Ku chwale wielkich potworów. „Kłamca 2.5. Machinomachia” – recenzja książki

-

Nie jest żadną nowością, że Jakub Ćwiek ponownie wydaje swój cykl o nordyckim bogu kłamstwa, Lokim. Tym razem wszystkie tomy serii ukazały się nakładem krakowskiego Wydawnictwa SQN, w poprawionej wersji oraz jednolitej szacie graficznej. Weźmy więc na tapet powieść Kłamca 2.5. Machinomachia i przekonajmy się, jak to z tym ulepszaniem jest – wyszło czy nie do końca?

W ramach ciekawostki warto nadmienić, że pierwsze wydanie Machinomachii miało miejsce w 2014 roku, także nakładem krakowskiego wydawnictwa. Ci bardziej dociekliwi zapewne szybko dodadzą dwa do dwóch i wyliczą sobie, że recenzowana książka ukazała się już po zakończeniu cyklu o Kłamcy, gdy autor zapewniał, że kontynuacji nie będzie. A tu taki, proszę państwa, psikus, prawda? 

Nie do końca, ponieważ – tak po prawdzie – czy to aby na pewno niedotrzymanie słowa, skoro seria jest zamknięta, a pojawiające się historie dzieją się pomiędzy poszczególnymi tomami (tak, dotyczy to także Stróży, których druga część ukazała się niedawno)? Oceńcie sami, ja bowiem na tyle lubię uniwersum stworzone przez Ćwieka, że kamieniem rzucać nie będę. 

Raz, dwa, trzy… wielkiego potwora tworzysz Ty!

Nordyckiego boga kłamstwa, Lokiego, przedstawiać chyba nie trzeba. Marvel zrobił swoje i teraz trickster jest znany bodaj każdemu miłośnikowi popkultury (że kojarzony głównie z Tomem Hiddlestonem, to już zupełnie inna kwestia, na którą narzekać nie zamierzam). Kuba Ćwiek, jak to ma w zwyczaju, podszedł do tematu nieco odmiennie, robiąc z Kłamcy kogoś, kogo śmiało można określić jako cyngla na usługach Niebios i archaniołów. Skrzydlaci bowiem wzięli sobie mocno do serca pierwsze przykazanie i pod nieobecność Boga postanowili zmieść z powierzchni ziemi inne kulty, Loki zaś – w imię przetrwania – zdecydował się wejść z nimi w układ. Skończyło się na tym, że aniołowie posyłają go tam, gdzie sami nie mogą działać, mając skrzydła związane wolą Pana. 

Nie powinno to dziwić, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że nordyckie bóstwo nie zostało skrępowane żadnymi ograniczeniami, a kłamanie i naginanie zasad oraz regulaminów ma właściwie we krwi. Na dodatek potrafi skryć się za dowolną iluzją, by zmylić nieświadomych niczego ludzi i wodzić ich na manowce. Trzeba przyznać, że skostniałe światopoglądowo Niebiosa wykazały się postępowym i naprawdę nietuzinkowym myśleniem, kiedy postanowiono zatrudnić Lokiego i zrobić z niego chłopca na posyłki. Tylko… czy boga kłamstwa i magii – kogoś, kto miał doprowadzić do Ragnaroku – można sobie tak po prostu podporządkować i oczekiwać, że będzie wypełniał polecenia, wcale nie knując nic w tajemnicy przed zleceniodawcami? Właśnie. Oczekiwanie, że to się uda, jest naiwne, o czym jego przełożeni przekonali się niejednokrotnie. 

Misja niemożliwa?

W Machinomachii znajdują się cztery teksty: Handlarz snów, Swat, Machinomachia oraz Jestem Mike…, z których dwa pierwsze dzieją się nim Loki dostał maskotkę misia, Kłamczucha, zaś tytułowy został osadzony chwilę po tym, gdy do drużyny nordyckiego bóstwa dołączają Bachus i Eros, będąc świetną okazją do tego, by ekipa Kłamcy zgrała się i zaczęła działać niczym sprawna, dobrze naoliwiona maszyna. Ostatni z nich jest dość nieokreślony czasowo, nie psuje to jednak jego odbioru oraz przyjemności z czytania. 

W Handlarzu snów możemy obserwować Lokiego w trakcie wykonywania jednego ze zleceń dla skrzydlatych – likwidacji indiańskiego bóstwa, Kojota, mającego na swoim koncie osiągnięcie warte wspomnienia – stworzył on bowiem kłamstwo. Opowiadania Swat i Jestem Mike… pokazują zaś, co trickster wyczynia poza godzinami pracy i jak niekiedy wychodzi na próbach pomocy innym mitycznym lub wyłamującym się z szeregu aniołom. Trzeba przyznać, że pomiędzy poszczególnymi tomami Loki nie próżnował, często ładując się w tarapaty na własne życzenie. Na szczęście Kłamca ma talent do przekuwania porażek w zwycięstwa i potrafi tak sprytnie manipulować, że ostatecznie jego jest na wierzchu. 

Kwintesencję tej kombinatoryki stosowanej możemy podziwiać w tytułowym (i najdłuższym) tekście tego tomu – Machinomachii. Niedawno drużyna Lokiego powiększyła się o dwóch nowych członków: Erosa i Bachusa, którzy – jak ich nowy przełożony – postanowili sprzymierzyć się ze skrzydlatymi, by przeżyć. Zanim jednak wszyscy staną się wielką, kochającą rodziną… muszą przejść chrzest bojowy, pozwalający im na dotarcie się jako zespół. Świetną okazją do tego jest pojawienie się istoty należącej do tego samego panteonu, co bóstwa wina oraz miłości. Ten tekst zapewni nam masę wrażeń, walkę z wielkim robotem i zniszczone miasta, czyli wszystko to, co fani popkultury lubią (i widzieli już kilkukrotnie na kinowych ekranach). 

A co z Kłamcianką?

Posiadacze pierwszego wydania tego tomu przygód Kłamcy zapewne pamiętają, że w jego skład wchodziła jeszcze karcianka z uniwersum Lokiego – Kłamcianka. Wtedy faktycznie był to tytuł dołączony do książki: w pudełku znajdowały się plakietki do gry, a na ostatnich stronach książki znajdowała się instrukcja. Tym razem to raczej ciekawostka dla czytelnika, karty są bowiem wydrukowane już po wszystkich przygodach Kłamcy, jako integralna część tomu. Co prawda wytrwali miłośnicy mogą je sobie wyciąć i grać nimi wedle uznania, mam jednak wrażenie, że papier jest dość kiepskim nośnikiem tego typu rzeczy i nie sprawdzi się na dłuższą metę. Na dodatek pozbawienie tomu kilkunastu kartek raczej nie wpłynie korzystnie na jego wygląd i obawiam się, że odbije się to na grzbiecie książki. Niemniej, trzeba przyznać, że jest to dość miły akcent. 

Summa summarum 

Kłamca 2.5. Machinomachia to niewątpliwa gratka dla fanów prozy Jakuba Ćwieka – uzupełnia luki w historii Kłamcy, pozwala poznać go odrobinę bliżej i poczytać o wymyślnych sposobach wyprowadzania skrzydlatych w pole. Najnowsze wydanie, ukazujące się nakładem Wydawnictwa SQN, zostało odrobinę poprawione i ubrane w jednolitą szatę graficzną. Co prawda, żeby wyłapać zmiany wprowadzone w tekstach, należałoby porównać je z wcześniejszymi wersjami linijka po linijce, jednak sprawiają one, że teraz przygody Lokiego czyta się płynniej. Jeśli planujecie w końcu skorzystać z okazji i zapoznać się z uniwersum Kłamcy, to zdecydowanie polecam nowy nakład – także dodatkowe opowiadanie. Tylko Kłamcianki szkoda… 

Ku chwale wielkich potworów. „Kłamca 2.5. Machinomachia” – recenzja książki

 

Tytuł: Kłamca 2,5 Machinomachia

Autor: Jakub Ćwiek

Wydawnictwo: Sine Qua Non

Liczba stron: 272

ISBN: 978-83-8129-290-0

podsumowanie

Ocena
7

Komentarz

Odrobinę poprawiony tom czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Dodatkowe opowiadanie sprawia zaś, że tym razem czuć pewną różnicę w stosunku do pierwszego wydania. Szkoda tylko, że „Kłamcianka” została sprowadzona do rangi wydrukowanej na kilkunastu stronach ciekawostki. 
Martyna Halbiniak
Martyna Halbiniak
Lubi twierdzić, że nie wpisuje się w schematy, łamie konwencje i jest jedyna w swoim rodzaju, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę otacza się ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Wyznaje zasadę, że czekolada nie pyta, ona rozumie, a sen jest świetnym substytutem kawy dla ludzi, którzy mają nadmiar wolnego czasu. Kocha książki (chociaż zagina im rogi), kinomaniaczka i serialoholiczka, wciąż znajdująca czas na kolejne inicjatywy.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Odrobinę poprawiony tom czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Dodatkowe opowiadanie sprawia zaś, że tym razem czuć pewną różnicę w stosunku do pierwszego wydania. Szkoda tylko, że „Kłamcianka” została sprowadzona do rangi wydrukowanej na kilkunastu stronach ciekawostki. Ku chwale wielkich potworów. „Kłamca 2.5. Machinomachia” – recenzja książki