Na gruncie wojny rośnie miłość? „Piloci” – recenzja musicalu

-

Rzadko mam okazję odwiedzić teatr, bowiem skutecznie odstraszają mnie ceny biletów. Ale kiedy narzeczony ma urodziny, to nie sposób nie sprawić mu prezentu w postaci biletów na musical, który już zszedł ze sceny.

A dlaczego właśnie ten konkretny tytuł? Bo zewsząd atakowały mnie zachwyty nad nim, dlatego dzielnie walczyłam z chęcią, aby chociaż przesłuchać soundtrack z przedstawienia. I ważniejszy powód – w połowie czerwca miały się odbyć ostatnie przedstawienia, a ja od dwóch lat powtarzałam sobie jak mantrę: W końcu kiedyś pójdziesz! Wreszcie siódmego czerwca wraz z lubym zasiadłam w pierwszym rzędzie i z mocno bijącym sercem oczekiwałam, czym też zostanę zaskoczona.

Miłość w czasach wojny

Nie raz, nie dwa powstawały już książki, filmy czy sztuki na temat uczucia rodzącego się w  ciężkich czasach. Niektóre wyszły lepiej, niektóre gorzej, bowiem postawiono na przykład na efekty specjalne, zaś zupełnie zapomniano o tym, co najważniejsze w tego typu produkcjach. I chociaż twórcy musicalu Piloci postanowili odgrzać kotleta, który już dawno się zepsuł, to zrobili to w oryginalny sposób. Spektakl ten to swego rodzaju manifest uznania dla naszych pilotów, biorących udział w Bitwie o Anglię. Janek i Nina. Dwoje młodych ludzi, którzy całkiem przypadkiem spotykają się i zakochują w sobie. Spotykają się, spędzają ze sobą jak najwięcej czasu, nie mogą nacieszyć się sobą. Szczęście przerywa wybuch II Wojny Światowej. W obliczu tragedii para zostaje rozdzielona, każde próbuje walczyć o własne życie na własny sposób. Czy jednak z czasem uczucie się nie wypali, a Nina i młody pilot nie staną się sobie zupełnie obcy?

Aż miło się na nich patrzyło!

Mogłabym zawrzeć zachwyt w jednym zdaniu: Było super! Bo to prawda. Spektakl trwał prawie trzy godziny (łącznie z dwudziestominutową przerwą), a ja ani minuty się nie nudziłam. Wszyscy aktorzy mnie urzekli, ale specjalne miejsce w moim serduszku zdobyła główna para, czyli Zofia Nowakowska (Nina) oraz Jan Traczyk (Janek). Było po nich widać, że każde słowo w piosence przeżywają na swój indywidualny sposób, że wkładają w występ całe serce i duszę.

Ale żeby nie było tak kolorowo… Nie przekonała mnie do końca opowiedziana na scenie historia. Z początku romantyczna opowieść szybko zamieniła się w tragedię. I chociaż wiem, że i w życiu tak się zdarza, to nie rozumiem głównych bohaterów. Nina sprawiała wrażenie, jakby sama nie wiedziała do końca, czego chce. Raz biegała wśród pożarów, zgliszcz budynków i zawodziła, jak to jej źle i niedobrze bez ukochanego, ale nie miała zbytnich oporów przed umawianiem się z Hansem z Niemiec. Janek też nie okazał się lepszy, bowiem dość szybko zapomniał o Ninie i poznał Alice, dziewczyną, do której ogródka został przypadkowo zestrzelony. I chociaż pod koniec stwierdził, że to jednak ta pierwsza jest jego prawdziwą miłością, to… No właśnie, wątpliwości zostały.

Poza dwójką wymienionych już postaci nie mogło zabraknąć czarnego charakteru, a w tej roli niezwykle dobrze sprawdził się Jan Bzdawka (Prezes). Z początku chciał uchodzić za porządnego, wzbudzał w widzu zaufanie i może nawet swego rodzaju sympatię, jednak szybko to wrażenie zostało zatarte przez jego ciągłe knowania i wykorzystywanie Niny. Na uznanie zasługuje także Izabela Bujniewicz (Marta), która zagrała uroczą pielęgniarkę, zakochaną później w jednym z polskich pilotów. A także Jeremiasz Gzyl (Franek), wcielający się w postać wesołka, mającego na każdy problem świetną piosenkę. Całości z pewnością dopełniły przepiękne, wyszukane stroje, wykonane z dbałością o najdrobniejszy szczegół, w których aktorzy wyglądali bajecznie.

Dodatkowe efekty

Siadając na swoim miejscu i oczekując rozpoczęcia przedstawienia, nie spodziewałam się na pewno jednej rzeczy. A mianowicie tego, że w całą historię przedstawianą za pomocą gestów, mimiki, tańca, śpiewu zostaną wplecione efekty specjalne pokazywane na ekranach (ten ogień!). Myślę, że ten zabieg spowodował, że występ jeszcze bardziej wrył się w pamięć widzów, a na pewno moją, bowiem do dzisiaj (minął już tydzień od występu) mam w głowie ogólny zarys tej opowieści, a pod nosem nucę utwory stworzone specjalnie na potrzeby Pilotów. Nadmienię jeszcze, iż zdecydowanym plusem jest fakt, iż twórcy nie chcieli skupiać się na historii miłosnej, stanowiącej raczej wątek poboczny, zaś na zasługach naszych wspaniałych pilotów.

Przepiękna oprawa muzyczna

Wisienką na torcie jest muzyka, która towarzyszyła aktorom bez względu na przedstawiane wydarzenia. Nie brakuje utworów pełnych tęsknoty, miłości, nadziei na lepsze jutro, ogromnego smutku, ale najbardziej w pamięci pozostaje patriotyczna pieśń, którą polscy piloci dodawali sobie otuchy i pewności siebie. A już zupełnie na marginesie – twórcy nie omieszkali dodać do całości szczypty wyszukanego humoru, by nieco zneutralizować tragiczne wydarzenia.

Podsumowanie

Piloci to opowieść o pilotach, biorących udział w Bitwie o Anglię. Aktorzy stanęli na wysokości zadania i po prostu zachwycali swoją grą, gestem, mimiką, śmiechem. Całości dopełniła muzyka, zaś zakończenie… Jest uniwersalne, każdy widz zrozumie je na swój sposób. I to jest właśnie w tym musicalu najpiękniejsze!

Paulina Korek
Paulina Korekhttp://zaczytanapanna.blogspot.com
Bez pamięci oddała się czytaniu książek. Zadowoli ją dosłownie każdy gatunek, byle tylko treść była wciągająca. Nie oznacza to wcale, że nie ma swoich ulubionych gatunków. Należą do nich: kryminały, thrillery, romanse, erotyki, horrory. Po skandynawskich autorów sięga już w ciemno. Oprócz literatury jej pasjami są także filmy, zwierzęta, podróże oraz odwiedzanie wszelkich wydarzeń z tym związanych. W przyszłości chciałaby napisać własną książkę.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Piloci to z pewności widowisko, którą powinien zobaczyć każdy. W piękny sposób ukazuje tragiczne wydarzenia z dziejów Polski, a także odwagę naszych rodaków. Chociaż trwało prawie trzy godziny, to nie sposób było nudzić się chociażby przez minutę. Piękne stroje, świetna gra, ujmująca muzyka i zakończenie, które można zrozumieć na swój własny, osobisty sposób.Na gruncie wojny rośnie miłość? „Piloci” – recenzja musicalu