Gotowi na apokalipsę? Bunkier zaopatrzony? Rodzina zebrana? Nie?! To nie wróżę wam świetlanej przyszłości. Typowy Kowalski już dawno przygotował się na nadejście końca świata. Niech tylko zabrzmi alarm, a otworzy schron i przeżyje jeszcze przed długi czas. Chyba że wykończy go choroba albo napadną bandyci. Cóż, życie pisze różne scenariusze i o tym traktuje właśnie gra poznańskiego studia Robot Gentleman.
60 Seconds! pierwotnie ukazało się w 2015 roku i stało się gigantycznym hitem, który sprzedał się w ponad milionie egzemplarzy. Jak się okazuje, apokalipsa dalej jest w modzie. Albo graczy przyciągnęła też prostota rozgrywki, dająca chwilę odetchnienia od szarej rzeczywistości. Idąc jednak za ciosem, twórcy postanowili przypomnieć światu o ich największym hicie i w lipcu tego roku tytuł doczekał się remastera – 60 Seconds! Reatomized. Nowa wersja zawiera wsparcie dla rozdzielczości 4K, odświeżone grafiki 2D, ręcznie rysowane tekstury 3D, interaktywne menu, aktualizację techniczną oraz dodatkowe elementy gry. Czy opłaca się ponownie sięgnąć po tę rozgrywkę albo, tak jak w moim przypadku, po raz pierwszy? O tym przekonacie się z tej recenzji.
Dzień 1
Fabuła rozgrywki prezentuje się następująco: nasz wspomniany „typowy Kowalski” w grze nazywa się Ted McDoodle i jest głową trzyosobowej rodziny: mama Dolores, córka Mary Jane i syn Timmy. Zamieszkują oni dom na przedmieściach wyposażony w schron. W chwili, gdy rozlega się alarm bombowy, Ted albo Dolores (to zależy od wyboru gracza) ma dokładnie sześćdziesiąt sekund na to, aby wyposażyć bunkier w niezbędne asortymenty i ocalić (jeżeli tak wybierzemy) rodzinę. Od decyzji, które zapadną podczas tej minuty, zależy „być albo nie być” naszych bohaterów. Czy uda im się przetrwać i doczekać wojskowego ratunku?
W 100% zgodne z zasadami BHP
Celem całej rozgrywki jest oczywiście przeżycie. To zaś można osiągnąć tylko w jeden, odkryty na etapie gry sposób. Nie jest łatwo opracować plan przetrwania, kiedy następnego dnia wydarzy się coś, co każe nam dokładnie przemyśleć kolejny krok. Dlatego najczęściej szybko przegrywamy, aniżeli odnosimy sukces. Dni w bunkrze mijają nieubłaganie, a my podejmujemy coraz to ważniejsze decyzje mogące zaważyć o życiu lub śmierci naszych bohaterów. Na podstawie wyglądu bunkra, rodziny McDoodle’ów oraz wpisów z prowadzonego przez nich dziennika rozważamy, kto powinien zjeść nasze zapasy zupy pomidorowej, komu przydzielić resztki zapasów wody pitnej, czy kogo wysłać na wyprawę na powierzchnię, w celu znalezienia niezbędnych rzeczy do przeżycia. Wtedy ryzyko jest bardzo duże: po powrocie do schronu nasz bohater może nabawić się jakieś nieprzyjemnej choroby, albo wcale już się nie pokazać.
60 Seconds! Reatomized kusi przede wszystkim swoją prostotą rozgrywki. Kiedy następuje tytułowe sześćdziesiąt sekund, podczas których musimy wrzucić do schronu niezbędne zapasy pozwalające nam przetrwać i (o ile chcemy!) uratować naszą rodzinę, poruszamy się po losowo wygenerowanym domu za pomocą WSAD, natomiast kamerę obracamy myszką, a ekwipunek zbieramy jej lewym przyciskiem. Wszystko obserwujemy zza pleców bohatera wybranego do tej specjalnej misji ratunkowej (Teda albo Dolores). Podczas „apokalipsy!” możemy ustawić sobie poziom trudności: LITTLE BOY (łatwy), FAT MAN (średni), CAR BOMBA (trudny). Ten trzeci jest przeznaczony już dla naprawdę zaawansowanych graczy.
Chociaż mamy tutaj do czynienia z dość ponurą tematyką, to twórcy nie szczędzili sobie na czarnym humorze, który towarzyszy nam przy każdym wyborze, a kolejne wpisy z dziennika ocalałych pełne są mrugnięć do gracza. Widać, że doskonale bawili się oni przy tworzeniu tej gry. Główną inspiracją dla nich były amerykańskie materiały propagandowe mające przygotować społeczeństwo na wypadek takiej katastrofy (podczas loadingu przewijają się na przykład reklamy z puszkami wypełnionymi jedzeniem z bardzo długą datą ważności). Jednak 60 Seconds! Reatomized stawia raczej na parodię i z rzadka podchodzi do tematu poważnie.
Wybierz swoją atomową przygodę!
Ale 60 Seconds! Reatomized to nie tylko zbieranie ekwipunku czy siedzenie w bunkrze i podejmowanie decyzji. Tytuł proponuje również inne formy rozrywki. Opcja „Wyzwanie” oferuje nam zadania z zakresu „Zręczności” i „Przygody”. Pierwsza z nich opiera się na jak najszybszym zebraniu poszczególnych rzeczy bądź osób. Jeżeli uda nam się w sześćdziesiąt sekund odhaczyć całą listę i wskoczyć do bunkra, to dostajemy nagrodę w postaci na przykład hełmu wojskowego czy dziecięcej czapki. Natomiast wariant „Przygoda” przenosi nas do bunkra, gdzie musimy między innymi wysłać z powodzeniem siedem ekspedycji albo utrzymać Timmy’ego przy życiu aż nadejdzie pomoc i wiele innych podobnych zleceń. A laury za ukończone zadanie są równie atrakcyjne.
Oprócz wyżej wymienionych opcji, mamy również „Szkolenie”, podczas którego zdobywamy doświadczenie w grze, a także „Zbieranie” i „Przetrwanie”. W przypadku wybrania pierwszego wariantu, nasza misja polega tylko na zebraniu ekwipunku w wyznaczonym czasie. Natomiast „Przetrwanie” przenosi nas od razu do bunkra, w którym próbujemy przeżyć kolejny dzień. Studio Robot Gentleman naprawdę zaimponowało mi, jeżeli chodzi o różnorodność zadań w grze. Nie tylko możemy cieszyć się samą historią, ale także sprawdzić się w samych wyzwaniach, a przy tym zdobyć nagrody, które pomogą nam przetrwać apokalipsę.
Wizualnie prezentuje się dużo lepiej
Z ciekawości przejrzałam screeny z oryginalnej gry wydanej w 2015 roku. I już na wstępie mogę napisać, że odświeżona wersja prezentuje się dużo bardziej atrakcyjnie. Nadal mamy do czynienia z kreskówkową grafiką, ale nie jest ona tak natarczywa i zyskała więcej jaskrawych kolorów (w pierwotnej wersji wydała mi się szarawa i nieciekawa). Widać, że tym razem twórcy postarali się w kwestii wizualnej i 60 Seconds! Reatomized idealnie wpasowuje się w dzisiejsze standardy tego typu przygodówek. Jeżeli chodzi o podkład dźwiękowy, to próżno szukać tutaj jakichkolwiek melodyjnych nutek. W końcu to apokalipsa, więc możemy spodziewać się jedynie pobrzękiwania starej żarówki w schronie, drapania o ściany niechcianych gości, czy pukania do drzwi natrętnych wizytatorów. A, i trąbka, na której nieustannie wygrywa Mary Jane, jest tak irytująca, że niekiedy doprowadzała mnie do furii (zwłaszcza jak miałam minutę na zebranie niezbędnego ekwipunku).
Przetrwacie czy zginiecie?
60 Seconds! Reatomized idealnie nadaje się na przerwę w pracy i chwilę zrelaksowania się przy niezobowiązującej rozgrywce. To tytuł, który przede wszystkim przypadnie do gustu miłośnikom postapokaliptycznych klimatów oraz osobom lubującym się w grach fabularnych oraz point and click. Trzeba nastawić się na dużo czytania i ogromną dawkę czarnego humoru. Naprawdę polecam, bo twórcy zapewnili mi wiele godzin nieszablonowego, wirtualnego survivalu, osadzonego w kreskówkowym klimacie, do którego jeszcze nie raz powrócę.
- Czarny humor,
- Wybory mające znaczenie,
- Różnorodność wyzwań,
- Kreskówkowa grafika,
- Satysfakcja z przetrwania.
- Przy kilkukrotnym podejściu staje się nużąca,
- Powtarzające się sytuacje.