Ludzie lubią chwalić swe kreatywne podejście do życia. To właśnie ta nieodparta chęć tworzenia oraz łączenia ze sobą dość skrajnych materii odbiła piętno na rozwoju naszej cywilizacji. Niektóre kombinacje okazały się przełomowe w pozytywny sposób (pleśń i chleb dały początek penicylinie i antybiotykom), inne niekoniecznie (saletra, węgiel i siarka to bardzo zabójcze trio). Przez długi czas uważałem, że niektóre rzeczy nigdy nie powinny się ze sobą zetknąć: na przykład sernik i rodzynki, pizza i ananas czy też gry planszowe i elektroniczne. Ale jak to mówią: „tylko krowa nie zmienia zdania”.
Małżeństwo nie tak dziwne
Oczywiście jestem świadom, iż Podróże przez Śródziemie nie są nowością na rynku gier hybrydowych. Wystarczy wspomnieć świetną Posiadłość Szaleństwa lub dobrze zbudowanych pod względem technicznym Alchemików. Jest to jednak pierwsze moje spotkanie z tego typu planszówką – co innego czytać recenzje i słuchać opinii znajomych, a co innego własnoręcznie zdjąć folię z pudełka. Które to, w przypadku Władcy Pierścieni, zaskakuje swym ogromnym rozmiarem.
Nie uspokoiło to moich dotychczasowych obaw: skoro podczas rozgrywki używamy aplikacji, po co nam tak dużo komponentów? Odpowiedź okazała się banalnie prosta – bo nikt, kto kupił grę planszową, nie chce wyłącznie klikać myszką na ekranie. Pragnie także figurek, kart oraz kolorowych, wielokątnych kafelków terenu. By czerpać pełną radość z gry, wszystko musi być „perfectly balanced”, jakby to powiedział Thanos.
Przeszłość
Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się być po staremu. Gracza czeka klasyczna podróż, pełna przygód, pomaganiu potrzebującym, poszukiwaniu skarbów oraz walki ze złem w przeróżnej formie. Oczywiście, ponieważ to Śródziemie, najczęściej spotykać będziemy orków, lecz nie jest to reguła. Stawią im czoła bohaterowie rodem z książek Tolkiena, choć nic nie stoi na przeszkodzie, by ich trochę… urozmaicić. Karta postaci (oprócz statystyk, zdolności i tak dalej) zawiera bowiem także sugerowaną rolę oraz zestaw przedmiotów startowych. Nie jest to jednak przymus: jeśli tylko macie ochotę, dzierżący topór krasnolud Gimli, dotychczasowy obrońca w kolczudze, może stać się muzykiem owiniętym w elfi płaszcz, z lutnią w ręku. Na pewno wprowadzicie tym samym do rozgrywki sporo zabawy, a to przecież najważniejsze. Choć muszę przyznać, że szybko przestaniecie zwracać uwagę na niecodzienne ubrania wojowników: świat gry roi się od niebezpieczeństw oraz pobocznych questów.
Ciemność z każdą chwilą obejmuje coraz to nowe połacie terenu (pełniąc rolę swoistego licznika tur), gdy natomiast osiągnie wyznaczony poziom, przygoda kończy się. Co wcale nie znaczy, że przegraliście: kto żyw, przechodzi ze swym dobytkiem do następnego zadania. Tych w podstawowej kampanii jest czternaście, układających się w chronologiczną opowieść – dotarcie do jej końca zajmie wam cały dzień. Choć wszystko to wydaje się znajome z innych planszówek, pierwsze zdziwienie przyjdzie, gdy zechcecie rozłożyć planszę.
Przyszłość
Nie znajdziecie informacji o tym w instrukcji, ani tym bardziej znacznie obszerniejszym kompendium zasad. O układzie kafelków podczas każdej rozgrywki decyduje aplikacja. Ona wskaże wam miejsce odpowiednich płytek terenu oraz jak i kiedy je ułożyć. Fizycznym znacznikom wydarzeń na nich umieszczonych przypisze historie i zadania, które gracze będę mogli wykonać, testując swą siłę czy też zwinność.
Cyfrowy mistrz gry będzie także kierować zastępami wroga, pozwoli w prosty sposób przyznawać obrażenia, a po skończonej przygodzie pomoże wydać zarobione punkty doświadczenia na nowy sprzęt lub umiejętności. Może to wydawać się zbyt duży krok w kierunku gier komputerowych, ale naprawdę, nie ma się czego bać: dawno nie bardziej przejrzystego interfejsu, a w dodatku w całkowicie polskiej wersji językowej. Wszystko jest dokładnie objaśnione, symbole czytelne, a gracz prowadzony przez kolejne etapy rozgrywki. Koniec z rozsypanymi znacznikami obrażeń i ciągle powtarzającymi się kartami wydarzeń! Algorytm przypilnuje najważniejszych parametrów, a jedno kliknięcie wystarczy, by scenariusz wygenerował całkiem nieznany dotąd quest.
Przyznam się, zaczynałem kampanię już kilkukrotnie (siły zła mnie pokonały, cóż zrobić), i za każdym razem bohaterom przydarzało się coś nowego. Co ważne jednak: aplikacja nie jest wszechwiedząca – nie stara się rządzić graczem, w pełni mu ufa, na przykład co do położenia konkretnych postaci na mapie. Najważniejsze elementy zabawy pozostawia w świecie realnym.
Teraźniejszość
Bo nic nie zastąpi własnoręcznego przesuwania szczegółowo wykonanych figurek wojowników po kolorowych planszach terenu i ciemnych kafelkach lochów. Ale można te czynności trochę uprzyjemnić, na przykład zwalniając jednego gracza z konieczności czytania kolejnych zadań, likwidując zbędne znaczniki i karty, a zamiast tego wprowadzając dozę cyfrowej nieprzewidywalności.
Niestety (albo też stety dla mojego ego), Podróże przez Śródziemie udowodniły mi, że nie zawsze muszę mieć rację. Przy żadnej planszówce nie bawiłem się dotąd tak dobrze. Być może po części wynika to z faktu, że jestem fanem Władcy Pierścieni, nie zaprzeczam. Ale główny „winowajca” to sama gra: świetna, kolorowa kooperacja pełna przygód, w której rolę doradcy oraz narratora pełni aplikacja. A w dodatku dzięki niej możecie zapisać rozgrywkę pomiędzy przygodami, zwinąć karty i wrócić do zabawy w następny weekend. Czegóż chcieć więcej?
Tytuł: Władca Pierścieni: Podróże przez Śródziemie
Liczba graczy: 1-5
Wiek: 14+
Czas rozgrywki: ok. 40 minut/na przygodę
Wydawnictwo: Rebel
Więcej o grze przeczytacie tutaj: