Jinkies. „Daphne i Velma” – recenzja filmu

-

Gadający pies i jego wścibscy ludzcy przyjaciele to jedni z moich ulubionych bohaterów z dzieciństwa. Uwielbiali rozwiązywać zagadki, udowadniać, że żadne duchy i demony nie istnieją, do tego często wpadali w tarapaty, zwłaszcza Scooby i Kudłaty, a ich plan złapania niebezpiecznego osobnika nie zawsze się sprawdzał. Koniec końców dochodzili do tego, kto stoi za całym zamieszaniem i słyszeli od pochwyconego Wszystko by mi się udało, gdyby nie te wścibskie dzieciaki i ten ich głupi kundel. Teraz tak fajnych i wciągających bajek ze świecą szukać.

To jednak nie oznacza, że historie o Scoobym i jego gangu odeszły w zapomnienie. Co i rusz powstają kolejne animacje opowiadające o ich perypetiach (twórcy Supernatural także dodali swoją cegiełkę do opowieści o Doo i spółce). Jakiś czas temu zdecydowano się nawet na stworzenie kilku filmów aktorskich, jednak nie odniosły one takiego sukcesu jak bajki. To nie oznacza jednak, że nie można przygotować kolejnego. Tym razem nie o całym gangu, tylko o jego żeńskiej części, do tego skupić się na przygodach protagonistek zanim stały się członkiniami drużyny pięciu łowców tajemnic. Co z tego wynikło? Niestety nic ciekawego.

Moje dzieciństwo…

Daphne i Velma są przyjaciółkami, choć nigdy nie spotkały się w realnym świecie. Codziennie ze sobą rozmawiają, wdają w dysputy dotyczące UFO i duchów, jednak dzieje się to w wirtualnej sferze – przez komputer. Wszystko ma się zmienić, gdyż rodzice Daphne znowu się przeprowadzają. Tym razem do jednego z amerykańskich miasteczek – Ridge Valley. Bohaterka ma uczęszczać do Ridge Valley High – szkoły, do jakiej chodzi Velma. Cudowna widomość, prawda? Dziewczyny będą mogły wreszcie zobaczyć się na żywo, znaczy nie przez ekran komputera, wyjść do kina, na lemoniadę… Niestety Velma nie podziela radości Daphne, wręcz przeciwnie – unika jej na szkolnym korytarzu i zachowuje tak, jakby jej nie znała. Dlaczego?

Jinkies. „Daphne i Velma” – recenzja filmu
Kadr z filmu „Daphne i Velma” Warner Bros Entertainment/Serwis Galapagos

Rozumiem zamysł związany z chęcią przedstawienia życia bohaterek serii Scooby Doo zanim stały się częścią ekipy. Problem w tym, że taki koncept powinien mieć ręce i nogi, posiadać jakiś sens, być ciekawy i zostać przemyślany. Dobrze przemyślany. Tymczasem produkcja Daphne i Velma to twór, który nie powinien powstać.

Oglądając film, ma się wrażenie, jakby scenariusz do niego napisała nastoletnia dziewczyna pragnąca… No właśnie, problem w tym, że trudno nawet wykoncypować, co autor miał na myśli, tworząc tę historię. Przedstawienie relacji bohaterek? Są płytkie i nijakie (relacje, nie bohaterki. Choć… Ale o tym później). Pokazanie, jak się poznały? Temu zagadnieniu nie poświęcono za wiele czasu. Wątek detektywistyczny? Jest, ale okazał się bardzo naciągany, nie wciąga, a zakończenia można się łatwo domyślić.

Aż dziw, że ktoś dał zielone światło na realizację tego projektu. Historia została poszatkowana – kilka elementów, niby łączą się one ze sobą, ale tak naprawdę stanowią swoisty zapychacz. Twórcy nie mieli żadnego oryginalnego pomysłu na ten obraz, dlatego „pozszywali” z sobą parę mniej lub bardziej ciekawych idei i dali to widzom do obejrzenia. Ten filmowy potwór Frankensteina nie jest ani dobry, ani ciekawy, ani wciągający.

Skąd te… pomysły?

Skoro w produkcji pojawiają się nastoletnie bohaterki, musi być i szkoła. Nic dziwnego, skoro główna oś fabularna rozgrywa się właśnie w tej placówce. Ale nie jest to byle jaka instytucja – zautomatyzowana, zdigitalizowana, wszystko śledzą baczne oczy kamer i… mediów społecznościowych. Uczniowie są oceniani – za wiedzę, wygląd, popularność, osiągnięcia i aktywność we wspomnianych przed chwilą mediach społecznościowych. Wielki Brat patrzy! Sam koncept może nie jest zły, momentami cała ta moda na śledzenie aktywności uczniów przeraża, ale nie do końca wykorzystano jego potencjał.

Jinkies. „Daphne i Velma” – recenzja filmu
Kadr z filmu „Daphne i Velma” Warner Bros Entertainment/Serwis Galapagos

Oczywiście pojawia się także motyw inności – nie pasujesz do otoczenia, stajesz się wyrzutkiem. Jeżeli jednak spodziewacie się, że ten temat został jakoś rozbudowany, nic bardziej mylnego. Wspomina się o tym, że Velma nie istnieje towarzysko, niby uczniowie ją znają, ale nikt z nią nie rozmawia (na jej własne życzenie), i na tym koniec historii życia outsidera w szkole. Kolejny motyw, który się pojawił, jednak nie poświęcono mu wiele uwagi. Tak jak pisałam – w filmie mamy do czynienia z masą niepotrzebnych zapychaczy i źle „zszytych” ze sobą idei.

A śledztwo? Przecież musi być jakieś poszukiwanie przestępcy. Owszem, jest. O ile w serialu każdy odcinek wywoływał w widzu dreszcz ekscytacji, tak w przypadku tego obrazu dzieje się zgoła coś innego. Po pierwsze, odbiorca bardzo szybko sam odgadnie, kto jest czarnym charakterem. Po drugie, opowieść w ogóle nie wciąga. Nie interesowało mnie, jak skończy się cała historia, byle wreszcie pojawił się napis THE END. Po trzecie, fabularnie produkcja okazała się niestrawna, a bohaterki zszargały dobre imię Daphne i Velmy.

Jinkies. „Daphne i Velma” – recenzja filmu
Kadr z filmu „Daphne i Velma” Warner Bros Entertainment/Serwis Galapagos

Gdyby nie wygląd protagonistek, trudno byłoby stwierdzić, że to nastoletnie wcielenia dziewczyn z gangu Scooby’ego. Niestety ale Sarah Jeffery i Sarah Gilman nie sprawdziły się w tych rolach, choć zapewne to bardziej wina scenariusza niż samych aktorek. Z pustego nawet i Salomon nie naleje, a przecież trudno grać dobrze, kiedy wykreowane postaci są nudne, nijakie i plastikowe. Czy interesowały mnie przygody bohaterek? Nie.

Kolejny raz powtórzę, że ten film nie powinien zostać nakręcony. A jeśli już chciano pokazać nam perypetie nastoletnich Velmy i Daphne, trzeba było lepiej przemyśleć scenariusz, bo to, co nam pokazano, nie zasługuje na uwagę widza.

Jinkies. „Daphne i Velma” – recenzja filmu
Plakat promujący „Daphne i Velma” Warner Bros Entertainment/Serwis Galapagos

 

 

Tytuł oryginalny: Daphne & Velma
Reżyseria: Suzi Yoonessi
Rok powstania: 2018
Czas trwania: 1 godzina 12 minut

Monika Doerre
Monika Doerre
Dawno, dawno temu odkryła magię książek. Teraz jest dumnym książkoholikiem i nie wyobraża sobie dnia bez przeczytania przynajmniej kilku stron jakiejś historii. Później odkryła seriale (filmy już znała i kochała). I wpadła po uszy. Bo przecież wielką nieskończoną miłością można obdarzyć wiele światów, nieskończoną liczbę bohaterów i bohaterek.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu