Spotkanie po latach. „Kapitan Ameryka. Zimowy Żołnierz” – recenzja komiksu

-

No i stało się – złamałem przyrzeczenie, które złożyłem sobie na początku mojej przygody z MCU. Od pierwszego filmu o Iron Manie świat ten pochłonął mnie zupełnie, nie chciałem jednakże sięgać do genezy superbohaterów: komiksów. Przytłaczała mnie ich ilość oraz różnorodność – postanowiłem więc odkrywać świat Marvela dzięki kinie, a później także telewizji.

Przeznaczenie jednak w końcu mnie dopadło – film o Zimowym Żołnierzu obejrzałem co najmniej dziesięć razy, sądziłem więc, że dobrze znam tę historię. Cóż… okazało się, że byłem w błędzie.

Opakowanie jest ważne

Gdy pierwszy raz zobaczyłem ten tom… myślę, że miłość od pierwszego wejrzenia możemy w tym przypadku wykluczyć – skłaniałbym się bardziej ku zauroczeniu. W prostych słowach: jest naprawdę ładny. Wykonany estetycznie, wydany przez Egmont w twardej oprawie album prezentuje się okazale, zachęcając czytelnika żywymi kolorami oraz objętością. Ta nie jest mała, zawiera bowiem w sobie materiały opublikowane pierwotnie w zeszytach Captain America 1-9 oraz 11-14. Tak przynajmniej twierdzi opis, który możemy przeczytać na tylnej okładce, który – szczerze mówiąc – kompletnie nic mi nie mówi. O wiele większą wskazówkę co do fabuły dał mi choćby sam tytuł. Na szczęście, podczas przewracania kolejnych stron, nie zostałem ukarany za lata swojej ignorancji wobec papierowych pierwowzorów moich idoli. Pomimo iż bardzo dobrze znam świat MCU, niestety nie obyło się bez sporych zaskoczeń oraz rozszerzonych ze zdziwienia źrenic. Czy jednak zabrało mi to przyjemność z lektury? Ani trochę!

Liczy się wnętrze

Jak zapewne większość z was już się domyśliła, fabuła tomu skupia się na Kapitanie Ameryce oraz jego spotkaniu z sowieckim assasynem, Zimowym Żołnierzem. Początkowo jednak zostajemy wrzuceni w świat całkowicie nam obcy: dopiero kolejne strony odsłaniają szczątki odpowiedzi na niezadane do tej pory pytania. Dlaczego Red Skull żyje w XXI wieku? Ile osób podawało się za Steve’a Rogersa? Czy drogi Avengersów już się rozeszły? W tym miejscu muszę was przestrzec. Jeśli (tak jak ja) znacie świat Marvela wyłącznie z ekranu i nie sięgaliście dotąd po komiksy, możecie być troszeczkę zagubieni. Ale bez paniki proszę – wystarczy otworzyć umysł na nowości i zostawić w nim wyłącznie podstawowe informacje dotyczące MCU. Całej reszty dowiecie się wraz z postępem historii, dzięki delikatnie tylko ekspozycyjnym dialogom oraz zgrabnie wplecionym retrospekcjom. Starych wyjadaczy, którzy znają całe kolekcje o superbohaterach na pamięć, nie powinienem w tej kwestii upominać. Mogę ich jednak zachęcić do sięgnięcia po tę pozycję – nie tylko nowicjusze znajdą tu coś dla siebie.

Bilet w jedną stronę

W środku bowiem czeka kawał dobrego, szpiegowskiego thrillera. Przepełniona akcją fabuła szybko nabiera rozpędu i bardzo rzadko daje czytelnikowi odetchnąć. Momenty wyciszenia nie zostały jednak źle wykorzystane – dane jest nam wtedy poznać bliżej motywy danych postaci, ich punkt widzenia, przemyślenia i wątpliwości. Całość historii w bardzo gładki sposób składa się w całość, żonglując pomiędzy czasem współczesnym, a przeszłością prezentowaną nam we wspomnieniach bohaterów. Odpowiedzialnemu za scenariusz Edowi Brubakerowi należą się brawa, wybaczyłem mu nawet fakt, że kiedyś pracował dla Detective Comics. Ale nie zapominajmy: Kapitan Ameryka. Zimowy Żołnierz to komiks, a w takim przypadku równie ważna (jeśli nie priorytetowa) jest warstwa wizualna. I tutaj niestety mam małe ale. Tom zawiera rysunki aż czterech twórców: Steve’a Eptinga, Micheala Larka, Johna Paula Leona i Mike’a Perkinsa. Ta różnorodność stylów czasem rzuca się w oczy, na szczęście jednak bardzo szybko można przyzwyczaić się do delikatnie innej kreski. Poza tym całkowicie rozumiem mroczny wymiar opowieści, świat pełen zagrożenia ze strony tajemniczych terrorystów – ale ta „ciemność” zbyt mocno przenika na papier. Może się wydawać, że akcja dzieje się tylko w nocy, okazyjnie rozświetlanej płomiennymi eksplozjami. Odrobina więcej światła mogłaby na przykład ukazać emocje na twarzach postaci, a te zazwyczaj skryte są w półcieniu.

Zdecydowanie więcej plusów

Kapitan Ameryka. Zimowy Żołnierz skierowany jest do nastoletniej oraz dorosłej widowni – należy o tym pamiętać, rozważając omawiany tom jako prezent. I choć nie kosztuje on mało, z pewnością ucieszy on nie tylko fana komiksów. To także świetne uzupełnienie historii znanej z MCU: z jednej strony nowe postacie oraz wątki, z drugiej natomiast liczne sceny i dialogi żywcem wręcz przeniesione na kinowy ekran. A jeśli zastanawiacie się nad rozpoczęciem swojej przygody z papierowym światem Marvela po obejrzeniu już wszystkich filmów z ich stajni, szczerze polecam ten album. Nie sądziłem, że coś może sprawić, bym bardziej polubił przepełnionego wzniosłymi ideałami Kapitana. Zapewne nie pomyliłem się po raz ostatni.

Spotkanie po latach. „Kapitan Ameryka. Zimowy Żołnierz” – recenzja komiksu

 

Tytuł: Kapitan Ameryka. Zimowy Żołnierz

Autor: Ed Brubaker

Liczba stron: 304

Wydawnictwo: Egmont

podsumowanie

Ocena
7

Komentarz

Album z pewnością spodoba się fanom uniwersum, także tym, którzy po komiks o superbohaterach sięgają po raz pierwszy. Całość nie ustrzegła się kilku wad, ale w ostatecznym rozrachunku wydają się one naprawdę niewielkie.
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Album z pewnością spodoba się fanom uniwersum, także tym, którzy po komiks o superbohaterach sięgają po raz pierwszy. Całość nie ustrzegła się kilku wad, ale w ostatecznym rozrachunku wydają się one naprawdę niewielkie.Spotkanie po latach. „Kapitan Ameryka. Zimowy Żołnierz” – recenzja komiksu