Produkcji o wampirach jest na pęczki. V Wars to jedna z nich. I choć jej fabuła skupia się wokół tych fantastycznych postaci, to ukazuje je w inny sposób. Krwiopijcy nie istnieją w tej historii od wieków – są czymś, co pojawia się nagle i niespodziewanie. Epidemią, która ogarnia całe miasto, stan, a następnie coraz większe powierzchnie. Epidemią, którą trzeba zlikwidować.
Mroczny, tajemniczy i wciągający – słów kilka o fabule
V Wars to serial, który obejrzałam w jeden dzień. Nie ma w nim ani jednej sceny, dodanej „na siłę”, został skonstruowany jak puzzle – wszystko do siebie pasuje. Produkcja zaczyna się od wykładu doktora Luthera Swanna, głównego bohatera, który prowadzi pogadankę o globalnym ociepleniu. Wyjaśnia, że jedną z konsekwencji tego zjawiska, po stopnieniu lodowców, może być pojawienie się w środowisku starych, dotąd zamrożonych, bakterii i wirusów – gorszych niż dżuma, która przy nich jawi się jako zwykła grypa. Jak mówi mężczyzna, niektóre jednostki ludzkie mogą okazać się nieodporne na nieznane dotąd choroby. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że to, o czym opowiada, spełni się w niedalekiej przyszłości.
Po skończonym wystąpieniu, doktor, w towarzystwie przyjaciela, jest zmuszony udać się do stacji badawczej na Antarktyce. Powód wyprawy to brak kontaktu z jednym z naukowców, który prawdopodobnie odkrył coś przełomowego. Przypuszczenia okazują się prawdziwe. Odwiedziny niosą ze sobą groźne konsekwencje, a pierwszą „ofiarą” jest jedna z najbliższych Lutherowi osób – biorący udział w wyprawie kolega. Mężczyzna staje się coraz silniejszy, a jego zmysły się wyostrzają. Oznacza to jedno – od tej pory Mike jest wampirem. A Swann zostaje zwerbowany przez służby państwowe do tego, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby.
Bez owijania w bawełnę, czyli o szybkiej akcji serialu
Oglądając pierwszy odcinek V Wars, nie spodziewałam się tego, że fabuła potoczy się tak szybko. Producenci postanowili nie szczędzić widzowi emocji, bo już po kilkunastu minutach fundują mu nagły zwrot akcji. Nie zmienia się to wraz z kolejnymi scenami, które także przynoszą liczne niespodzianki oraz wprowadzenie nowych postaci. Każda z nich ma swoją rolę, dlatego w obrazie nie znajdziemy „zapychaczy”. Na uwagę zasługują także liczne wątki poboczne, które nie tylko wprowadzają interesujące kwestie, ale i uzupełniają główną historię. Wciągnięcie się w wir zdarzeń ułatwia trzymająca w napięciu muzyka. O klimacie decyduje również ciemna kolorystyka, w której serial został utrzymany.
Znajome twarze, czyli aktorzy w V Wars
Zaskoczeniem w obrazie był dla mnie główny bohater – dr Swann – w którego wcielił się znany z Pamiętników Wampirów Ian Somerhalder. Choć tym razem nie został obsadzony w roli wampira, doskonale wczuł się w graną przez siebie postać. Z odcinka na odcinek widz obserwuje jego przemianę. Mężczyzna staje się coraz bardziej stanowczy w swoich czynach. Jest w stanie poświęcić wszystko dla bliskich mu osób. Na ekranie towarzyszy mu równie dobry Adrian Holmes – aktor, którego wcześniej nie miałam okazji oglądać. Odgrywa rolę czarnego charakteru, ponieważ wciela się w Mike’a – pacjenta zero i pierwszego krwiopijcę.
Podsumowanie w pigułce
V Wars to serial dla wszystkich miłośników wampirów. Jest czymś innowacyjnym, bowiem pojawienie się krwiopijców wywołała „zamrożona” do tej pory bakteria. Nie istniały w przedstawionym świecie od zawsze, tak jak w przypadku historii, które do tej pory mogliśmy oglądać. Jego dużym plusem jest nieprzerwana i wartka akcja, sprawiająca, że widz nie ma prawa się nudzić. Producenci nie szczędzą także bohaterów – zginąć może każdy. Jednym z dostrzeżonych przeze mnie minusów jest kreacja fantastycznych postaci. Ich wygląd odbiega od znanego nam do tej pory wizerunku, jednak wada ta może zostać przekształcona w zaletę. Jeżeli fabuła jest innowacyjna, to dlaczego oblicze bohaterów także nie miałoby takie być?