Pięć, wydawałoby się na pierwszy rzut oka, przeciętnych dziewcząt pewnego dnia zostaje obarczonych ogromną odpowiedzialnością – mają strzec równowagi wszechświata. Co wcale nie będzie łatwe, między innymi dlatego, że nikt im właściwie nie powiedział, jak dokładnie powinny to zrobić, ani z czym się zmierzyć. Na dodatek przetrwanie wszechświata sobie, a prace domowe sobie. Ale jakoś to będzie, w końcu teraz są razem, prawda?
Jedno przeznaczenie
Pewnego bardzo deszczowego popołudnia, tuż przed Halloween, Will przeprowadziła się z mamą do Heatherfield. Następnego dnia musiała stawić się w szkole i, z właściwą sobie tendencją, przybyła na miejsce nieco spóźniona. Wtedy poznała Taranee, dziewczynkę, która również niedawno zamieszkała w tej niewielkiej miejscowości. Obie spotykają później jeszcze inne uczennice – Hay Lin, Irmę, Cornelię oraz Eylon, a także bandę łobuzów, jakiej przewodzi mający za nic zasady Uria. Ich spotkanie to pierwszy krok ku wypełnieniu przeznaczenia, następny – odkrycie powoli manifestujących się zdolności. Irma potrafi namawiać wodę do wykonywania jej woli, Cornelia sprawi, aby pokój się posprzątał. Obie, z kolei, są w stanie mentalnie przekonać nauczycieli, że jednak nie chcą ich przepytać. Kolejne zaskakujące zdolności objawi Taranee w czasie szkolnego Halloween. Podczas tej imprezy wydarzy się szereg zadziwiających rzeczy: Will prawie zemdleje z niewytłumaczalnego bólu głowy; wśród uczniów pojawią się potwory; ukryte przez Urię w wielkiej dyni fajerwerki wybuchną, siejąc dyniowy armagedon; Taranee uratuje koleżankę, kontrolując ogień. A to nie koniec czekających ich niespodzianek. Elyon znika, a dziewczęta dowiadują się od babci Hay Lin, że ich przeznaczeniem jest zostać strażniczkami mitycznej sieci Kondrakaru. Rozdzielającej światy, niewidocznej konstrukcji magicznej, która powstała wieki temu, gdy dobro oddzielono od zła. Każda z nich już włada mocą – Taranee ognia, Irma wody, Cornelia ziemi, Hay Lin powietrza, a Will… jej dopiero się objawi w pełnej okazałości. Czymkolwiek jednak jest, zaważyła na tym, że to ta bohaterka otrzymała Serce Kondrakaru, medalion umożliwiający dziewczętom przemianę w Strażniczki. Tak zaczyna się właśnie ich przygoda.
Nowe stare i ciągle bardzo dobre
W pierwszych Czarodziejkach – ponieważ taki polski tytuł nosi seria W.I.T.C.H. – dzieje się naprawdę sporo. Nie ma też w tym niczego dziwnego, wydany niedawno przez Egmont zbiorczy tom zawiera komiksy, które ukazały się w początkowych dwunastu numerach Czarodziejek, odpowiadających sześciu oryginalnym, włoskim zeszytom. Powrót tej stworzonej przez Elisabettę Gnone historii do naszego kraju naprawdę musimy uznać za udany, a także – wyczekiwany, zwłaszcza jeśli pod uwagę weźmiemy fakt, że tom ten trzeba było dodrukować mniej więcej po miesiącu od jego premiery. Z jednej strony sięgnęły po niego młode kobiety pamiętające go z dzieciństwa, z drugiej osoby, które o serii wiedziały, ale jakoś nigdy nie udało im się jej poznać, czy to z braku czasu, czy dlatego, że nie chciały wówczas czytać czegoś „dla dziewczyn”. A z trzeciej po wznowione Czarodziejki ręce wyciągnęły również nowe czytelniczki spragnione kierowanych do nich historii obrazkowych – a trzeba przyznać, że trudno byłoby im przejść obok tego tomu obojętnie.
Scenarzyści poszczególnych rozdziałów, Elisabetta Gnone, Francesco Artibani i Brunno Enna, konsekwentnie budują opowieść o pięciu dziewczynach, trzynasto- oraz czternastolatkach, które się zaprzyjaźniają, wspierają, a przede wszystkim odważnie stawiają czoła kolejnym niebezpieczeństwom. Nie tworzą jednak historii naiwnej ani przesłodzonej – bohaterki nie padły sobie od razu w ramiona, wręcz przeciwnie, kłócą się, docinają (zwłaszcza Irma Cordelii), nie zawsze się dogadują. Najważniejsze, że w sytuacji większego lub mniejszego zagrożenia, zwierają szyki, a przede wszystkim pokładają w sobie nawzajem wiarę, iż razem będą w stanie pokonać każdą trudność. Trzeba oddać tworzącym Czarodziejki, że doskonale panują nad samą historią i starają się opowiadać ją nie tylko z punktu widzenia jednej czy dwóch bohaterek, choć zdecydowanie na pierwszy plan wysnuwa się jak na razie Will. W efekcie w ręce czytelniczek i czytelników trafia komiks interesujący, wyważony oraz, co równie ważne w przypadku takiego tytułu, pełen przygód.
Z dzisiejszego punktu widzenia Czarodziejki nie są opowieścią o innowacyjnej fabule – grupy dziewcząt ratujących miasto/ludzkość/świat/wszechświat (wybierzcie odpowiednie) pojawiały się w różnych konfiguracjach w produkcjach z wielu krajów. Problemy dnia codziennego, z rodzicami, szkołą, a do tego nadnaturalne obowiązki spadały już na barki kilkunastu różnych fikcyjnych postaci. Na ich tle W.I.T.C.H. zyskuje naprawdę ciekawie prowadzonymi, wyrazistymi bohaterkami, które nad swoją wzajemną relacją tak naprawdę dopiero pracują. A że niektóre mają zadziorny i wybuchowy charakterek – niekoniecznie związany bezpośrednio z władanym żywiołem, jak pokazuje Irma – to dziewczyny czeka kilka konfliktów i utarczek zanim stworzą zespół, jakim powinny być.
A także naprawdę ładne
Inną cechą wyróżniającą Czarodziejki jest na pewno to, jak zostały narysowane – po prostu bardzo, bardzo ładnie. I chociaż całości tworzył jednego tylko ilustrator, wszyscy pracujący nad zawartymi w tomie pierwszym historiami zachowali jednolity styl rysunku oraz żywą, wyrazistą kolorystykę. A kilkoro artystów swoje pędzle w W.I.T.C.H. maczało, między innymi dobrze kojarzona włoska ilustratorka Barbara Canepa oraz jej równie znany mąż, Alessandro Barbucci, jak również Gianluca Paniello, Daniela Vetro, Graziano Barbaro, Donald Soffritti i Paolo Campinoti. To, jakby na to nie patrzeć, spory zespół, który musiał utrzymać wizualną jedność, ułatwiającą czytelniczkom i czytelnikom poznawanie kolejnych przygód piątki fantastycznych bohaterek. Aby taki efekt uzyskać, pieczę nad ciągłością sprawował wspomniany już Barbucci.
Generalnie jest ślicznie, pięknie i magicznie
Pierwszemu zbiorczemu wydaniu Czarodziejek niewiele można zarzucić. Najbardziej rzuca się w oczy błąd językowy – gdy Cornelia mówi o tym, co dziewczyny stworzyły, używa męskoosobowego „stworzyliśmy” zamiast „stworzyłyśmy”. Niby nic, a jednak nie powinno było się pojawić. Poza tym? To dobrze wydany, szyty tom, którego rozmiar może nam się wprawdzie wydawać nieco nieporęczny, ale za to zyskujemy dzięki takim wymiarom większe ilustracje, które naprawdę przyjemnie się dzięki temu ogląda. Coś za coś.
Jeśli rozważaliście sięgnięcie po nowe Czarodziejki, nie wahajcie się, zróbcie to. Każdej i każdemu przyda się chwila relaksu z tak pozytywną lekturą, idealną dla wszystkich lubiących komiksy, niezależnie od wieku. Można być starą babą, a i tak ekscytować się kolejnymi przygodami grupy dzielnych nastolatek. Sami zresztą sprawdźcie.
Autorzy: Francesco Artibani, Elisabetta Gnone, Bruno Enna
Liczba stron: 384
Wydawnictwo: Egmont
EAN: 9788328159563
Więcej informacji TUTAJ