Serce księgi. „Magia cierni” – recenzja ebooka

-

Dla jednych z nas książki są nośnikami wiedzy, na ich kartach odnajdują cenną naukę dotyczącą konkretnych zagadnień, kolejni uważają, że dzięki nim są w stanie zapomnieć o trudach dnia codziennego, a jeszcze inni cenią je za fakt, iż dostarczają im niezapomnianych wrażeń. To właśnie one zabierają czytelnika w podróż do nieznanego świata, na wyprawę pełną niebezpieczeństw, nietuzinkowych bohaterów i wyzwań.

Powodów do sięgnięcia po książkę możemy znaleźć sporo. A gdyby tak uczynić woluminy jednymi z głównych bohaterów opowieści? Oczywiście nie jest to niczym nowym, już powstało sporo lektur, w których to właśnie biblioteka i znajdujące się w niej książki stanowią jeden z głównych trzonów snutej historii, jednak zazwyczaj były one traktowane jak przedmioty – fascynujące i ciekawe, ale przedmioty. Margaret Rogerson postanowiła pójść o krok dalej i dać woluminom dusze.

Wielkie Biblioteki

Elisabeth od zawsze marzyła o tym, by zostać strażniczką w jednej z Wielkich Bibliotek. Odkąd podrzucono ją jako niemowlę do tej ulokowanej w Summershall, jej życie toczy się wokół znajdujących się w instytucji grymuarów. Nauczyła się obchodzić z nimi, katalogować je, jako nowicjuszka ma bowiem dostęp do niektórych z mniej groźnych. Grymuary nie są zwykłymi książkami, to magiczne przedmioty, które żyją, ich obwoluty są zazwyczaj zrobione z ludzkich „elementów”. Potrafią wabić i mamić, a te wyższej kategorii (jest ich dziesięć) nawet zabić nieostrożnego.

Od lat wpaja się bohaterce, że te twory czarowników to przedmioty zła. Zresztą sama magia jest nikczemna i okrutna, a parających się nią należy unikać jak ognia. Pewnego dnia jeden z czarowników przekracza progi Wielkiej Biblioteki w Summershall. Nathaniel Thorn, bo tak nazywa się magik, budzi lęk i przerażenie w Elisabeth. Kilka dni po jego wizycie w instytucie dochodzi do tragicznego w skutkach wydarzenia – ktoś wypuścił jeden z groźniejszych grymuarów, wcześniej przemieniając go w malefikt (oszalałego niebezpiecznego stwora siejącego grozę i śmierć). Ginie dyrektorka Biblioteki, a protagonistka stawia czoła krwiożerczej magicznej bestii. Od tej pory jej życie nigdy już nie będzie takie samo.

Świat magii i grymuarów

Magia cierni to niesamowita powieść, śmiało mogę napisać, że jest to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. Margaret tworzy nieskomplikowany, ale barwny i interesujący świat, w którym magia i wszystko, co z nią związane, zostaje potępione. Istnieją czarownicy i są tolerowani przez społeczeństwo, ale większość osób uważa ich za sługusów szatana, nie widzi w nich dobra, tylko przesiąknięte złem persony. Elisabeth od najmłodszych lat wpaja się właśnie takie nauki – magia i jej twory oraz przedstawiciele to czyste zło. Grymuary, którymi się otacza, to przykłady wynaturzonych działań ludzi posiadających moce – stworzone z ludzkich skór czy organów (jak choćby Księga oczu), wypełnione niebezpieczną wiedzą tajemną, potrafią wpłynąć na istotę żywą. Najgroźniejsze z nich są przetrzymywane w specjalnych kryptach, przykuwane łańcuchami czy zamykane w żelaznych gablotach. To właśnie ten metal i sól stanowią obronę przed magią i jej tworami.

Mamy więc cały system dotyczący żywych ksiąg – ich klasyfikację, moce, pochodzenie, „materiały” użyte do stworzenia. Do tego grymuary posiadają swoje humorki, potrafią mówić i walczyć. Według niektórych mają również dusze.

Podczas czytania widzimy, jak zmienia się pogląd Elisabeth dotyczący żywych ksiąg, czarowników oraz magii w ogóle. Na początku, o czym już wspominałam, czary i rzucające je osoby budziły w niej lęk, wiedziała, że to złe osoby, do tego posiadają styczność z demonami. Kiedy jednak dziewczyna poznaje Nathaniela i jego czarciego sługę Silasa, powoli zmienia się jej postrzeganie kwestii związanej z czarami. Krok po kroku śledzimy, jak protagonistka wyrabia sobie własną opinię o otaczającym ją świecie, dostrzega, kto naprawdę okazuje się tym złym.

Rogerson wiele razy ukazuje nam, jak rzeczywiście wygląda prawda. Osoby, które potępiają magię i uważają ją za zło, same są nim przesiąknięte. Mierzą czarowników własną miarą, nie dostrzegając, że to w nich samych leży największy problem, a cenione i wygłaszane frazesy to mijające się z prawdą puste słowa.

Bohaterowie

Cóż to za książkowa uczta dla osób, które lubują się w czytaniu o przygodach silnych, wyrazistych i ciekawych postaci. Margaret stworzyła nietuzinkowych bohaterów, którzy myślą, działają i wyciągają wnioski.

Elisabeth nie jest kolejną damą w opałach. To silna dziewczyna, która uczy się na błędach i potrafi sama wysnuwać wnioski. Poznaje prawdę o magii i konfrontuje z nową wiedzą tę, którą wyniosła z Wielkiej Biblioteki. Nie jest głupia, nie działa na oślep jak wiele książkowych bohaterek (chociażby Clary Fairchild). A jej relacje z Nathanielem i Silasem są przecudowne, przezabawne i przeurocze.

A skoro już o panach mowa, Nathaniel momentami przypominał mi z zachowania Diabolinę z filmów Disneya. Kiedy nazywał Elisabeth zmorą, natychmiast na myśl przychodziły mi sceny, gdy czarownica mówiła do Aurory beasty. Z kolei Silas to demon, który wielokrotnie podkreśla, że jest zły, nikczemny i okrutny. Owszem, ale Rogerson pokazuje nam, że nie tylko te słowa go definiują.

Podsumowanie

Magia cierni to pełna humoru i akcji powieść, w której poruszonych zostaje sporo problemów. Mamy nietolerancję, walkę dobra ze złem, pojawia się motyw związany z rolą kobiety w społeczeństwie – jak łatwo sprawić, by nierozumni ludzie uznali przedstawicielkę płci pięknej za histeryczkę. Odnajdziemy w historii nawiązania do opowieści Trudi Canavan czy Josepha Delaneya. A finalna scena walki? To prawdziwa uczta! Autorka nie poszła na łatwiznę, stworzyła coś oryginalnego, przemyślanego i chwytającego za serce.

Jedyny problem w tej książce miałam z tłumaczeniem. Jest ono lepsze niż w przypadku Wiedźmy morskiej, ale pojawiło się kilka językowych perełek (jak chociażby …dyrektorka wyszczekiwała rozkazy). I kolejny błąd – tytuł. W oryginale brzmi on Sorcery of Thorns, u nas przetłumaczono jako Magia cierni. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, iż nie chodzi o ciernie. Już z samej recenzji wiecie, że jednym z bohaterów powieści jest Nathaniel Thorn. I teraz zwróćcie uwagę na oryginalny tytuł, na nazwisko protagonisty i dodajcie dwa do dwóch. Gdyby tłumaczka albo osoba odpowiedzialna za tytuł przeczytała wcześniej książkę, wiedziałaby, że nie chodzi o ciernie tylko nazwisko. A że nie zostało ono przetłumaczone na polski (całe szczęście), lepszym tytułem byłaby Magia Thornów, bo wtedy to ma przełożenie w tekście. Ciernie jako roślinne elementy występują w powieści bodajże raz i nie wnoszą nic do fabuły.

Dobra książka fantasy? Pokaźną liczbę znajdziecie TUTAJ.

Recenzja powstała we współpracy z Virtualo.

Serce księgi. „Magia cierni” – recenzja ebooka


Tytuł:
 Magia cierni

Autor: Margaret Rogerson

Wydawnictwo: NieZwykłe

Rozmiar pliku: 2,4 MB

ISBN: 978-83-8178-155-8

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Cóż to była za powieść. Cóż to były za przygody. Cóż to byli za bohaterowie. Jeśli lubicie dobrze przemyślane, wciągające i pełne akcji powieści, ta powinna wam się spodobać.
Monika Doerre
Monika Doerre
Dawno, dawno temu odkryła magię książek. Teraz jest dumnym książkoholikiem i nie wyobraża sobie dnia bez przeczytania przynajmniej kilku stron jakiejś historii. Później odkryła seriale (filmy już znała i kochała). I wpadła po uszy. Bo przecież wielką nieskończoną miłością można obdarzyć wiele światów, nieskończoną liczbę bohaterów i bohaterek.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Cóż to była za powieść. Cóż to były za przygody. Cóż to byli za bohaterowie. Jeśli lubicie dobrze przemyślane, wciągające i pełne akcji powieści, ta powinna wam się spodobać. Serce księgi. „Magia cierni” – recenzja ebooka