Mięśnie, broń i uczucia – „Warhammer 40k: Bitwy Kosmicznych Marines”

-

Czterdzieści tysięcy lat po narodzinach Chrystusa, cała galaktyka została opanowana przez wszelkiego rodzaju potwory i demony, szerzące jedynie śmierć i zniszczenie. Cała? Nie! Na milionach planet wciąż żyją ludzie, stawiając opór rasom obcych. A do ich największych obrońców należą Adeptus Astartes.

Wybrańcy Imperatora, Anioły Wojny. Kosmiczni Marines.

warhammerCzerń

No dobrze, zabrzmiało to strasznie patetycznie, przyznaję. Ale choć uniwersum Warhammera 40k nie da się streścić w jednym akapicie (powstały o nim nie tylko dziesiątki książek, ale wiele gier, w tym kilka naprawdę niezłych), jedno jest pewne: to niezbyt przyjazny świat. A konkretniej, to przyszłość przepełniona cierpieniem, życie w ciągłym zagrożeniu kolejną inwazją, podczas której śmierć może okazać się łaską. Potęga technologii służy jedynie wojnie, a sekrety nauki zostały dawno zapomniane podczas długich wieków walk. Podobnie zresztą jak demokracja: jedynym prawem jest wola Boga Imperatora. Codziennie tysiące obywateli oddaje swe dusze, by nie przekroczył on granicy śmierci i wciąż stał na straży ludzkości. Na poszczególnych planetach stacjonują Gwardie Imperialne, złożone z mieszkających tam ludzi, a pochodzący z Marsa tech-kapłani dbają, by broń, którą dzierżą walczący z obcymi, zawsze była sprawna. A na pierwszej linii frontu, na kosmicznych okrętach, przez morze kosmosu, podróżują Kosmiczni Marines.

Bioinżynieryjnie zmodyfikowani nadludzie, żyjący wyłącznie w jednym celu: by umrzeć, broniąc woli Imperatora, niszcząc plugastwo rozsiane po galaktyce. Jeśli miałbym tłumaczyć, skąd się wzięli, jaka jest ich geneza, dlaczego dzielą się na tyle zakonów, czym jest odłam Inkwizycji… ten artykuł musiałby mieć rozmiar przeciętnej pracy dyplomowej. Dziś zamierzam skupić się na zgoła odmiennej kwestii, mianowicie: „Czy żołnierze, przy których starożytni spartanie wyglądają na przedszkolaków, coś czują?”.

Więcej czerni

Jako materiał źródłowy posłuży mi moja prywatna kolekcja sześciu tomów (wszystkich wydanych w Polsce) z serii Bitwy Kosmicznych Marines, opisująca… dokładnie to, co w tytule. Co prawda zmieniają się główni protagoniści, zakony, planety oraz oczywiście atakujący obcy, ale schemat pozostaje ten sam. Scenariusz, którego nie powstydziliby się Sylvester Stallone, Arnold Schwarzeneger, a nawet Chuck Norris: walka wręcz, strzelaniny, wybuchy, pościgi, starcia zarówno oddziałów, jak i poszczególnych żołnierzy, poświęcenie, braterstwo, honor, no i w końcu bohaterska śmierć. Te książki mają w sobie tyle testosteronu, że nie mogą stać obok siebie na półce, bo postaciom na okładkach zaczynają rosnąć brody. Nie zamierzam tu krytykować tego, jak w uniwersum kreowani są Kosmiczni Marines, nie będę też czepiał się samych książek – to świetnie historie, z wręcz cudownie opisanymi scenami batalistycznymi. Po lekturze (do której zresztą bardzo zachęcam, część tytułów wciąż jest łatwo dostępna w internetowych księgarniach) z pewnością zauważycie tę wszechobecną „męskość”, wręcz wylewającą się z każdego dialogu. Być może nawet odrzuci was ona na tyle, że zechcecie odebrać Astartes miano ludzi, nazywając ich maszynami do zabijania. Nieważne jednak, jak ich określać, wciąż są ludzcy.

Jednakże, by dostrzec tę cechę wspomnianych nieustraszonych żołnierzy, trzeba nieco dokładniej przyjrzeć się wydarzeniom, które skrywają poszczególne tomy. Nie tym na pierwszym planie, musicie poszukać nieco głębiej.

warhammerBłysk bieli

Wtedy, spośród śmierci, krwi, poświęcenia i tak dalej, wyłoni się coś, co śmiało określam uczuciami. Nie ma ich co prawda dużo, w kwestii fabularnej to wciąż opowieści o wojnie prowadzonej z najwyższą możliwą bezwzględnością, ale w tle zawsze są ludzie. Zwykli, czy genetycznie oraz inżynieryjnie zmodyfikowani – to nie ma znaczenia, gdy zaczniecie zauważać pomiędzy nimi podobieństwa. Niewielkie wątpliwości, które niczym rdza potrafią uszkodzić nawet najbardziej żarliwą wiarę. Bunt wobec niepodważalnej i jedynej władzy. Cierń własnego ego, nie pozwalającego przyznać się do błędu. Cień współczucia wobec mieszkańców skazanych na zagładę, oraz podziw wobec ich bezcelowej odwagi. Wszystko to znajdziecie u wybrańców Imperatora, zdolnych gołą pięścią przebić zbrojoną ścianę.

W każdej z tych sześciu historii o bohaterstwie i cierpieniu odkryjecie wyidealizowanych bohaterów, prawdziwych samców alfa, którzy wcale nie są bez wad. A kiedy to w końcu zauważają, samych nawet oni sami są tym zaskoczeni. Czytając dialog, w którym Anioł Wojny zwierza się zwykłej urzędniczce ze swych przemyśleń o śmierci i poświęceniu, prawdopodobnie tylko uśmiechniecie się lekko. Być może uznacie go za groteskowy, a nawet nierealny i kompletnie niepasujący do postaci. Pamiętajcie jednak, że idealni ludzie nie istnieją, nawet wśród wybrańców Boga Imperatora.

Perfekcjonizm, choćby nie wiadomo jak bardzo epicki, zawsze był przereklamowany.

Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu