Miasta na kółkach. „Zabójcze maszyny” – recenzja książki

-

Peter Jackson to człowiek z wizją. Jego ekranizacja dzieła J.R.R. Tolkiena pod tytułem Władca pierścieni oczarowała gros widzów, a wszystko dzięki magii, jaką reżyser zamknął w trzech filmach. Z Hobbitem było podobnie, choć w tym przypadku pojawiło się sporo głosów piętnujących fakt, że Jackson tak bardzo rozwinął i ubarwił historię z książki, która liczyła sobie niewiele stron. Oba przedsięwzięcia udowodniły jednak jedno – że wyobraźnia reżysera nie ma sobie równych.

W tym roku na ekrany kin ma trafić nowy obraz Petera – kolejna ekranizacja książki. Tym razem reżyser nie wziął na tapet następnego dzieła Tolkiena, tylko fascynującą powieść innego brytyjskiego pisarza – Philipa Reeve’a. Jego seria Żywe maszyny zdecydowanie zasługuje na uwagę nowozelandzkiego twórcy. Dlaczego?

Wizja przyszłości

Wystarczyło sześćdziesiąt minut, aby świat, jaki znamy, przestał istnieć. Koniec z najnowocześniejszymi wynalazkami, wygodami dwudziestego pierwszego wieku, w miarę spokojnego i ułożonego bytu. Świat po wojnie sześćdziesięciominutowej zmienił się – miasta nie są już stałymi punktami na mapach, teraz to ludzkie skupiska, które przemieszczają się na kołach i pożerają inne siedliska.

Właśnie w takich realiach przyszło żyć Tomowi – czeladnikowi trzeciej kategorii w Cechu Historyków, dla jakiego liczy się tylko to, co związane z minionymi latami. Bohater jest sierotą, podczas nieszczęśliwego wypadku stracił oboje rodziców. Chłopiec ma jednak wzór, który pragnie naśladować – Wielkiego Mistrza Cechu Historyków Londynu Thaddeusa Valentine’a. Pewnego dnia całego dotychczasowe życie Toma i jego spojrzenie na świat ulegają gwałtownej zmianie.

A wszystko przez Hester Shaw, która próbuje zabić Valentine’a. Tom udaremnia jej plan, jednak nie staje się bohaterem, w podzięce za uratowanie życia Wielki Mistrz chce zamordować chłopaka. Znalazł się bowiem w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Bohater przeżywa jednak atak na swoje życie i wraz z niedoszłą zabójczynią rozpoczyna wędrówkę od miasta do miasta.

Maszyny, wszędzie maszyny

Reeve skupia się w swojej powieści na tym, jak funkcjonuje społeczność w przyszłości, wiele lat po wojnie sześćdziesięciominutowej. Wprowadza do fabuły pojęcie miejskiego darwinizmu, który polega na tym, że miasta to ruchome obiekty, poruszające się na kołach, polujące na inne ludzkie osiedla i wchłaniające je. Ze zdobytych części budują potrzebne dla siebie elementy, resztę zaś przetwarzają.

A samo polowanie stanowi wielkie wydarzenie dla danego miasteczka. Możne je nawet przyrównać do walk gladiatorów na arenach – jeden wygra, inni odejdą w niebyt. Rozemocjonowana gawiedź emocjonuje się, kiedy ich siedziba goni inną, ludzie wzdychają, klaskają, cieszą się. To dla nich nowa forma sportu, rozrywka, która rozjaśnia ich szarą egzystencję.

W końcu dzięki upolowaniu nowego obiektu można rozbudować miasto, w jakim się żyje, zyskać nowe części, maszyny, tak cenną elektronikę. Od tego zależy bowiem przetrwanie – jeśli chcesz coś znaczyć w świecie wykreowanym przez Reeve’a, musisz być szybki, wielki i niezwyciężony. O czym doskonale zdaje sobie sprawę burmistrz Londynu – Magnus Crome. On i jego Cech Inżynierów zrobią wszystko, by ich miasto przetrwało i stało się jednym z najpotężniejszych, albo nawet najpotężniejszym. Liczą się bowiem śrubki, części zamienne i ekscytacja z pochłaniania kolejnego siedliska ludzi.

Zmechanizowany świat

Reeve stawia na mechanikę – wielkie mechaniczne miasta, mechaniczne pojazdy latające, maszyny, które stanowią serce zarówno pierwszych, jak i drugich. A gdzieś w tym całym świece znajdują się ludzie, którzy zatracili ludzkie odruchy. Dla ich liczy się tylko przetrwanie ich siedzib, zarobek, ulepszenia i wspomniane wcześniej polowania. Nie obchodzi ich los pokonanych, byle oni przeżyli i się rozwijali.

Brytyjski pisarz przedstawia nam w tej historii o mechanicznym świecie spektrum ludzkich charakterów. Każdy bohater jest inny, wyznaje odmienne zasady oraz kieruje się odrębnymi wartościami. Tom uważa, że w każdym człowieku tkwi dobro, dopiero czas zrewiduje jego poglądy; Hester z kolei wie, że najlepiej liczyć tylko na siebie, bliźni nie jest twoim przyjacielem, tylko wrogiem; Valentine nie zawaha się przed popełnieniem zbrodni, jednak tak naprawdę żyje w ciągłym strachu; Crome to do cna przesiąknięty fanatyzmem osobnik.

Nie dziwię się, że Jackson zainteresował się tą historią, nie mogę się już doczekać ujrzenia mechanicznego świata, tego jak reżyser poradzi sobie z przedstawieniem „krwiożerczych” miast i ich mieszkańców. Bo każda ludzka siedziba jest inna – jedne małe, drugie gigantyczne, jeszcze inne unoszą się w powietrzu albo znajdują za wielkim murem.

Zabójcze maszyny rzeczywiście są zabójcze. To kawał dobrej literatury – wciągającej, z ciekawymi bohaterami i nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Podobno nie zna się dnia ani godziny, w przypadku tej pozycji owo porzekadło okazuje się prawdziwe.

Miasta na kółkach. „Zabójcze maszyny” – recenzja książki

 

 

Tytuł: Zabójcze maszyny

Autor: Philip Reeve

Wydawnictwo: Amber

Liczba stron: 352

ISBN: 978-832-4167-20-3

 

Monika Doerre
Monika Doerre
Dawno, dawno temu odkryła magię książek. Teraz jest dumnym książkoholikiem i nie wyobraża sobie dnia bez przeczytania przynajmniej kilku stron jakiejś historii. Później odkryła seriale (filmy już znała i kochała). I wpadła po uszy. Bo przecież wielką nieskończoną miłością można obdarzyć wiele światów, nieskończoną liczbę bohaterów i bohaterek.

Inne artykuły tego redaktora

4 komentarzy

Popularne w tym tygodniu