Seria Final Fantasy jest z wieloma graczami od dzieciństwa. Mimo że gier pod tym szyldem wyszła cała masa, to właśnie siódma odsłona na PSX stała się najbardziej rozpoznawalna i lubiana. Nic dziwnego zatem, że odświeżenie – a raczej zrobienie – tej części na nowo było świetnym posunięciem.
Witaj w Avalanche!
Pierwsza płyta remake’u obejmuje wydarzenia z miasta Midgar co, jak niektórzy pamiętają, nie było długim epizodem gry. Jak w takim razie nie rozczarować graczy? Moim zdaniem twórcy odrobili lekcje na piątkę. Nie tylko wierni fani się tu odnajdą, osoby, które nigdy nie miały styczności z serią, czy konkretnie z tą odsłoną, mogą również znaleźć w niej coś dla siebie.
Jestem osobą podchodzącą do „siódemki” wielokrotnie, nawet tuż przed premierą. Nie mogłam się więc oprzeć, by nie porównywać nowej wersji z oryginałem. Po dłuższym posiedzeniu przy konsoli zaczęłam jednak chłonąć ten świat taki, jakim jest, uśmiechając się w duchu, że Square nie zmieniło głównych założeń fabularnych. Wielka korporacja, Shinra, zabija planetę, wykorzystując jej energię Mako, a terroryści z Avalanche, chcąc ich powstrzymać, niszczą reaktory firmy. Wielu mieszkańców żyjących w biedniejszych dzielnicach nie pamiętają koloru nieba przez wielkie płyty budowane przez rządzących i skazani są na obronę przed potworami zamieszkującymi okolicę.
Podczas tych eskapad poznajemy na nowo protagonistów oraz pozostałych członków grupy. Postacie zostały tak rozbudowane, że możemy bardzo szybko nawiązać z nimi więź. Każda z nich ma swoją historię, doświadczenia i własną, unikalną osobowość, co sprawia, że są wiarygodne. Japoński dubbing robi niesamowitą robotę w tej kwestii. Od początku rozgrywki pojawia się również Sephiroth, będący trzecią stroną konfliktu, mieszając w głowie Cloudowi – głównemu bohaterowi gry.
Wybrany fragment historii kiedyś zajmował raptem jeden dłuższy wieczór. Tutaj spędzimy przy konsoli około czterdziestu godzin, by móc ujrzeć napisy końcowe. Wszystko dzięki temu, że twórcy połasili się o rozszerzenie wątków z drugoplanowymi postaciami, jak i dodanie kilku nowych, dotąd nam nieznanych.
Nie takie slumsy straszne
Final Fantasy VII Remake posiada bogaty, dość różnorodny świat, który z przyjemnością się ogląda. Jednak wciąż jest to historia liniowa, ale dająca nam satysfakcję z każdej odnalezionej skrzynki czy materii.
Przemierzając drogę głównego wątku gry, mamy możliwość zwiedzania poniektórych sektorów slumsów, gdzie czekają na nas misje poboczne oraz mini gry. O ile jest to miła odmiana, o tyle te sidequesty są dość powtarzalne. Nie ma ich co prawda za dużo, więc tym bardziej można było się postarać o ich różnorodność. Na plus jednak muszę zaliczyć małe zagadki w kilku lokacjach, w których wykorzystujemy mechaniczne ręce, wyłączanie zasilania reaktorów, by uruchomić windę lub współpracujemy z członkami drużyny, aby przejść dalej. Będąc w wielu sektorach miasta miałam wrażenie, że klimat jest lżejszy niż w pierwowzorze, a historia przyjemniejsza w odbiorze.
Jest wiele miejsc, na których miło zawiesić oko, zrobić zrzut ekranu nadający się na tapetę, czy po prostu pozachwycać się piękną oprawą graficzną. Będąc w Wall Markecie czy przed budynkiem Shinry szczęka mi wręcz opadła. Niestety bardzo kłują w oczy często niedopracowane tekstury lub brak szczegółów, nie mówiąc o powtarzalnym wyglądzie NPC-ów. Brak odbicia postaci w lustrze, wklejony, bezczelnie odznaczający się obraz slumsów jako widok z góry są bardzo rażące. Kwiaty w ogrodzie Aerith, oglądane z bliska, wyglądały jak namalowane na kartce, a z kolei rabatki obok już poruszały się na wietrze jak prawdziwe. Jest to kilka z wielu zaobserwowanych przeze mnie nieciekawych widoków. Ma się wrażenie, że twórcy nie mieli tyle czasu, by dopieścić swoje dzieło, albo po prostu im się nie chciało zwracać uwagi na takie, jakże niebłahe, drobnostki. Przy tak dużej produkcji, jaką jest obecny Final Fantasy, to bardzo bolesny cios.
Mam duży miecz i nie zawaham się go użyć!
Przerobienie turowej walki na live-action było kolejnym świetnym posunięciem. W menu głównym jest, oczywiście, do wyboru tryb klasyczny, dla miłośników staroszkolnej rozrywki, ale nie stanowi on żadnego wyzwania.
Przez większą część fabuły poruszamy się Cloudem i to nim rozpoczynamy potyczki, jednak mamy możliwość – ba, czasem gra tego od nas wymaga – zmieniać postać. Każda z nich posiada oryginalne umiejętności, do tego możemy je wyposażyć w materie dające zdolności magiczne czy zwiększające statystyki. Przeciwnicy mają słabe strony, ale musimy często kombinować by je odkryć. Gdy już je odkryjemy, to szybko możemy przełamać ich obronę i dobić silniejszymi atakami. Poziom trudności nie jest wygórowany, do tego po całym Midgarze są rozsiane automaty, w których zaopatrujemy się w potionki i akcesoria, by polepszyć swój stan zdrowia przed większymi starciami.
Po pewnym czasie odblokowujemy summony, czyli stworzenia, które możemy przywołać w walce. Tym razem jednak starcie musimy toczyć z bossem lub większą liczbą przeciwników, by ta opcja w ogóle się pojawiła. Zmianą tu jest też fakt, że przez krótki czas towarzyszą nam i pomagają w potyczkach z wrogiem, a nie tylko służą do zadawania pojedynczych ataków, jak to znamy z wielu części tej serii.
Wcześniej wspomniałam również o materiach. Są to kule mocy, w które możemy wyposażyć naszych bohaterów. Każda z tych błyskotek, oprócz konkretnej umiejętności, zwiększa także niektóre statystyki, więc ważne jest dobranie ich pod tryb walki danego sojusznika. Podczas gry znajdujemy różnej maści bronie, niekoniecznie lepsze, ale mające specjalny atak, którego możemy nauczyć się na stałe, gdy wystarczająco wiele razy będziemy z niego korzystać. Wtedy zmiana oręża nie pozbawi nas efektywnych ciosów.
To była piękna podróż
Zachwycając się, zaskakując i narzekając na zmiany, spędziłam wiele godzin przy tym tytule. Nie raz polały się łzy, nie raz przekleństwo padło pod nosem. Tak właśnie wyobrażałam sobie ten remake. Gra jest fenomenalna i polecam ją każdemu nie tylko jako wierna fanka serii, ale także jako gracz, który ma wiele tytułów na swej półce. Można wytknąć jej wady, jak każdej, ale to nie powinno być przeszkodą, by zatopić się w przygodach Clouda i spółki po raz pierwszy, czy po raz dwudziesty.
To dopiero pierwsza część odnowionego Final Fantasy VII, jednak wiem, że kolejnych nie może zabraknąć w mojej kolekcji. Jest wielu przeciwników podzielenia tej pozycji na kilka płyt, ale jeśli każda będzie na takim poziomie lub wyższym, dająca nam nowe wątki, doświadczenia i o wiele więcej godzin dobrej zabawy, to jestem przekonana, że Square osiągnie tym sukces.
- Piękna oprawa graficzna,
- Nowe postacie i wątki fabularne,
- Dynamika walki.
- Powtarzalne zadania poboczne,
- Problemy z wieloma teksturami.