O tym, że wydawnictwo Egmont wznowiło serię komiksów o Lucky Luke’u w oryginalnych układach graficznych oraz o samej postaci słynnego kowboja pisałam już w recenzji tomu 44. Część sześćdziesiątą drugą, zatytułowaną Daltonowie na ślubie uznałam za szczególnie zabawną, może dlatego, że lubię slapstickowy humor, którego znalazłam tu w bród.
Bracia Daltonowie dowiadują się, że szeryf Parker, który przed dwudziestoma laty wsadził ich za kratki, bierze ślub w Hadley City. Postanawiają wybrać się na uroczystość, aby spełnić daną stróżowi prawa obietnicę – ślubnym krawatem ma stać się szubienica. Czy Lucky Luke’owi uda się udaremnić wendettę bandytów? Oczywiście, że tak! Pytanie brzmi – jak to się stanie i ile będzie przy tym zabawy?
Wszystko na opak
Już okładka tej części sugeruje paradoks. Widzimy martwego Lucky Luke’a, dymiący rewolwer Joe Daltona i przedsiębiorcę pogrzebowego zbliżającego się z trumną na plecach – do tego wielki tytuł Daltonowie na ślubie. To budzi zaciekawienie – nie wiemy czy twórca postaci – rysownik Morris wraz ze scenarzystami Fauche i Léturgie zapraszają nas na opowieść o ślubie, czy raczej o pogrzebie. Do tego śmierć głównego bohatera? Przecież do tej pory samotny kowboj wychodził cało z każdej opresji.
W tej opowieści jednak nic nie jest możliwe do przewidzenia. Ceremonie ślubne organizuje grabarz, biały koń staje się czarny, piwo zmienia się w szampana i odwrotnie. Nieoczekiwane zwroty akcji odbywają się nie tylko na globalnym poziomie fabuły, ale również w poszczególnych scenach, z kadru na kadr. Napięcie rośnie, a rozładowują je tylko wybuchy śmiechu (i strzały z rewolwerów). Już od pierwszej strony westernowe klisze (w rodzaju szmuglowania pilnika do więzienia w cieście) przełamywane są paradoksem (ciasto lepiej nadaje się do piłowania krat niż pilnik). Klimat Lucky Luke’a w tym tomie jest szczególnie podkreślony przez ilość i nawarstwienie charakterystycznych dla niego gagów, które dzieją się czasami jednocześnie na kilku planach kadru.
Slapstick
Rewolwer wystrzeliwujący w najbardziej dramatycznym momencie parasolkę zamiast kuli to zabieg tak klasycznie slapstickowy, że bardziej typowa dla tego stylu byłaby już tylko bitwa na ciasta. Mnóstwo scen skonstruowano na zasadzie komedii pomyłek, drobnych nieporozumień składających się na komiczny efekt. Dodatkowe punkty dla tego tomu należą się za dbałość o szczegóły. Melodia pojawiająca się w dymkach, kiedy Rodriguez gra na harmonijce (są trzy takie kadry) jest możliwa do zagrania i w miarę harmonijna, a jej zapis uwzględnia prawidła sztuki (choćby kolejność znaków chromatycznych zapisywanych na pięciolinii). Personalizowane kukułki (specjalność zegarmistrza w Hadley City) zdobią zegary w większości wnętrz. Wszystko to tworzy klimat komiksu i sprawia, że jego lektura jest świetną zabawą.
Postacie oczywiście są jednowymiarowe (w końcu to Lucky Luke, a nie kandydat do nagrody Bookera), za to na drugim planie znajdziemy prawdziwe perełki. Grabarz Bones czy przyszli teściowie Parkera niosą ze sobą wielki potencjał komediowy.
Tytuł: Lucky Luke. Daltonowie na ślubie. Tom 62
Autor: Jean Léturgie, Xavier Fauche
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 48