Wyjść z twarzą. „Yellowface” – recenzja książki

-

Rebecca F. Kuang nie daje o sobie zapomnieć. Niecały rok od głośnego Babel powraca z książką, obok której nie można przejść obojętnie. Pisarka po raz kolejny porusza drażliwe tematy, zmusza czytelników do konfrontacji z własną moralnością i porzucenia czarno-białego obrazu świata. Czy w Yellowface oferuje odbiorcom coś wykraczającego poza komentarz społeczny?

Za przekazanie egzemplarza recenzenckiego książki Yellowface, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów.

Junie Hayworth jest niezbyt poczytną pisarką, autorką jednej książki, która w świecie literackim przeszła bez większego echa. Od czasów studenckich żyje w cieniu niejakiej Atheny Liu – Amerykanki azjatyckiego pochodzenia, nazywanej „fenomenem literackim” i „głosem pokolenia” w jednym. Pewnego wieczoru, podczas spotkania przyjaciółek, dochodzi do tragedii. Junie działa pod wpływem impulsu. Zabiera rękopis nieukończonej powieści koleżanki po fachu i – tym samym  –  rozpoczyna ryzykowną grę pełną przekłamań, mistyfikacji i manipulacji faktami. Przechodząc od euforii do poczucia winy, poznaje smak sukcesu, gorycz porażki oraz grozę zaszczucia. Ta historia nie może skończyć się dobrze… Chyba że w porę przejmie kontrolę nad narracją i opowie ją własnymi słowami.

Bunt na pokaz?

Rebecca F. Kuang zasłynęła jako autorka fenomenalnych powieści fantasy – monumentalnej trylogii Wojen makowychoraz Babel, czyli o konieczności przemocy. W Yellowface autorka wciąż eksploruje temat doświadczenia mniejszości azjatyckiej w krajach zachodnich, jednak tym razem porzuca fantastykę na rzecz powieści obyczajowej z elementami kryminału, sensacji i thrillera. Porusza trudny temat przywłaszczania kulturowego, komercjalizowania i monetyzowania ludzkiego cierpienia oraz związanych z tym procederem dylematów moralnych. Całość okrasza dosadną, momentami bezlitosną krytyką środowiska wydawniczego oraz rynku literatury współczesnej.

Co ciekawe, Kuang jest Amerykanką chińskiego pochodzenia, która dzieli z Atheną Liu przynajmniej kilka cech. Obie pisarki uznawane są za „głosy pokolenia”, a za punkt centralny twórczości obrały tematy związane ze swoimi narodowościami. Warto dodać, że Athena wcale nie jest przedstawiana przez autorkę w superlatywach. Co więcej, im dalej w las, tym więcej pytań pojawia się w głowie czytelnika – co przyświecało Kuang przy pisaniu Yellowface? Mamy do czynienia z odważną, obrazoburczą prozą czy kolejnym dowodem na komercjalizację kontrkultry? I, wreszcie, na ile można wierzyć osobie, która poprzez działanie tego „wyrachowanego systemu” dorobiła się niemałych pieniędzy?

Po drugiej stronie kartki

Dotychczasowi czytelnicy dobrze wiedzą, że pisarka słynie z fabuł kompleksowych i naprawdę wielowątkowych. Tym razem nie jest inaczej.

Jednen z największych atutów – i zarazem wyróżników – Yellowface to odważne, bezpardonowe przedstawienie współczesnego rynku literackiego. Junie niemal sprzedaje duszę, aby zaistnieć na scenie literackiej. Kuang krok po kroku opisuje proces wydawania powieści – od redakcji tekstu przez współpracę marketingową, po arbitralne decyzje „możnych tamtego świata”. Nie zapomina również o nieodłącznym elemencie życia pisarza, czyli o twitterowych jatkach oraz cancel culture[1]. Jak mówi słowami bohaterki: „Twitter uczynił z nas wszystkich sędziów niekompetentnych, lecz skorych do orzekania” (str. 244).

Czy jest się czym przejmować? Najgorszy koszmar rozgrywa się w głowie osoby, która właśnie została wzięta na celownik. Pisarze uzależniają się od sprawdzania swojego nazwiska w sieci, śledzenia gwiazdek na Goodreadsie, drżą ze strachu przed trollami kopiącymi w sieci w poszukiwaniu „błędów przeszłości”, aby ostatecznie pogrążyć ich w kompromitacji i niesławie.

Co więcej, Kuang maluje obraz rynku wydawniczego, na którym talent pisarski ma znaczenie czysto marginalne. O tym czy książka zyska status bestsellera, decyduje się jeszcze na długo przed jej publikacją. Sam autor – raz przemielony przez tryby maszyny marketingowej – staje się starannie dopracowanym produktem rynkowym. Jak mówi June: „Pisarze mogą się cieszyć jedynie skapującymi im w ramach procesu bonusami” (str. 105). Jak stracić radość z pisania? Według bohaterki „wystarczy przekroczyć próg profesjonalizmu” (str. 345), zetknąć się ze światem „zawodowej zazdrości, niejasnych budżetów reklamowych” (str. 345) oraz z gronem redaktorów sprowadzających wizje autora do parteru.

Prawo do opowieści

W powieści osią pierwszej z „twitterowych imb” jest kwestia przywłaszczenia kulturowego. Sprzeciw internautów budzi fakt, że o doświadczeniu Chińczyków podczas II wojny światowej napisała biała, cisgenderowa, heteroseksualna kobieta. Podczas opisywanego spotkania autorskiego w stronę Junie pada konkretne pytanie: „Dlaczego twoim zdaniem jesteś właściwą osobą do opowiadania o tym problemie?” (str. 147). Tu można zacząć zastanawiać się nad kwestią dysponowania ludzkim cierpieniem. Jak dobrze autor – osoba pośrednicząca między czytelnikiem a przedstawianą historią – jest w stanie oddać opisywane doświadczenie? Czy prawo pisania o konkretnych zjawiskach powinno być zarezerwowane tylko dla ludzi ściśle z nimi związanymi? A może monetyzowanie cudzego cierpienia jest po prostu niemoralne?

W Yellowface pojawia się pojęcie „odwróconego rasizmu”, czyli odmawiania grupom nieuciskanym i niemarginalizowanym prawa głosu. „Rasizm jest fe, ale jeśli chcesz wysłać wykształconej białej lasce maila z groźbą zabójstwa, to proszę bardzo, nie krępuj się” (str. 415) – wyrzuca z goryczą Junie.

Kto tu jest ofiarą?

Można odnieść wrażenie, że w powyższych akapitach staję w obronie bohaterki. Nic bardziej mylnego. Junie Hayworth to postać, która bynajmniej nie budzi sympatii. Niemniej, w miarę postępowania fabuły, coraz lepiej zaczynałam ją rozumieć. W pewnym sensie stanowi archetyp pisarza „na początku drogi”, którego pragnienie przelewania myśli na papier wyrasta z pielęgnowanej od dziecka miłości do literatury oraz łatwości uciekania do światów wymyślonych. Wiele osób tworzy teksty do szuflady, każda nieśmiało marzy o byciu dostrzeżonym. Wystarczy iskra, aby zapalić lont, a apetyt rośnie w miarę jedzenia. „Chcę być jak Stephen King, chcę być jak Neil Gaiman. Dlaczego mam nie myśleć o głośnej ekranizacji? Dlaczego nie o Hollywood? Dlaczego nie o multimedialnym imperium? Dlaczego nie o całym świecie?” (str. 185).

Ważny jest tutaj również punkt widzenia występujących w tekście pisarzy z mniejszości etnicznych. W Yellowface Kuang przybliża proceder branżowej eksploatacji każdego, kto nawet w niewielkim stopniu może się wyróżnić. Oto rynek wydawniczy wsadza ich wszystkich do „szufladki rasowych stereotypów”. Pojawiają się agenci doradzający, aby nie wychodzili przed szereg i trzymali się tematyki własnej kultury, ponieważ w ten sposób będą „mniej banalni, bardziej prawdziwi”. W ten sposób stają się nie tylko produktami marketingowymi, ale także aktywistami mimo woli.

Klątwa wiedzy

W Yellowface kreacja świata przedstawionego nie należy do majstersztyków (szczególnie w porównaniu z Wojnami makowymi i Babel). Plot twist nie zaskakuje, a zakończenie może pozostawić czytelnika z wrażeniem niedopowiedzenia, jednak ostatecznie powieść broni się przekazem.

Czy po tej lekturze, udając się do księgarni lub biblioteki, spojrzycie na książki tak samo? Może poświęcicie kilka myśli procesowi, w wyniku którego trafiły na półki? Oczywiście jedna „wywrotowa” powieść nie zmieni rynku wydawniczego oraz nie wpłynie na rządzące nim mechanizmy kapitalistyczne, jednak poznanie „drugiej strony medalu” z reguły uwrażliwia odbiorców na dane zjawiska.

A szerzenie świadomości to już krok w stronę kwestionowania pozornie monolitycznych prawideł świata.

Wyjść z twarzą. „Yellowface” – recenzja książkiAutor: Rebecca F. Kuang

Tytuł: Yellowface

Tłumaczenie: Grzegorz Komerski

Wydawnictwo: Fabryka Słów

Liczba stron: 428

 

 


[1] cancel culture — forma kulturowego, pozaprawnego, zbiorowego, przede wszystkim sieciowego, karania osób i instytucji, łamiących normy społeczne uznawane przez różne grupy społeczne (źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Kultura_uniewa%C5%BCniania, dostęp 06.10.2023 r.)

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Kameralny setting, introspektywna fabuła i niejednoznaczna bohaterka. „Yellowface” to „książka do myślenia”, o której – pomimo kilku mankamentów – długo nie zapomnicie.
Kaja Folga
Kaja Folga
Czarownica od strony matki. Potterhead od 10. roku życia, wciąż rozdarta między Ravenclawem a Slytherinem. Jak przystało na wiedźmę, ma domek w lesie, cztery koty, półki pełne książek i szafki pełne herbaty. Wraz z kolejnymi perełkami popkultury odkrywa nowe tożsamości. Wielbicielka RPG, LARP-ów i sesji opisowych, którym poświęca czas między artykułami. W tekstach przemyca podprogowy przekaz feministyczny, chociaż chętnie zaprasza na obiad.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Kameralny setting, introspektywna fabuła i niejednoznaczna bohaterka. „Yellowface” to „książka do myślenia”, o której – pomimo kilku mankamentów – długo nie zapomnicie.Wyjść z twarzą. „Yellowface” – recenzja książki