Zielony wampir. „Ruiny” – recenzja książki

-

Za przekazanie egzemplarza recenzenckiego książki Ruiny do współpracy recenzenckiej dziękujemy wydawnictwu Vesper.

Jesień, a zwłaszcza październik, sprzyja czytaniu książek grozy. Sporo deszczowych dni, szaruga, szybko zapadający mrok, do tego halloweenowy klimat i ta specyficzna atmosfera sprawiają, iż emocje towarzyszące lekturze horrorów są zintensyfikowane. W końcu o wiele większa przyjemność z czytania strasznych powieści pojawia się wtedy, kiedy są ku temu odpowiednie warunki.

A tytułów grozy u nas dostatek, jest więc w czym wybierać. Lubicie opowieści o duchach? A może wolicie historie o spragnionych krwi niewinnych seryjnych mordercach? Albo o potworach rodem z najstraszniejszych koszmarów? Gore? Slasher? Zombie movies? Survival horror? A może coś mniej oczywistego, opowieść o sprytnym, zabójczym i niebezpiecznym przeciwniku, który atakuje w najmniej spodziewanym momencie?

W 2008 roku pojawiła się ekranizacja pewnej książki – jej bohaterami była grupka młodych osób, które zapragnęły zwiedzić ruiny świątyni Majów. To brzmi jak materiał na historię przygodową, jednak w pewnym momencie wycieczka zamienia się w walkę o przetrwanie. Film Ruiny, bazujący na książce Scotta Smitha o tym samym tytule, okazał się niepokojący i przerażający, choć antagonistą nie był ani żaden wielki potwór, ani nadludzko silny człowiek z piłą mechaniczną.

Ekranizacja ekranizacją, skupmy się jednak na pierwowzorze opowieści – jak wypadła papierowa wersja? Czy okazała się lepsza od filmu? A może w tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją, dość rzadką, ale jednak pojawiającą się, że to ekranizacja przyćmiła materiał źródłowy? Zaraz się przekonacie.

Wakacje

To miały być wakacje idealne. Słońce, plaża, woda i wysokie temperatury… Znakomite warunki na odpoczynek i zabawę. Czwórka przyjaciół marzyła tylko o tym – dniach pełnych lenistwa, szaleństwa i wypraw w nieznane. W pewnym momencie grono wycieczkowiczów powiększa się, protagoniści spotykają nowe osoby i spędzają z nimi swój czas.

Mathias, nowo poznany w Meksyku mężczyzna, opowiada bohaterom o swoim bracie, który zakochał się w dziewczynie i wyruszył za nią do dżungli. Od jakiegoś czasu nie daje znaków życia, a zbliża się termin wylotu do domu. Grupka postanawia więc odnaleźć zaginionego, ten zostawił członkowi rodziny mapkę z dokładną lokalizacją obozu kobiety. Wystarczy kilka godzin i spragnieni przygód docierają na miejsce. Wprawdzie mają małe problemy z zamieszkującymi obszar poszukiwań tubylcami, ale zrzucają to na karb bariery językowej i niezrozumienia obyczajów.

Podróżnikom bardzo szybko przyjdzie zrewidować swoje założenia. Okazuje się bowiem, że ruiny, na które natrafili, wcale nie są zwykłym miejscem wykopalisk. Czyha w nich śmiertelne niebezpieczeństwo, a to, co na początku jawiło się jako niesamowita przygoda, zmienia się w koszmar.

Zagrożenie

Ruiny Scotta Smitha to powieść niepokojąca, lepka, mrożąca krew w żyłach i niesamowita. Głównym zagrożeniem nie okazuje się bowiem ani człowiek, ani fantastyczny potwór tylko z pozoru niewinna i piękna flora. Bohaterowie podziwiają okoliczności przyrody, wręcz się nią zachwycają. Nie zdają sobie sprawy, że to właśnie to, co najpiękniejsze, okaże się również najbardziej niebezpieczne.

Książka Smitha jest pełna nieoczywistości. Powoli, krok po kroku, bohaterowie odkrywają prawdę o otaczającym ich świecie. Nie mają wielu informacji, nie wiedzą, skąd wzięło się zagrożenie i co je zapoczątkowało, jedynie snują domysły na temat tego, jaką rolę odgrywają w tym szaleństwie i uczcie krwi tutejsi mieszkańcy. Czytelnik razem z nimi stawia tezy, zastanawia się, jak doszło do powstania takiego miejsca, jak to możliwe, że zabójca kryje się tylko na tym skrawku ziemi, jak to się stało, iż nikt jeszcze nie odkrył tego niebezpiecznego terytorium.

Miejsca z jednej strony malowniczego, hipnotyzującego i urzekającego barwami, z drugiej stanowiącego pułapkę, do której wabieni są kolejni skazańcy. I właśnie ten dysonans powoduje, że powieść okazuje się jeszcze ciekawsza i bardziej przerażająca. Jak walczyć z takim wrogiem? Przeciwnikiem inteligentnym, który potrafi wpływać na reakcje i zachowania protagonistów.

Główny zły historii nie jest bowiem bezmyślną rośliną. Autor niejako nadaje jej ludzkie cechy, sprawia, iż łowca okazuje się inteligentniejszy i przebiegły. W grę wchodzą również zachowania i uwarunkowania psychologiczne, przez co Ruiny nabierają zupełnie innego znaczenia.

Postaci

Scott Smith idealnie oddał ludzkie zachowania w obliczu zagrożenia. Buduje wiarygodne i różnorodne sylwetki protagonistów, dbając o każdy detal. Jego postaci nie są jednowymiarowe – mają jakiś bagaż doświadczeń, czytelnik widzi, jakie wydarzenia i zachowania je ukształtowały, wierzy, że tak mogłyby postępować w realnym życiu.

Początkowo ten szczegółowy opis charakterów i myśli protagonistów może nużyć, nie każdy bowiem skupia się na konstrukcji głównych bohaterów historii, jednak we wszystkim, co robi Smith, jest konkretny zamysł. Pisarz nie oddaje w nasze ręce zwykłego horroru, w którym trup ściele się gęsto. Ruiny to specyficzna opowieść grozy, gdzie każdy element znacząco wpływa na fabułę. Postaci są różnorodne i mają swoje role do odegrania, zmieniają się, podejmują mniej lub bardziej racjonalne decyzje, a odbiorca śledzi ich walkę z nieuniknionym.

Podsumowanie

Ruiny urzekają, zastanawiają i przerażają. Czytelnik czuje tę atmosferę zwątpienia, bezsilności i strachu. Autor nie bez przyczyny wybrał takiego, a nie innego antagonistę, trudno bowiem przewidzieć zachowanie i sposób postępowania wroga-rośliny. Bohaterowie opowieści próbują walczyć z zagrożeniem, wymyślić sposób na przetrwanie, jest to jednak niezwykle trudne, biorąc pod uwagę to, z czym przyjdzie im się zmierzyć.

ruinyTytuł: Ruiny

Autor: Scott Smith

Wydawnictwo: Vesper

Liczba stron: 394

EAN: 9788377314319

Więcej informacji TUTAJ


podsumowanie

Ocena
7

Komentarz

„Ruiny” to powieść, która oblepia niczym mgła.
Monika Doerre
Monika Doerre
Dawno, dawno temu odkryła magię książek. Teraz jest dumnym książkoholikiem i nie wyobraża sobie dnia bez przeczytania przynajmniej kilku stron jakiejś historii. Później odkryła seriale (filmy już znała i kochała). I wpadła po uszy. Bo przecież wielką nieskończoną miłością można obdarzyć wiele światów, nieskończoną liczbę bohaterów i bohaterek.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Ruiny” to powieść, która oblepia niczym mgła.Zielony wampir. „Ruiny” – recenzja książki