Umówmy się. Popkultura kocha piratów. Przedstawiani w książkach czy grach jako ci odważni, niezależni, jednocześnie prawi i nieokrzesani, ale zawsze gotowi, by wziąć przyszłość w swoje ręce. To nic, że wszystko to jest pewnym uproszczeniem i wyidealizowaniem na potrzeby kolejnych telewizyjnych lub komputerowych produkcji. Nikt przecież nie pamięta, iż korsarze byli straceńcami, niewolnikami czy dłużnikami, którzy bez nadziei na przyszłość zaciągali się na okręty.
Ale zostawmy tę poprawność historyczną daleko za sobą. Werbujmy załogę, wyciągajmy kotwicę i stawiajmy żagle! Dzięki współpracy Deweloper 3DClouds i globalnego wydawcy niezależnych gier Team17 mamy możliwość posmakowania pirackiego życia. Ochraniamy inne okręty, rabujemy, targujemy w miastach i przede wszystkim przepływamy tysiące mil. Tylko my i niekończący się błękit oceanu.
Ahoj, wilki morskie!
King of Seas – bo o niej napiszę dzisiaj kilka słów, to długo wyczekiwana gra action RPG w świecie, w którym wciąż trwa walka o władzę nad wodami morskimi. Kto będzie panował nad najlepszymi szlakami morskimi? Czy znajdzie się ten, który odważy się rządzić portami przynoszącymi największe zyski?
Jako że sama od niedawna szlifuję sztukę pływania jachtami i mam słabość do wszystkich produkcji o żeglarskiej tematyce, ten tytuł również musiał trafił w moje ręce. Jak wyszło? Czy poczułam w sobie pirackie przeznaczenie? O tym przekonacie się w dalszej części recenzji.
Wrobiono nas!
Fabuła całej historii jest dość prosta. Otóż główny bohater (płeć wybieramy z początkiem rozgrywki) dostaje ze swojego królestwa prostą misję do wykonania. Ma dostarczyć towary do innego portu. Jednak coś nie idzie po naszej myśli. Zostajemy napadnięci, tracimy statek i jako rozbitkowie dryfujemy samotnie po oceanie.
Na całe szczęście nieszczęśnika znajdują piraci, którzy przygarniają nas na okręt — zgodnie ze swoim kodeksem. Trafiamy do ich krainy, gdzie dostajemy doskonały wikt i opierunek (to nic, że przed chwilą jeszcze byliśmy śmiertelnymi wrogami!), a także własny masztowiec.
Dowiadujemy się też przy okazji, że nasz ojciec zginął w ataku i według opinii najważniejszych urzędników państwowych to właśnie my jesteśmy odpowiedzialni za zamach na jego życie.
Jak nietrudno się domyślić, bierzemy sobie za cel powrót do królestwa, by udowodnić swoją niewinność. Jednak nie będzie to takie proste, bo aby tego dokonać, zostaniemy zmuszeni do wzięcia udziału w wielu misjach — pobocznych i głównych.
Pływał raz marynarz, który…
Do dyspozycji naszego niewielkiego okrętu dostajemy do zwiedzenia losowo wygenerowany olbrzymi archipelag pełen wysp, wysepek, skał, wraków i ukrytych skarbów. Pływamy do portów, pływamy szukając wrogów, pływamy, by nabijać kolejne poziomy.
Zdobyte towary (zarówno te znalezione, jak i ukradzione) możemy sprzedawać w miastach i tym samym zyskiwać złoto, które później zużywamy do rozbudowywania okrętu. Oczywiście w ramach komplikacji każdy port ma inne ceny, więc dochodzi kwestia ekonomii świata i naszych wyborów — sprzedać czy nie sprzedać.
Dochodzą też bitwy morskie, które prowadzimy z wrogimi frakcjami. Nie ma zmiłuj, gdy miniemy na wodzie okręt straży przybrzeżnej, z automatu nas zaatakuje. Pół biedy, jak jego łajba jest gorsza od naszej, wtedy mamy szansę na wyrównaną walkę. W innym przypadku musimy nabrać wiatru w żagle i uciekać… bo pójdziemy na dno.
Samo prowadzenie batalii jest dość proste – strzelać i przy okazji nie dać się trafić. Mamy do wyboru kilka kul w zależności od tego, którą część statku wroga chcemy trafić. Możemy też dokupić do naszego okrętu dodatkowe bronie — jak chociażby miotacz płomieni na dziobie. Twórcy także dali nam wybór, z której rufy chcemy w danej chwili strzelać. Po wyrzuceniu kuli z armat nasza jednostka potrzebuje jednak chwili, by móc zaatakować ponownie. Jest to logiczne, bo przecież wszystkie działa trzeba przeładować!
Rozwijajmy się!
Jak już napisałam wcześniej, King of Seas kładzie duży nacisk na ulepszenia i rozwój. Oprócz możliwości kupowania w portach różnych części na wyższych poziomach – dział, żagli, różnych burt i tak dalej, gra daje nam też szansę rozwijania umiejętności naszej postaci.
Od dziesiątego poziomu dostajemy za każdy kolejny level jeden punkt, który zużywamy na wybraną sprawność według własnego widzimisię. To od nas zależy, czy wolimy być szybsi, mieć działa zadające więcej obrażeń albo chcemy sprzedawać nasze towary po lepszych cenach.
Załoga na pokład, odbijamy!
Podsumowując, King of Seas jest grą dla specyficznego grona odbiorców. Jeśli lubisz pływanie i pirackie klimaty, wolisz spokojniejsze rozgrywki i nie czujesz irytacji, gdy przez dziesięć minut płyniesz z wyspy na wyspę, dodatkowo nie oczekujesz od nowo wydanych tytułów powalających grafik, to ta nowość od studia 3D Clouds będzie dla ciebie idealna.
Ja w grach poszukuję relaksu, lubię w międzyczasie wypić herbatkę lub kawkę, czasem zamienić słowo z kimś z rodziny. To pirackie RPG sprawdza się u mnie idealnie.
Z uwag warto wspomnieć jeszcze, że King of Seas nie ma wgranego języka polskiego. W samej fabule jednak trochę się dzieje, warto też znać opisy wykonywanych misji, dlatego polecam grę tym, którzy są obcykani w jakichś językach obcych.
Piracki klimat
Nieśpieszna rozgrywka
Miła dla oka grafika (chociaż niespecjalnie bogata)
Rozwijanie możliwości okrętu
Dużo zbieractwa
Monotonne misje
Słaba muzyka (brak szant!)
Brak polskiej wersji językowej