A gdybym był młotkowym, to co byś powiedziała? „GWINT: Mag Renegat” – recenzja gry wideo

-

Ogrywając (dwukrotnie, wraz z dodatkami) trzecią część Wiedźmina, mimo usilnych próśb Geralta, nie miałem czasu na choć jedną partyjkę Gwinta. Nie jestem w stanie podać przyczyny, po prostu ta poboczna zabawa kompletnie mnie nie porwała. Później jednak, gdy karcianka urosła do miana osobnego tytułu… nie powiem, grało się. I to całkiem sporo, miałem nawet dość wysokie miejsce w rankingu. Nie, żebym się chwalił.

Jak więc mogłem nie sprawdzić najnowszego dodatku?

A gdybym był młotkowym, to co byś powiedziała? „GWINT: Mag Renegat” – recenzja gry wideo
Gwint: Mag Renegat / CD Projekt
Były czasy

No, ale w Gwinta to ja grałem ostatnio kilka dobrych lat temu, miałem więc nieco obaw przed pierwszym uruchomieniem Maga Renegata. Martwiłem się całkowicie niepotrzebnie, ponieważ powitał mnie tutorial typu: „wytłumaczymy ci podstawy, resztę musisz ogarnąć sam”. To zresztą mój ulubiony rodzaj samouczka, pozwalający graczowi wykazać się nieco. W tym przypadku bardzo zgrabnie przedstawione zostają podstawowa mechanika zagrywania kart, ich dobierania podczas kolejnych tur, oraz system punktacji. Wspomina się o efektach i zaklęciach, ale wyłącznie na zasadzie: „zobacz, coś takiego istnieje i działa”. Jak ktoś chce się dowiedzieć więcej o rozkazach i umiejętnościach poszczególnych postaci, musi niestety zrobić to na własną rękę. Piszę „niestety”, bo wiem, że wielu odrzuci takie podejście, zwłaszcza osoby, dla których to pierwsza przygoda z Gwintem. Osobiście nie przeszkadza mi ten system nauki, zwłaszcza że wystarczy kliknąć na kartę, by dowiedzieć się o niej masy szczegółów, w tym znaczenia poszczególnych zdolności.

A gdybym był młotkowym, to co byś powiedziała? „GWINT: Mag Renegat” – recenzja gry wideo
Gwint: Mag Renegat / CD Projekt
Gotowi?

Mag Renegat to w zasadzie samodzielny, jednoosobowy dodatek do Gwinta. Powtórzę: dodatek! Proszę więc, byście nie marudzili zbytnio, jeśli od tego tytułu zaczęliście zabawę z tą ulubioną karcianką Geralta. Co nie znaczy, że całkowici nowicjusze wyłączą grę zaraz po jej uruchomieniu. Pięknie animowane cutscenki dość jasno wprowadzają tło fabularne: wszelkie plugastwo zaczęło rozpełzać się po świecie, beztrosko mordując ludzi na prawo i lewo. Nawet wielkie armie nie dają rady stawić czoła upiorom, strzygom, trollom i tym podobnym potworom. Na szczęście pewne małżeństwo magów ma plan – tylko człowiek odpowiednio zmodyfikowany, przy pomocy konkretnych mutagenów, będzie dość silny, by zwyciężyć w tej nierównej walce. Para wyrusza więc na wyprawę: trzeba przecież zdobyć odpowiednie poszczególne składniki do wywarów.

Czy znajomość oryginalnego Gwinta jest konieczna? Nie… ale sądzę, iż w zamyśle twórców to przede wszystkim (znowu to powtórzę) dodatek, kampania dla pojedynczego gracza, swoisty odpoczynek od typowych pojedynków typu pvp. Jeśli ktoś chce, może zacząć od tego tytułu, lecz wejście w klimat świata będzie znacznie utrudnione. Jestem w stanie wyobrazić sobie (z wielkim trudem, ale jednak), że ktoś kupił Maga Renegata, a nigdy wcześniej nie grał w Gwinta. Ale przerasta mnie myśl, że można rozpocząć wyprawę po mutageny bez choćby pobieżnej znajomości serii Wiedźmin od CD Projekt. Nie będziecie mieli bladego pojęcia, jakie postaci bądź potwory znajdują się na kartach, ominie was także sporo zależności oraz odniesień.

A gdybym był młotkowym, to co byś powiedziała? „GWINT: Mag Renegat” – recenzja gry wideo
Gwint: Mag Renegat / CD Projekt
Start!

Dość moralizatorskich wstępów – przejdźmy wreszcie do rozgrywki. Ta jest naprawdę przyjemna, przy tej niepozornej karciance bawiłem się zdecydowanie lepiej niż na zakładałem. Tak, dla niektórych samouczek będzie nieco za krótki. Zgoda, wszystkie te zdolności kart, uruchamiane podczas tur naszych przeciwników, mogą przytłoczyć. Zwłaszcza gdy nieprzeczytacie oznaczeń poszczególnych umiejętności i nie wiecie, czym różni się krwawienie od pożarcia i odmrożenia. Komputerowe efekty, wraz z kolorowymi cyferkami, przetaczają się przez ekran, powodując u gracza panikę. A ta przeradza się w złość, no bo „nie wiem o co chodzi w tej głupiej grze”. A tak naprawdę dawno nie wiedziałem prostszego z założeniach tytułu, a na dodatek tak ładnie zrobionego.

Celem wyprawy jest boss danej krainy, skrywający wspomniany mutagen. Po drodze, w zależności od tego, jaką ścieżkę wybierzemy, przyjdzie nam nie tylko walczyć, ale też brać udział w nietypowych wydarzeniach. I to niekiedy całkiem zaskakujących: jestem pod niezłym wrażeniem skryptu opisującego wizytę w przydrożnej karczmie, gdzie moje wybory najpierw, co prawda, pozwoliły mi ulepszyć jedną z kart, ale potem przesadziłem z piwem i skończyłem z „raną”, zajmującą miejsce w talii. Podczas wyprawy będzie też szansa na zregenerowanie energii, na szczęście nie takiej, jak w większości gier mobilnych. Tu moc symbolizowana przez niebieskie Piorunki pozwala rzucać dodatkowe zaklęcia podczas starć i nie ładuje się samoczynnie z czasem. Radzę więc używać jej ostrożnie – za tę wiedzę słono zapłaciłem.

…jednak falstart

Nie będę owijać w bawełnę: finałowy przeciwnik pierwszej wyprawy (lodowa smoczyca) zmiótł mnie z planszy. Przyznaję, po serii ciągłych zwycięstw w poprzednich, mniejszych potyczkach, poczułem się zbyt pewny siebie. Ale zajrzałem do talii, poczytałem zdolności kart, poszukałem nowych ciekawych kombinacji… i zaledwie niecałą godzinę później ten paskudny smok leżał martwy. Oczywiście w tym momencie dała o sobie znać fabuła (wywijając trochę spodziewany, a jednak wciąż efektowny przeskok), odkrywając przede mną kilka kolejnych wypraw oraz mutagenów do zdobycia. Mag Renegat to naprawdę dobra karcianka, przepiękna wizualnie, a w dodatku za stosunkowo niewielkie pieniądze. Rozgrywka potrzebuje jednak waszej ciągłej uwagi, nie tylko pobieżnego zainteresowania – z tego powodu niektórym może wydawać się zbyt chaotyczna. Ale to tylko pozory! Zdecydowanie więcej tu planowania i strategii niż szczęścia. Chociaż i ono lubi wtrącić swoje trzy grosze.

A gdybym był młotkowym, to co byś powiedziała? „GWINT: Mag Renegat” – recenzja gry wideo
Gwint: Mag Renegat / CD Projekt

A na koniec nagroda dla cierpliwych, czyli „O co chodzi z tytułem tej recenzji?”. Otóż, jak się zapewne domyślacie, to cytat z gry. A konkretnie kwestia wypowiadana przez Aedirnskiego Rębajłę, podczas zagrywania jego karty. Zdanie to jest również bezpośrednim nawiązaniem do piosenki sprzed trzydziestu już lat Klub Wesołego Szampana Formacji Nieżywych Schabuff. Ta gra słów to dla mnie ostateczny dowód, do jak szerokiej widowni skierowany jest Gwint. Nic dziwnego więc, że podczas tak wielu recenzji zbiera przeróżne opinie. Warto jednak dać mu szansę, nawet jeśli mielibyście zacząć od dodatku Mag Renegat.

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Nie taki wampir straszny, jak go wtasują w odpowiednią talię. Ale można też grać bardziej ludzkimi postaciami: odkrywanie zalet i wad każdej z frakcji daje zaskakująco sporo frajdy.
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Nie taki wampir straszny, jak go wtasują w odpowiednią talię. Ale można też grać bardziej ludzkimi postaciami: odkrywanie zalet i wad każdej z frakcji daje zaskakująco sporo frajdy.A gdybym był młotkowym, to co byś powiedziała? „GWINT: Mag Renegat” – recenzja gry wideo