Od obejrzenia przeze mnie poprzedniego sezonu produkcji zdążyło już upłynąć trochę czasu. Przypomnę tylko, że miałam wówczas dość mieszane uczucia odnośnie całej historii, jak i postaci Joego Goldberga. Jednak moje odczucia zmieniły się po obejrzeniu trzech pierwszych odcinków. Stwierdziłam, że twórcy mieli naprawdę oryginalny pomysł na fabułę i nawet dobrze ogląda się ten obraz. Zakończenie zaś dawało duże nadzieje na dalszy ciąg. Czy okazał się on równie dobry co premierowa odsłona?
Mam cię na oku!
Joe Goldberg znów atakuje! Po wydarzeniach z pokazanych w poprzednich epizodach postanawia wyprowadzić się do zupełnie innego miasta i zacząć wszystko od nowa. Jak z pewnością łatwo przewidzieć, po kilku dniach poznaje, całkiem przypadkiem, Love Quinn. Powoli rodzi się pomiędzy nimi uczucie, ale czy ma ono w ogóle jakąkolwiek przyszłość? Dziewczyna, na pierwszy rzut oka, wygląda na zupełnie normalną, jednak skrywa mroczne tajemnice, podobnie do głównego bohatera. Jak długo uda im się ukrywać przed sobą swoje prawdziwe twarze?
Wciąga, ale nie od razu
Przyznam szczerze, że w przypadku tego sezonu również z początku nie potrafiłam wciągnąć się w historię. Niby już znałam głównego bohatera, charakterystyczny sposób narracji, jednak coś mi przeszkadzało, nie dawało zrelaksować się w stu procentach. Akcja w tych epizodach jest mocno nierówna, bowiem z początku twórcy prowadzą widza za rączkę, pokazują mu od początku, jaki świat stworzył sobie Joe, żeby prawie w ostatniej scenie spuścić na nasze głowy z hukiem bombę, która będzie miała wpływ na odbiór serialu już do samego końca. Trzeba również stwierdzić, że przedstawiona tutaj historia dla niektórych może okazać się mocno przewidywalna. Mój narzeczony jest prostym tego przykładem. Po pierwszym odcinku drugiego sezonu nakreślił, jak się on zakończy. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy przekonałam się po seansie całości, że w niczym się nie pomylił. Dla mnie ostatnie kadry były o tyle szokujące, że niczym główny bohater po prostu nie spodziewałam się, iż akurat ta konkretna sytuacja go spotka.
Fabuła opiera się na tym samym co w poprzednich obrazach, chociaż tym razem twórcy postanowili dodać więcej postaci. Pojawiają się niezmiennie zaskakujące zwroty akcji, zwłaszcza na koniec odcinków, aby widz nie potrafił zwalczyć chęci obejrzenia kolejnych epizodów. Historia, postacie i narracja tworzą po raz kolejny spójną całość, nie ma miejsca na zgrzyty czy jakieś niedociągnięcia.
Znów dali radę
Najbardziej przemówiła do mnie rola Penna Badgleya (Joe Goldberg). Chociaż dla niektórych może być irytujący, ja go odbieram zupełnie pozytywnie. Ponownie pokazał, iż potrafi wcielić się w rolę psychopaty, dla którego najważniejsze jest osiągnięcie obranego wcześniej celu. Niby jest złoczyńcą, ale osobiście nie potrafię go odbierać w negatywny sposób. Jego mimika, sposób chodzenia czy motywy zachowania w tym sezonie zostają bardziej i dogłębniej wyjaśnione. I może też dzięki temu widz zaczyna coraz lepiej rozumieć Joego? Dociera w końcu do niego, dlaczego główny bohater lubi kontrolować swoje kobiety i więzić je?
Najbardziej irytowała mnie postać Forty’ego Quinna (James Scully). Gdyby jego w ogóle nie było w tej produkcji, z pewnością niczego wartościowego ona by nie straciła. To typowy maminsynek, przyzwyczajony do tego, iż po jakimkolwiek niepowodzeniu mamusia go pocieszy. Za każdym razem, kiedy widziałam go na ekranie, miałam ochotę nim potrząsnąć, aby w końcu zaczął żyć jak dorosły, a nie nastolatek. Jego wzloty, podniecenie tym, iż może to właśnie teraz uda mu się stworzyć wspaniały film, a następnie szybki upadek na samo dno i branie narkotyków wołały o pomstę do nieba. Z drugiej zaś strony niekiedy potrafił pokazać, że dla Joego jest w stanie zrobić sporo.
Gdzieś pomiędzy tymi powyżej wymienionymi bohaterami plasuje się Victoria Pedretti (Love Quinn). Chociaż również czasem mnie irytowała do granic możliwości, to jednak niekiedy potrafiła również mnie zaskoczyć. Najmocniej nie potrafiłam zrozumieć jej mimiki, bowiem czasem miałam wrażenie, że próbuje pokazać kilka emocji na raz i nie za bardzo jej to wychodziło. Niby płakała, śmiała się, a widz dochodził do wniosku, że musiała zjeść coś kwaśnego i to dlatego aż tak wykrzywiło jej twarz. Czy jej gra aktorska mnie przekonała? Ciężko mi to ocenić, na pewno nie w stu procentach. Ale warto obejrzeć serial do końca, by zrozumieć, co się stało z tą bohaterką.
Zrozumienie psychiki psychopaty?
Jednym z lepszych elementów obrazu Ty są fragmenty z przeszłości głównego bohatera. Tego nie było w pierwszym sezonie, a dzięki takiemu zabiegowi widzowi łatwiej jest pojąć motywy zachowania Joego. Ja osobiście doszłam do wniosku, iż to, jakie miał dzieciństwo, musiało odcisnąć naprawdę mocne piętno na jego psychice i postrzeganiu otaczającego go świata, aby już jako dorosły stać się tą osobą, którą się stał. Z jednej strony to wzrusza, z drugiej też przeraża, bo nigdy nie wiadomo, kto obok nas siedzi w autobusie czy też kogo mamy za sąsiada.
Podsumowanie
Drugi sezon Ty okazał się naprawdę udaną kontynuacją poprzedniego. Ponownie towarzyszymy Joemu w jego codziennym życiu, w jego rozważaniach na temat uczuć, a także w tym, co robi w ukryciu, w wynajmowanym magazynie. Czy go zrozumiemy? To już zależy od was, ale warto usiąść na dłużej przed ekranem i zatopić się w tej historii drugi raz. Są zupełnie inne postaci, nowe wątki i tajemnice i niekiedy dość makabryczne sceny. Chociaż od samego początku nie wciąga, to zakończenie wszystko wynagradza.