Gry z gatunku survival horror od jakiegoś już czasu cieszą się niegasnącą popularnością. Wierne grono fanów tego typu rozrywki z chęcią sięga nie tylko po single player, ale również multi, w których niepokonanym od kilku lat królem jest Dead by Daylight. Co jakiś czas jednak studia próbują przejąć tron zajmowany przez produkcję od Behavior Interactive. Grupa Crania Games wystawiła swojego konkurenta – A Way To Be Dead. Na razie gra, która jest dostępna na platformie Steam jako early access, to rzeczywiście horror. Tylko czy aby na pewno o to twórcom chodziło?
Niełatwe życie survów… Killera jeszcze trudniejsze
Najbardziej podstawowy i wspólny mianownik gier survival horror to walka o przetrwanie i ucieczka przed zabójcą lub jeżeli wcielamy się w mordercę – dopadnięcie wszystkich swoich ofiar. Nie inaczej jest w przypadku A Way To Be Dead. Gra posiada dwa tryby: rozgrywkę killerem i tu w zależności od wybranej planszy (na ten moment są dostępne dwie) możemy kierować poczynaniami szalonego lekarza – doktora Rileya lub tajemniczego Soul Suckera. Natomiast jeżeli wolimy uciekać przed śmiercią, niż być jej posłańcem, mamy możliwość wcielenia się w cztery postacie. Różnią się one nieco wyglądem i w pewnym stopniu umiejętnościami, jednak w sposób tak marginalny, że niemal nieistotny. Wyjątkiem jest pielęgniarka, ona jako jedyna pełni faktyczną taktycznie istotną funkcję – potrafi uzdrawiać graczy zamienionych w zombie.
Zazwyczaj w tego typu grach życie gracza mającego za zadanie uchronić swoją postać przed śmiercią i uciec zabójcy nie należy do rzeczy łatwych. Zaszczuty z niewielkimi możliwościami walki, oczywiście o ile w ogóle je posiada. Musi uważać na każdy swój ruch, by nie tylko przeżyć, ale i wykonać zadanie umożliwiające mu ucieczkę. I poniekąd to się zgadza i w tym przypadku.
Zagrożeniem jest nie tylko zabójca, ale i nieumarli, pojawiają się oni po kilku minutach od rozpoczęcia meczu, gdy zgasną światła, a nas otoczy utrudniająca wszystko ciemność. Brodząc we krwi, unikając żywych trupów, które mogą nas przeobrazić w zombie, i starając się nie wpaść w ręce grasującego w okolicy mordercy, naszym faktycznym zadaniem jest (w zależności od miejsca rozgrywki) przeszukiwanie zwłok bądź stert gruzu i zaniesienie w odpowiednie miejsce znalezionych organów czy też kryształów. Wszystko po to, aby zdobyć Klucz. Tylko w ten sposób możemy otworzyć wrota umożliwiające nam ucieczkę i przeżycie.
Nie jesteśmy jednak całkowicie bezbronni! Przed doktorem Rileyem i zombie ustrzec nas mogą latarka (brzmi znajomo?) oraz… ładunki wybuchowe. W przypadku Soul Suckera pomocny jest oślepiający go krzyż. Dużej krzywdy mordercy w ten sposób nie wyrządzimy , jednak skutecznie go spowolnimy.
Dodatkowo, ucieczkę ułatwia ofiarom krajobraz. Liczne przejścia czy tunele zmuszające do przykucnięcia są niedostępne dla mordercy… przynajmniej przez większą część gry. Ale o tym za chwilę! Jedynym, czego należy unikać, grając survem, są kałuże krwi. Wdepnięcie w nie generuje bowiem hałas mogący wskazać nasze miejsce pobytu, dodatkowo, przez jakiś czas poruszając się, zostawiamy za sobą ślady.
Zagrożenie czyha więc na nas na każdym kroku, szczególnie niebezpiecznie robi się, gdy świat wokół nas spowija zielona poświata. Światło tego koloru to bowiem sygnał, że morderca znalazł się bardzo blisko nas. Czas więc na ucieczkę i szukanie kryjówki. Pomocne w unikaniu śmierci jest… udawanie zwłok. To bardzo ciekawe rozwiązanie wprowadzone do rozgrywki zdecydowanie działa na plus A Way To Be Dead. Oczywiście takie symulowanie trupa ma swoje ograniczenia czasowe, dodatkowo istnieje cień szansy, iż osoba kierująca ścigającym nas killerem uzna za stosowne sprawdzać mijane ciała i trafi akurat na nas. Jednak wokół jest tyle krwi i zwłok, a światła tak niewiele, że raczej możemy być spokojni i liczyć na umknięcie śmierci w podbramkowej sytuacji.
Pamiętajmy też o tym, że zagrożenie czyha na nas nie tyle ze strony mordercy! Wszędzie wokół szwędają się nieumarli. Jeżeli zginiemy z ich ręki (bądź zębów), stanie się coś ciekawego – nasza rozgrywka wcale się nie skończy! Zmienimy się w zombie i w tej formie będziemy pomagać naszym druhom, atakując polującego na nich brutala, bądź zostaniemy zdrajcami i przejdziemy na stronę mordercy. Z tego stanu uleczyć nas może postać pielęgniarki, o ile akurat ktoś nią gra.
Rozgrywka ocaleńcem jest dość przyjemna, niektóre ciekawe rozwiązania, takie jak udawanie zwłok czy zombifikacja, mile urozmaicają poszukiwanie Klucza i ucieczkę z przeklętego szpitala lub katedry. Sęk w tym, iż z reguły wolę grać killerem. W przypadku A Way To Be Dead pod tym względem jednak odczuwa się nie tyle niedosyt, co wręcz ogromną irytację po meczu. Dlaczego? Morderca z założenia powinien siać zniszczenie i budzić strach, jego ofiary powinny czuć ogrom skrajnych emocji podczas ucieczki przed nim. Niestety zarówno doktor Riley, jak i Soul Sucker to ślamazarne ofiary losu. Rozgrywka nimi jest toporna i męcząca. Drętwi, ciężcy, dający się oślepić nawet od niedokładnie skierowanego promienia światła latarki bądź krzyża nie utrudniają nam ucieczki. W dodatku także oni muszą uważać na pałętające się pod nogami zombie, bowiem te atakują wszystko, co żywe – również zabójców.
W przypadku tej formy rozgrywki jedyne ciekawe rozwiązanie to zjadanie znalezionych na mapie serc i zmiana doktora Rileya w mutanta. Oczywiście efekt ten jest nie jest trwały, jednak umożliwia grającemu zdecydowanie efektywniejsze poruszanie się, zarówno tunelami, jak i przez dziury w ścianach.
Kieruj się na zachód. „Horizon Forbidden West” – recenzja gry
Również Soul Sucker ma swoją bardziej demoniczną, szybszą postać. Morderca nie może mieć jednak za łatwo, dlatego w tym trybie posłańcy śmierci są wrażliwsi na latarki i krzyże. Grając mordercami, mamy też możliwość przeszukiwać otoczenie, znajdując w szafkach lub skrzyniach lekarstwa oraz amunicję do broni palnej w przypadku doktorka.
Mam wrażenie, jakby role się tutaj odwróciły. Rozgrywka ocaleńcem jest zdecydowanie łatwiejsza, przyjemniejsza i mniej wymagająca niż mordercą. Poziom irytacji nie rośnie w zatrważający sposób, gdy ją wybieramy. Nadal jednak jest dość toporna, a radość, jaka z niej płynie, raczej średnia.
Plus, o którym warto wspomnieć, to możliwość rozgrywki z botami. Nie zastąpi ona emocji związanych z grą PVP, jednak umożliwia rozeznanie się w grze oraz jej technikach.
Świat jak z koszmarów
Czy chociaż jest na co popatrzeć? Niestety nie. Wybierając ten gatunek, raczej nie powinno się liczyć na arcydzieło grafiki komputerowej. Miło jednak byłoby grać w coś, na co się przyjemnie patrzy. Tutaj niestety tak nie jest. I o ile lokacja Cathedral jeszcze się jakoś broni, tak w przypadku Clinique momentami oczy wręcz nam krwawią. Ja rozumiem, że opanowana przez zombie i zapomniana przez boga placówka medyczna z założenia nie ma być jak z katalogu, jednak brzydkie lokacje też da się przedstawić w ładny sposób. Tutaj jest, jak zwykłam mówić, kartonowo.
Kreacja postaci również nie zachwyca. Ich i tak już szczątkowe animacje fundują nam podróż w czasie. Patrząc bowiem na grafikę, ma się wrażenie, jakby grało się na produkcję sprzed dobrych piętnastu lat. Drętwota istot, w które się wcielamy, jest więc kolejnym minusem na liście.
Czy w takim razie chociaż merytorycznie produkcja wypada ciekawie? Chciałabym napisać, że tak, jednak przedstawiony świat praktycznie nie ma swojego lore. To ogromne niedopatrzenie. Błąd, który można by łatwo naprawić, jednak najwidoczniej twórcy go nie dostrzegają. A szkoda! Stworzenie jakiejkolwiek historii stojącej za walczącymi ze sobą mordercami, ocaleńcami czy miejscami w znacznym stopniu dodaje grze charakteru. A tutaj ten element został całkowicie pominięty, przez co całość wypada bezosobowo, bezbarwnie i zwyczajnie nudno.
Jestem zadziwiona, że czerpiąc tyle inspiracji (choć na usta ciśnie się inne określenie) ze wspomnianego na początku Dead by Daylight, nie pomyślano o stworzeniu fabuły, która mogłaby czymś zaciekawić graczy. Powtarzam sobie jednak, iż nadal mamy do czynienia z early access i nadal istnieje szansa na to, że lore zostanie jeszcze dodane, a grafika poprawiona na tyle, by chociaż nie przeszkadzała w rozgrywce.
Droga ku przeżyciu
Choć czytając moje słowa, można odnieść wrażenie, iż A Way To Be Dead nie ma przed sobą świetlanej przyszłości, wbrew pozorom nie skreślam tej produkcji. W tym momencie jest nie najlepiej. Gra jednak ma spory potencjał, ale wymaga jeszcze ogromu pracy. Przed twórcami długa, oj bardzo długa droga, aby z tego brzydkiego, koślawego i drętwego potworka uczynić godną polecenia rozrywkę dla fanów survival horroru.
Przede wszystkim należałoby poprawić jej wygląd, usprawnić grywalność, nieco wyrównać siły survów i killera, biorąc poprawkę na to, że morderca jest jeden i z definicji już powinien budzić popłoch. Póki co, gracz raczej stresuje się na widok nieumarłych. Dobrze by było również, by niektóre z zastosowanych rozwiązań stały się bardziej zainspirowane niż skopiowane z DBD, w tym momencie niestety jest to kiepska podróbka z kilkoma ciekawymi modyfikacjami. Liczę też, że pozbawiony głębi świat zyska nieco charakteru, dzięki dodaniu choćby szczątkowej fabuły. Nadzieję na to daje informacja, że autorzy mają zamiar rozwijać grę, powstawać mają nowe lokacje i postacie.
Tych kilka ciekawych pomysłów na rozgrywkę, które już się pojawiły, również sprawiają, że z zaciekawieniem będę wracać raz na jakiś czas do tej gry, aby sprawdzić, jakie zmiany wprowadzono. Być może przemawia przeze mnie nadmierny optymizm, ale mimo dość słabej oceny, na ten moment jestem naprawdę dobrej myśli odnośnie finalnego produktu.
opcja gry z botami,
mała ilość bugów,
nieumarli będący zagrożeniem zarówno dla survów, jak i killera,
zadanie z odnalezieniem klucza,
zombifikacja z dwiema ścieżkami rozgrywki,
możliwość udawania martwego ciała,
przemiana doktora Rileya w mutanta.
toporna rozgrywka,
drętwi bohaterowie,
bardzo słabo rozwinięte drzewko umiejętności,
irytująca forma quick checków,
bardzo nierówny poziom trudności rozgrywki ofiar i mordercy, z rażącą przewagą dla tych pierwszych,
uboga, kanciasta grafika,
zbyt mocna inspiracja grą Dead by Daylight,
brak lore,
mały wybór lokacji i morderców (dwie mapki).