W każdym medium popkulturowym można wyróżnić kilka tytułów, które przez społeczność uważane są za kultowe, ważne, obowiązkowe, albo dobre na początek przygody. Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że anime Attack on Titan, czy też Atak tytanów, zalicza się właśnie do takich produkcji.
Niemiłe złego początki
Akcja Attack on Titan rozgrywa się w postapokaliptycznym świecie, w którym cały świat został podbity przez tytanów – człekopodobne, żywiące się ludzkim mięsem istoty. Cały? Nie! Jedna jedyna osada, otoczona trzema wysokimi murami, Marią, Rose i Siną, wciąż stawia opór agresorom, jednocześnie nie tracąc nadziei, że gdzieś tam, za horyzontem, istnieją inne bastiony ludzkości.
Pewnego dnia jednak u bram miasteczka, wręcz znikąd, pojawiają się tytan kolosalny, przewyższający mury, oraz opancerzony. Ten duet wspólnie przerywa barierę i wpuszcza swoich pobratymców na teren osady. Wielu wtedy zginęło, w tym matka głównego bohatera, Erena, która na jego oczach została pożarta przez tytankę. Chłopiec poprzysięga potworom zemstę i wraz z przyjaciółmi postanawia dołączyć do korpusu Zwiadowców, by swój cel zrealizować, a przy okazji zobaczyć świat poza murami.
To oczywiście dopiero początek historii, która zdaje się ewoluować przez lata, niemalże wraz z wiekiem bohaterów i odbiorców. Opowieść ujrzała światło dzienne 9 września 2009 roku, kiedy na łamach japońskiego miesięcznika Bessatsu Shōnen Magazine ukazał się pierwszy rozdział komiksu autorstwa Hajime Isayamy. W kwietniu 2013 roku rozpoczęto emisję anime opartego na fabule przedstawionej w mandze. Animowana podróż Erena i jego znajomych była długa i niełatwa, ale ostatecznie doczekała się swojego finiszu w 2023 roku.
Zero szans
Attack on Titan zyskało moją uwagę już od pierwszego odcinka, który, swoją drogą, obejrzałam lata po premierze, bo w 2020 roku. Od razu „kupiłam” koncept świata, gdzie ludzkość nie jest gatunkiem dominującym, lecz musi ukrywać się za wysokimi murami przed większym złem. Kolejne epizody wprowadziły mnie w szarą, brutalną rzeczywistość protagonistów, a dynamiczne sekwencje walki, przecinające segmenty budujące fabułę, nie pozwalały się nudzić.
Jak się okazało, Hajime Isayama przygotował wiele niesamowitych, wręcz niemożliwych do przewidzenia zwrotów akcji. W ramach kolejnych odcinków, a następnie sezonów, widz poznaje przeszłość najważniejszych postaci, obserwuje budujące się między nimi relacje (warto zaznaczyć, bardzo ludzkie i wiarygodne), a przede wszystkim jest świadkiem zaciętej walki pomiędzy ludźmi a ich człekopodobnymi, ogromnymi oprawcami. Nie wszystkie wątki są tak samo angażujące – dla przykładu, sezon drugi dość szybko zatarł mi się w pamięci i z trudem przywołuję zawarte w nim sceny – ale mimo wszystko z trudem odrywałam się od seansu. W pewnym momencie zadałam sobie jednak pytanie: „Co dalej? Dokąd ta historia zmierza, panie Isayama?”. I wiecie co? Poszła w kierunku, jakiego bym się nie spodziewała.
W grudniu 2020 roku ukazuje się Attack on Titan: The Final Season, drastycznie zmieniając ton całej opowieści. Akcja przenosi się w zupełnie inne miejsce, poznajemy nowych bohaterów i ich problemy, aż zbyt dobrze znane z lekcji historii: niekończące się konflikty o podłożu rasowym, wrogość wobec nieznanego, agresja względem określonej grupy społecznej, zmuszanej do noszenia opasek z konkretnym symbolem na ramieniu, oraz wykorzystywanie tejże, wreszcie: zastraszanie i manipulacja zniekształcająca obraz rzeczywistości. Osobiście popadłam w przygnębienie, zarówno widząc młode osoby marzące o tym, by zostać wojownikami i dać się wysłać na front tylko po to, by przynieść rodzinie przywileje, jak i patrząc na rodziców skazujących swoje pociechy na taki właśnie los.
To jednak jeszcze nic w zestawieniu z pytaniami, jakie Hajime Isayama stawia przed bohaterami, a tym samym także przed widzami, w momencie, gdy drogi Erena i jego kompanów przecinają się z tymi nowych protagonistów. Palce mnie świerzbią, by wszystko to opisać i podzielić się przemyśleniami, chcę jednak uniknąć spoilerów. Ograniczę się więc do zapewnienia, że serial zyskuje w tym momencie na wielowymiarowości, uderza w bardziej psychologiczne tony, a jednocześnie dobitnie, choć nie nachalnie, udowadnia, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To wszystko stanowi oczywiście jedynie preludium do punktu kulminacyjnego, na który twórcy anime kazali nam czekać aż trzy lata, bo Final Season wcale nie okazał się finałowym. Doczekaliśmy się jeszcze The Final Season Part 2 (styczeń 2022), Final Season. The Final Chapters – episode 1 (marzec 2023) oraz Final Season. The Final Chapters – episode 2 (listopad 2023).
Sam finisz z kolei… Z oczywistych względów wiele napisać o nim nie mogę. Zapewniam jednak, że było naprawdę ekscytująco, niepokojąco i poruszająco: kilka razy puls mi przyspieszał, a w oczach stawały łzy. Nie do końca przekonało mnie przegadane wyjaśnienie paru kwestii, podobnie jak rzucane tu i ówdzie, wyrwane z kontekstu sceny (kontekst podano mi później), ale jestem w stanie to wybaczyć, bo wcześniejsze sekwencje dostarczyły mi tylu wrażeń, że chyba musiałam nieco ochłonąć.
Artystyczna strona całego przedsięwzięcia
Na przestrzeni dziesięciu lat, podczas których powstawały kolejne sezony Attack on Titan, dużo zmieniło się w kwestii graficznej. Całość wypada jednak satysfakcjonująco, szczególnie że twórcy zadbali o pewne subtelne zmiany w projektach postaci, by ukazać zmiany czasu oraz dojrzewanie bohaterów, nie tylko tych nastoletnich. Początkowo moje ogromne zastrzeżenia budził sposób rysowania i animowania tytanów, ostatecznie jednak zaakceptowałam je jako pewną konwencję, ściśle związaną z pomysłem na te istoty.
Jeśli zaś chodzi o muzykę… Openingi są absolutnie cudowne. Wśród ośmiu czy dziewięciu utworów, które możemy usłyszeć przed rozpoczęciem kolejnych odcinków, chyba tylko jeden nie zdobył mojego uznania. Nie znaczy to jednak, że był zły. Po prostu bardzo odstawał od innych. Największym muzycznym przełomem, w moim odczuciu, pozostaje finałowy sezon, w którym postanowiono zrezygnować z brzmień kojarzonych z anime i zwrócić się ku bardziej „uniwersalnym”. Boku no Sensou (Moja wojna) w wykonaniu rockowego zespołu Shinsei Kamattechan (z udziałem orkiestry symfonicznej!) początkowo wydawał mi się absolutnie chybionym wyborem, ale w miarę postępów w fabule, bardzo zyskał w moich oczach. Utwór otwierający The Final Season Part 2, The Rumbling w wykonaniu SIM, na stałe trafił na moją playlistę, podobnie jak Under the Tree, które wpada w ucho, a po obejrzeniu całości nabiera jeszcze dodatkowej głębi. Bardzo polecam wyszukanie na Youtube kompilacji z wszystkimi openingami Attack on Titan. Przy okazji, sprawdźcie też YouSeeBIGGIRL/T:T oraz Apple Seed – przed seansem będą to kawałki dobre; po seansie zyskają na emocjonalności.
Takich fabularnych fikołków potrzeba nam więcej!
Attack on Titan to naprawdę świetny serial, który powinien spodobać się nie tylko fanom japońskiej animacji, ale też miłośnikom dobrze opowiedzianych, zaskakujących historii i niejednoznacznych bohaterów. Coś, co zaczyna się jako krwawa naparzanka ze znacznie silniejszym przeciwnikiem, stopniowo ewoluuje, by we wspomnianym finałowym sezonie zaskoczyć kompleksowością i nieprzewidywalnością. Mimo że twórcy anime nie spieszyli się z wieńczeniem opowieści, frustrując widzów będących z cyklem na bieżąco, uważam, że efekt końcowy był wart oczekiwania (słowo daję, oglądając ostatni epizod, miewałam niemalże palpitacje serca).
Niektórzy z was mają teraz możliwość zapoznać się z całym AoT-em na raz, do czego z tego miejsca gorąco zachęcam. Mam nadzieję, że przepadniecie w tym brutalnym świecie tak samo jak ja!