Chris Weston, Warren Pleece, Peter Gross, Dean Ormston, Ryan Kelly – wyłania się nam obraz tomu nie tylko złożonego, co zróżnicowanego. Nie wszystkich ilustratorów cechuje przy tym ładna, zgrabna kreska. Niektórzy, dopasowując się do scenariusza Careya, skręcają w groteskę czy karykaturę. Dlatego część ujęć może nam nie odpowiadać, w końcu przyzwyczailiśmy się do tego, że Lucyfer powinien być piękny, jak ten kusiciel właśnie. Ale w końcu to książę kłamstw, więc kto go tam wie, czy zawsze musi wyglądać tak samo.

Niosący Światło? Nie. Niosący chaos

Zamieszczone w tym wydaniu zeszyty, The Sandman presents #1–3 oraz pierwsze dwadzieścia numerów Lucyfera, prowadzi nas od przyjęcia znamiennego zlecenia od Niebios, przez opowieść o przeznaczeniu Gwiazdy Zarannej po tym, jak po raz drugi zbuntował się przeciwko Stworzycielowi – opuszczając bowiem piekło, porzucił kolejne wyznaczone mu miejsce. Pytanie jedynie, czy Lucyfer wymknie się planom swojego ojca i osiągnie pożądaną, absolutną wolność? Będzie częścią planu czy chaosem?

Drugi bunt Lucyfera. „Lucyfer. Tom 1” – recenzja komiksu

 

Tytuł: Lucyfer. Tom 1

Autor: Mike Carrey

Ilustratorzy: Scott Hampton, Chris Weston, Warren Pleece, Peter Gross, Dean Ormston, Ryan Kelly

Liczba stron: 544

Wydawnictwo: Egmont

podsumowanie

Ocena
9

Komentarz

Pierwszy tom nowego „Lucyfera” to potężna cegła, ale też zawiera w sobie kawał komiksowej historii. Mike Carrey pisze swoją opowieść z uwagą, konsekwentnie budując intrygę przekraczającą granice światów oraz binarnych, moralnych podziałów.
Agata Włodarczyk
Agata Włodarczykhttp://palacwiedzmy.wordpress.com
Nie ma bio, bo szydełkuje cthulusienki.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Pierwszy tom nowego „Lucyfera” to potężna cegła, ale też zawiera w sobie kawał komiksowej historii. Mike Carrey pisze swoją opowieść z uwagą, konsekwentnie budując intrygę przekraczającą granice światów oraz binarnych, moralnych podziałów.Drugi bunt Lucyfera. „Lucyfer. Tom 1” – recenzja komiksu