Korporacja kontra bogini. „Freja” – recenzja książki

-

Bogowie żyjący we współczesnych czasach nie mają łatwo – muszą ładnie wyglądać, w końcu obecnie bardziej liczy się twoja powłoka niż wnętrze, znać najnowsze modowe nowinki, sprawnie operować mediami społecznościowymi i najnowszą technologią, a do tego pozyskiwać wyznawców. Bez nich bowiem ich siły są znikome, magia nie ta sama, a nieśmiertelność to bajka. Tylko jak przekonać kogoś do wiary w boga, którego obraz został wypatrzony przez Disneya, Marvela czy DC?

Nie jest to łatwym zadaniem, dlatego ilość ludzkich akumulatorów mocy, znaczy się wyznawców, maleje, przez co nieśmiertelni mają pewne problemy z wykrzesaniem z siebie choć iskierki mocy. Sara postanowiła na dwadzieścia siedem lat zaszyć się w spokojnym, przyjemnym i bezpiecznym miejscu – szpitalu psychiatrycznym. Darmowe wikt i opierunek, niegroźni kuracjusze, do tego nikt nie dybie na jej życie… Choć nie… Raczej nikt nie dybał na jej życie, dopóki bogini nie odwiedził nieznany gość.

Młot Thora? Ja mam swój powab!

Sara, czy też Freja, bo to ta bogini jest główną bohaterką powieści Matthew Laurence’a, nie wie, że odwiedziny nieznajomego wywrócą jej spokojne życie do góry nogami. W szpitalu psychiatrycznym nie musiała się o nic martwić, można nawet powiedzieć, że te krótkie, w końcu to bogini, wakacje przysłużyły się naszej protagonistce. A tu ktoś nagle wchodzi buciorami na jej biały dywan i… Próbuje ją zmusić do przystąpienia do jakieś antyboskiej korporacji, grozi jej pozbawieniem nieśmiertelności, piekłem i kociołkami. I to komu? Freji! Niestety owad, który zakłócił jej spokój, włada potężną bronią, dlatego bohaterce nie pozostaje nic innego jak wziąć nogi za pas i znaleźć dogodniejsze miejsce do dalszego odpoczywania. Tylko czy istnieje jeszcze jakaś szansa na spokojne życie?

Na początku rozważań o książce warto wspomnieć, że Freja nie jest kalką historii ze świata Ricka Riordana, jedynym podobieństwem między utworami o przygodach Percy’ego czy Magnusa a Freji okazuje się fakt, że pojawiają się w nich bogowie. O ile twórczość ojca Jacksona i Chase’a została skierowana do młodszych czytelników, o tyle ta Laurence’a zadowoli starszą młodzież.

Mamy więc dojrzałych bohaterów (kilka setek lat), mniej humoru (i jest on bardziej zawoalowany), a do tego akcja nie pędzi niczym Percy na swoim rumaku. Z jednej strony wolno rozwijająca się fabuła powoduje, że czytelnik nie jest w stanie wciągnąć się w snutą przez autora opowieść, śledzi losy bohaterki, ale nie czuje z nią żadnych więzi, z drugiej jednak przez jego głowę nie przetacza się nawał myśli spowodowanych nagłymi zwrotami wydarzeń. Osobiście wolę ostrą jazdę bez trzymanki niż spokojne i powolne kroczenie za protagonistami w celu poznania ich dalszych losów. Niestety zabrakło mi tutaj dreszczyka emocji, nawet finał nie wywołał efektu „wow” – było przyzwoicie, ale nie emocjonująco.

Laurence miał pomysł, i to całkiem interesujący, potrafił go przedstawić jednak zapomniał o dodaniu do opowieści szczypty szaleństwa. Bohaterowie zostali dobrze wykreowani, mają indywidualne rysy i różnią się od siebie, ale nie są ciekawi, to postaci, jakich wiele w książkach czerpiących pomysły z mitologii świata. Freja to poczciwa bogini, której ktoś zalazł za skórę, nie jest może taka jak inni bogowie pojawiający się na kartach powieści, potrafi opanować łaknienie ludzkiej krwi i zemsty, ale przez to robi się… nudna. Nie zaskakuje, nie szokuje, nie zadziwia. Czytelnik ją lubi, ale niekoniecznie sympatyzuje z nią.

Problemem Freji jest właśnie to, że autor nie postawił na dobry twist fabularny. Wszystko jest przewidywalne, poprawne – jasne, dobrze się czyta tę historię, ale jednak chciałoby się czegoś więcej niż wspomnianej przed chwilą poprawności. Muszą być emocje – bez nich odbiorca szybko zapomni o tym, co czyta.

Walcz ze mną, korporacjo

Najciekawszym wątkiem pojawiającym się w powieści jest ten poświęcony zemście Freji na… korporacji. Wielka firma, która posiada kilka filii, pragnie jednego – podporządkowania sobie bogów. I całkiem dobrze jej to idzie, dopóki nie zadziera z Freją. To, jak bohaterka wodzi za nos antagonistów, snuje plany i pokazuje swoją ludzką stronę, okazuje się najciekawszą częścią historii. Dzięki tym elementom powieść nabiera lekkich rumieńców i czytelnika zaczyna interesować to, jak skończy się ta potyczka Dawida z Goliatem.

Freja nie jest złą książką, wszystko w niej zostało poprawnie napisane, wykreowane i połączone. Niestety nie wyróżnia się niczym specjalnym, autor za bardzo ułagodził wszystko, zachował bezpieczną odległość od linii literackiego szaleństwa, nie popuścił zbytnio wodzy fantazji. Zachowawczość jest dobra, ale nie w przypadku tego typu książek.

Korporacja kontra bogini. „Freja” – recenzja książki

Tytuł: Freja

Autor: Matthew Laurence

Wydawnictwo: Jaguar

Ilość stron: 360

ISBN: 978-83-7686-687-1

Monika Doerre
Monika Doerre
Dawno, dawno temu odkryła magię książek. Teraz jest dumnym książkoholikiem i nie wyobraża sobie dnia bez przeczytania przynajmniej kilku stron jakiejś historii. Później odkryła seriale (filmy już znała i kochała). I wpadła po uszy. Bo przecież wielką nieskończoną miłością można obdarzyć wiele światów, nieskończoną liczbę bohaterów i bohaterek.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu