Za młodu zaczytywałam się w powieściach przygodowych. Karol May, Juliusz Verne, Alfred Szklarski to były nazwiska numer jeden. I tak, zgodnie z kanonem lektur szkolnych, w moje ręce trafiły również Przypadki Robinsona Crusoe. Książkę pochłonęłam z wypiekami na twarzy, zastanawiając się nad tym, jak sama zachowałabym się w podobnej sytuacji. Czy dałabym radę przeżyć prawie trzydzieści lat na bezludnej wyspie?
Na całe szczęście, aby się o tym przekonać, nie musiałam rozbijać się statkiem, a potem mieszkać przez połowę życia na zapomnianym skrawku ziemi. Dzięki Portal Games możliwość doświadczenia, choć po części, tego typu wrażeń oferuje nam tytuł Robinson Crusoe: Przygoda na przeklętej wyspie. Jak wyszło? Czy dostałam, to czego oczekiwałam? Czy zwykła gra planszowa jest w stanie zapewnić aż tyle emocji? Zapraszam do recenzji.
Przybywacie na bezludną wyspę
Wyobraźcie sobie, że jesteście zagubionymi rozbitkami, których nurt oceanu wyrzuca na bezludną wyspę. Nie znacie swoich imion i historii, pamiętacie jedynie swoje profesje, czyli to, czym zajmowaliście się przed rozbiciem okrętu. Okazuje się, że każdy z was posiada unikalne zdolności specjalne, bardzo pomocne w walce o przeżycie. W wersji podstawowej macie możliwość wyboru kucharza, odkrywcy, cieśli i żołnierza — nim nie powinno się grać w trybie dwuosobowym.
Teraz waszym zadaniem jest eksplorowanie ziem, budowa obozu, walczenie z dzikimi zwierzętami, stawianie czoła różnym przeciwnościom losu, a przede wszystkim przetrwanie i osiągnięcie celu wyznaczonego przez wybrany scenariusz. Nie będzie łatwo, bo rany, ukąszenia, złamania, zatrucia pokarmowe i szalejący sztorm to w Robinsonie chleb powszedni. Zasiadając do partii, musicie także pamiętać, że o wygranej decyduje tu ścisła współpraca. Tytuł ten jest grą kooperacyjną i polega na wspólnym dążeniu do określonego wcześniej celu, pokonując po drodze przeciwności, a wygrana lub przegrana dotyczy całej drużyny.
Dość trudne początki
Aby zacząć przygodę na wyspie, należy najpierw przebić się przez dość sporą instrukcję. A to już pewne wyzwanie. Po zagraniu w Robinsona kilka razy, mogę śmiało powiedzieć, że ta planszówka należy do naprawdę trudnych. Ważne jest w niej opanowanie wszystkich zasad i zapamiętanie wielu niuansów, a to bywa początkowo dość uciążliwe. Będąc szczerą, pierwsze kilka prób to droga przez mękę. Nudno i monotonnie, bo ciągłe kartkowanie instrukcji w poszukiwaniu wyjaśnienia jakiejś sytuacji na planszy potrafi być meczące i potrzeba sporo samozaparcia, żeby poznać wszystko do końca. Jednak głowa do góry! Gwarantuję, że po kilku próbach będziecie już dobrze „obcykani”, a gra da wam dużo radości!
No, to zaczynamy
Gdy weźmiemy do rąk pudełko z grą, już mamy pewne przeczucia, że jej wydanie jest na bardzo wysokim poziomie. Wiemy, za co płacimy! W środku znajduje się ogromna plansza, ukazująca bezludną wyspę, na której będzie rozgrywać się nasza przygoda. Całość grafiki jest spójna i pomysłowa, a komponenty są drewniane i widać, że dobrej jakości. Można również zauważyć dużą dbałość o szczegóły: żywność w formie banana i sucharów, skóra ma kształt skóry zwierzęcej, a drewno to brązowy bal. Wiadomo doskonale, co jest czym. Karty używane do rozgrywki są grube, na pierwszy rzut oka dość trwałe. Planszetki graczy mają dwie strony, dzięki czemu możemy w ten sposób wybrać płeć odgrywanej postaci. Jak bym miała się do czegoś przyczepić, to brak jedynie gotowej wypraski, by to wszystko sensownie poukładać w pudełku. Ja radzę sobie używając dużej liczby woreczków strunowych, ale i tak znalezienie konkretnego komponentu bywa problematyczne. Warto jedynie zainwestować w laminowanie kart scenariuszy, bo niestety zostały stworzone z cienkiego papieru.
Trochę o samej turze
Jednym z ważnych punktów rozpoczęcia rozgrywki jest wybór odpowiedniego scenariusza. W podstawowej wersji mamy aż siedem różnych możliwości. Warto podkreślić, że twórcy poprzez rozbieżność ich celów i wymagań w pewnym sensie pozwolili na wybranie odpowiedniego poziomu trudności do naszych umiejętności. Skalowanie działa tutaj całkiem nieźle. Gdy mamy problem z realizacją wszystkich celów i wygraniem, zawsze możemy dołączyć do naszej gry postacie psa i Piętaszka, które będą służyć jako dodatkowe pionki akcji. Tur jest tyle, ile dni w wybranym scenariuszu. Każda runda składa się z określonych faz, podczas których planujemy i wykonujemy akcje, bo często dzieją się zdarzenia losowe, powiązane z wyspą — jak ataki dzikich zwierząt czy nagłe zmiany pogody. Musimy na wszystko być przygotowani.
Domyślnie każdy z grających ma dwa pionki, które może poświęcić na wykonywanie wybranych czynności. Dostępne akcje reprezentowane są na planszy przez karty. Rozbitkowie mogą konstruować narzędzia i ulepszać obóz poprzez budowanie dachu i palisady, a także eksplorować wyspę, zbierać surowce i polować. Brzmi prosto, jednakże to, czy uda nam się dana praca, zależy w dużej mierze od naszego szczęścia. W niektórych przypadkach będzie o tym decydować rzut kością. A jej akurat używać będziemy dość często. Bo losowość jest tutaj olbrzymia! Czy to plus czy minus, zależy tylko od tego, co sami lubicie. W tej planszówce może się zdarzyć, że nawet bardzo dobrze przygotowana drużyna rozbitków po prostu przegra. Gra daje w kość i raczej polecałabym ją osobom, które lubią ryzyko.
Osobiście jestem zakochana w tym jakże trudnym tytule. Duża grywalność, różnorodne scenariusze i wiele wyzwań powodują, że Robinson Crusoe: Przygoda na przeklętej wyspie nigdy się nie nudzi. A każde podejście jest inne. Moim zdaniem to idealna symulacja życia rozbitka, która wciąga klimatem na cały wieczór.
Tytuł: Robinson Crusoe: Przygoda na Przeklętej Wyspie
Liczba graczy: 1-4
Wiek: 10+
Czas rozgrywki: 60-90 minut
Wydawnictwo: Portal Games
Więcej o grze przeczytacie tutaj: