Za górami, za lasami, w wielkich odmętach galaktyki… Tak, tak, wiem, że temat przewija się co jakiś czas, a jego popularność wzrasta oraz maleje na przestrzeni lat. Podbicie kosmosu to rozległe pojęcie. Fakt, wiele już zostało powiedziane, ale jeszcze więcej nie. Niebywała popularność Avengers i Strażników Galaktyki mocniej podbija zainteresowanie tematem. Bo czy nie byłoby ciekawie oderwać się od Ziemi i poszybować w nieznanym kierunku galaktycznych wojaży?
Hen, hen daleko
Oczywiście mało kto może sobie pozwolić na takie luksusy. Trzeba przejść specjalne szkolenia, mieć predyspozycje oraz przeznaczyć wiele czasu na naukę. Wszak kosmos to niebezpieczny teren. Reszcie, która bardzo by chciała, ale nie może, Nasza Księgarnia wychodzi naprzeciw i przekazuje w ich ręce Strażników kosmosu – grę w cudownej retro stylistyce, starszych wyjadaczy przyprawi o szybsze bicie serca.
Ktoś tu nieźle namącił
Za tytuł odpowiedzialny jest Néstor Romeral Andrés, który w latach 2009 i 2010 otrzymał hiszpańską nagrodę dla najlepszego twórcy. Trzeba przyznać, że kiedy spojrzy się na Strażników kosmosu, wiadomo dlaczego. Mężczyzna tworzy małe cuda i idealnie wpasowuje się w dany klimat. Za ilustracje odpowiedzialny był Przemysław Fornal, mistrz wprowadzania w konkretną epokę. We wszystkich elementach tytułu widać typowy old school, który przywodzi na myśl lata dziewięćdziesiąte. Kiedy tylko ją zobaczyłam, przypomniały mi się wszystkie sesje z Pacmanem, Amigą i wychodzenie do salonów gier. Taka sentymentalna podroż do przeszłości.
A co w środku?
Pudełko wygląda jak mały telewizor z dawnych lat. Po otwarciu wyciąga się prostokątną planszę – po jednej jej stronie są kolorowe postacie, a po drugiej – miejsce na rozgrywkę. Potem oczywiście znajduje się nieodłączna instrukcja, sześćdziesiąt sześć żetonów najeźdźców: pięćdziesiąt sześć potworów, pięć statków dowodzenia, po cztery znaczniki rakiet oraz doładowania. Do tego trzynaście naklejek, które trzeba umieścić na pionkach. Kiedy człowiek już wszystko wyłamie, ozdobi i ogarnie się w gąszczu kwadracików, czas zasiąść do zabawy. Ach, jeszcze jest miejsce na podpisanie gry, jeśli ktoś sobie życzy.
Let’s play
Gra została stworzona dla dwóch, trzech lub czterech użytkowników od siódmego roku życia. Rozgrywka trwa średnio dwadzieścia minut, ale wiadomo, że to jest względne. Razem z narzeczonym rozłożyliśmy planszę, pomieszaliśmy żetony najeźdźców i położyliśmy powyżej księżyca, czyli dwadzieścia cztery sztuki. Ale trzeba pamiętać, że na początku mogą być tylko stworki, statki się odkłada.
Każdy gracz używa jednego, słabego myśliwca oraz ustawia go na pustym polu w najniższym rzędzie, potem bierze minę i uczestnik kładzie ją w odpowiednim miejscu. Wszyscy mogą wykupić rakietę w kolorze pionka. Gra polega na tym, że trzeba zebrać jak najwięcej punktów. Wpływa na to rodzaj zdobytych potworków, ponieważ mają one różne wartości. Podczas rundy można przesunąć (lub nie) swój myśliwiec, ale zawsze trzeba oddać strzał i uderza się w pierwszy obiekt, który znajduje się przed nim. W ten sposób kolekcjonuje się punkty. Kiedy trafi się w innego uczestnika, oddaje mu się jednego potworka z puli, o najniższej wartości. Bomba wybucha tylko po zetknięciu z najeźdźcami, a ją również można, ale nie trzeba, przesuwać – o jedno pole w rundzie. Kiedy kolumna zostaje wyczyszczona z potworków, pozostałe na planszy przesuwa się w dół i dodaje kolejny rząd. Teraz mogą trafić się statki, które składają się z dwóch części (zawsze) i każda z nich jest warta dziesięć punktów. Rakietę kupuje się za dokładnie tyle samo, a używa się jej dopiero, podczas następnej rundy, wtedy niszczy się cały rząd najeźdźców. Gra kończy się, kiedy wszystkie potworki znikną z planszy lub gdy gracze w jednej rundzie nie wykonają celnego strzału.
Kilka słów prawdy
Muszę przyznać, że jest bardzo dużo wariantów oraz zasad, a ja przedstawiłam tylko najważniejsze. Na początku mnie trochę przeraziły i czułam się jak dziecko we mgle, ale kiedy zaczęliśmy grać, wszystko zaczęło układać się w sensowną całość. Rozgrywka była szybka, ale nie obyło się bez problemów logistycznych, wiadomo jakie są początki. Każda kolejna już ich nie miała.
Uważam, że Strażnicy kosmosu to naprawdę ciekawa gra dla fanów starych gier i miłośników sentymentalnych podróży w przeszłość. Nieduży format pozwala również zabrać ją na wyjazdy. Każdy detal został dopracowany, a typowe piksele gier z lat dziewięćdziesiątych wywołują uśmiech na twarzy.
Nie napiszę wam, że jest to arcydzieło planszówkowe, ale naprawdę ciekawa alternatywa dla współczesnych rozgrywek. Można miło spędzić popołudnie, a próby zdobycia najbardziej punktowanych potworków zmuszają do myślenia. Co najważniejsze, z biegiem czasu się nie nudzi, ponieważ nigdy nie wiadomo, jaki układ najeźdźców się trafi.
Problem może sprawiać dość dużo zasad, o których trzeba pamiętać. Oczywiście, jak pisałam, podczas kolejnych rozgrywek klarują się one w głowie, ale jednak nie wszystkie. Naprawdę pomocna jest wtedy instrukcja, która zawsze była w zasięgu ręki.
A na koniec
Polecam, jeśli jesteście fanami starych gier wideo i potrzebujecie odskoczni od doskonałych jakościowo obrazów. Jak za niecałe sześćdziesiąt złotych, to naprawdę dobra propozycja, jednak nie wybitna, która trafi do każdego.
Tytuł: Strażnicy Kosmosu
Liczba graczy: 2-4
Wiek: 7+
Czas rozgrywki: 20 minut
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Nasza Księgarnia, więcej o grze przeczytacie tutaj: