Fragment książki „Zdradziecka królowa”

0
To już dziś! Swoją premierę ma drugi tom serii Danielle L. Jensen. Co tym razem czeka na jego bohaterów? To dopiero odkryjemy. Jeśli jesteście ciekawi książki, mamy dla was jej fragment. 

Popbookownik objął pozycję swoim patronatem.

Fragment książki „Zdradziecka królowa”Kiedy mąż Lary został wzięty do niewoli, ona sama myślała tylko o jednym: „Zrobię wszystko, co konieczne, by cię uwolnić”.

Lara – królowa na wygnaniu i zdrajczyni – patrzyła, jak jej ojciec podbija Ithicanę, i nie mogła zapobiec katastrofie. Ale kiedy dowiaduje się, że jej mąż Aren został wzięty do niewoli, wie, że ojciec zachował go przy życiu wyłącznie z jednego powodu – jako przynętę dla zdradzieckiej córki.

A ona całkowicie świadomie zamierza połknąć tę przynętę.

Ryzykując życie na Burzliwych Morzach, powraca do Ithicany z planem uwolnienia nie tylko króla, ale też całego Królestwa Mostu spod władzy swego ojca, i to za pomocą jego własnej broni – sióstr, których życie uratowała.

Jednak kiedy Lara i jej towarzyszki opracowują plan uwolnienia Arena z pałacu ojca, wkrótce odkrywają, że choć do środka nietrudno się dostać, zupełnie inaczej wygląda kwestia wydostania Arena i samych siebie z powrotem na zewnątrz. Ucieczka z pałacu wydaje się niemożliwa, a do tego w rozgrywce uczestniczy znacznie większa liczba graczy, niż Lara sądzi, w wojnie zaś o korony, królestwa i mosty wrogowie i sojusznicy nieustannie zmieniają strony. Jednak jej największym przeciwnikiem może się okazać właśnie ten mężczyzna, którego próbuje uwolnić – mąż, którego zdradziła.

Kiedy wszystko, co Lara kocha, jest zagrożone, ona sama musi podjąć decyzję, dla kogo – i dla czego – walczy: dla swojego królestwa, dla męża czy dla samej siebie.

Danielle L Jensen

Zdradziecka królowa

Przełożyła Anna Studniarek

Rozdział 1

Aren

Przez trzynaście dni miał zasłonięte oczy.

I kajdany, a czasami również knebel, ale mimo nieustannego pieczenia otarć na nadgarstkach i paskudnego posmaku materiału wciskanego do ust to właśnie niekończący się cień opaski na oczach doprowadzał Arena, byłego króla Ithicany, do szaleństwa.

Bo choć ból był jego starym przyjacielem, a niewygoda wręcz stylem życia, ograniczenie do obrazów, które mógł przywołać jego własny mózg, okazało się najgorszym rodzajem udręki, ponieważ mimo najgorętszych pragnień umysł pokazywał mu tylko wizje tej kobiety.

Lary.

Jego żony.

Zdradzieckiej królowej Ithicany.

Umysł Arena powinny zajmować poważniejsze rozważania, przede wszystkim wymyślenie, jak uciec Maridrinom. Jednak zupełnie nie mógł się skupić na kwestiach praktycznych, gdy przypominał sobie każdy moment spędzony z nią, próbując nieskutecznie oddzielić prawdę od kłamstwa, rzeczywistość od udawania – choć nie umiał powiedzieć, w jakim celu. Jakie znaczenie miała świadomość, że cokolwiek z tego było prawdziwe, skoro utracili most, jego ludzie już zginęli lub umierali, jego królestwo było na skraju upadku, a wszystko dlatego, że zaufał wrogowi, że go pokochał?

„Kocham cię”.

W myślach widział jej twarz, splątane miodowe włosy, niebieskie oczy błyszczące od łez, które zmywały błoto na jej policzkach.

„Prawda czy kłamstwo?”

Aren nie miał pewności, która odpowiedź byłaby balsamem na ranę, a która znów by ją otworzyła. Mądry człowiek dałby sobie spokój, ale Bóg jeden wiedział, że brakowało mu tej cechy, więc wciąż kręcił się w kółko. Jej twarz, jej głos, wspomnienia jej dotyku pochłaniały, gdy Maridrini wlekli go, szarpiącego się i walczącego, z dala od jego upadłego królestwa. Dopiero kiedy opuścił morze i znalazł się pod rozpalonym niebem Maridriny, jego życzenie się spełniło – zdjęto mu opaskę z oczu.

Życzenia były marzeniami głupców.

Rozdział 2

Lara

Lara nie wiedziała, że na Eranahl są lochy.

Bo ciemnej celi umieszczonej w jaskiniach pod miastem na wyspie nie dało się nazwać inaczej. Kamień był śliski od pleśni, a powietrze nieruchome, jednak stalowych krat nie znaczył nawet ślad rdzy. W końcu to Ithicana, a w Ithicanie starannie dbano nawet o rzeczy, których używano rzadko.

Lara leżała na plecach na wąskiej pryczy, cienki koc niezbyt chronił ją przed wilgotnym zimnem, a żołądek kurczył się z głodu, bo dostawała takie same racje jak wszyscy na ­wyspie.

Nie takiego rozwoju sytuacji się spodziewała.

Zamiast przekonać Ahnnę do swojego planu uratowania Arena z łap ojca, za sprawą pokazu umiejętności walki w sali rady uzyskała tylko jedno – została zakuta w kajdany, powleczona przez miasto i wrzucona do tej celi. Ci, którzy przynosili jej jedzenie i wodę, nie chcieli z nią rozmawiać i ignorowali jej błagania, by pozwolono jej spotkać się z Ahnną.

A każdy mijający dzień był kolejnym, w którym Aren pozostawał więźniem w Maridrinie i poddawano go bóg jeden wie jakim torturom.

Jeśli w ogóle żył.

Ta myśl sprawiała, że Lara chciała zwinąć się w kłębek. Chciała krzyczeć z frustracji. Chciała wyrwać się z tego miejsca i spróbować samodzielnie uwolnić Arena.

Ale wiedziała, że to byłoby szaleństwo.

Potrzebowała Ithicany.

Gdyby tylko udało jej się sprawić, by zrozumieli, że też jej potrzebują.

Rozdział 3

Aren

 – Dzień dobry, Wasza Wysokość – powiedział ktoś, kiedy z oczu Arena zdjęto opaskę.

Aren zamrugał gwałtownie, a po jego policzkach popłynęły łzy, gdy słoneczny blask przeszył jego oczy, oślepiając go tak samo jak wcześniej przepocony materiał. W końcu biel rozproszyła się i ujrzał zadbany różany ogród. Stół. I mężczyznę o srebrnych włosach, opalonej skórze i oczach o barwie Burzliwych Mórz.

Król Maridriny.

Ojciec Lary.

Jego wróg.

Aren rzucił się na drugą stronę stołu, nie przejmując się, że jest nieuzbrojony ani że wciąż ma skrępowane nadgarstki. Wiedział jedynie, że musi zrobić krzywdę temu mężczyźnie, który zniszczył wszystko, co było dla niego ważne.

Jego palce znajdowały się zaledwie o kilka cali od celu, kiedy poczuł gwałtowne szarpnięcie w stronę krzesła. To łańcuch przypięty do pasa trzymał go w miejscu jak psa przy budzie.

 – No, no. Nie bądźmy barbarzyńcami.

 – Pierdol. Się.

Górna warga króla Maridriny wygięła się z niesmakiem, jakby Aren raczej zaszczekał, niż się odezwał.

 – Jesteś taki, jakie było twoje królestwo. Dziki.

„Było”.

Szyderczy grymas zmienił się w uśmiech.

 – Tak, Wasza Wysokość. „Było”. Obawiam się bowiem, że Ithicana już nie istnieje, a tytuł jest teraz grzecznością, bez której będziesz musiał się obejść. – Starszy mężczyzna odchylił się do tyłu na krześle. – Jak mamy cię nazywać? „Pan Kertell”? A może, ponieważ jesteśmy w pewnym sensie rodziną i mogę sobie pozwolić na poufałość, „Aren”.

 – Gówno mnie obchodzi, jak będziesz się do mnie zwracał, Silasie. Co się zaś tyczy drugiej kwestii, most nie jest Ithicaną. Ja nie jestem Ithicaną. Mój…

 – …lud jest Ithicaną. – W oczach Silasa błyszczało rozbawienie. – Śliczne słowa, chłopcze. I może jest w nich prawda. Ithicana istnieje… tak długo, jak istnieje Eranahl.

Aren poczuł ściskanie w żołądku, nazwa jego miasta w ustach wroga brzmiała jednocześnie obco i nieprzyjemnie.

 – Cóż to za wielka tajemnica. – Król Silas Veliant pokręcił głową. – A jednak nie jest już tajemnicą.

 – Jeśli zamierzasz mnie wykorzystać, żeby wynegocjować poddanie się Eranahl, marnujesz czas.

 – Nie marnuję czasu. Ani nie negocjuję. – Silas podrapał się po brodzie. – Prawie wszyscy twoi ludzie zebrali się na jednej wyspie, odcięci od zapasów i bez nadziei na ocalenie. Jak długo wytrzymają? Jak długo, zanim Eranahl zmieni się z twierdzy w grobowiec? Nie, Arenie, nie potrzebuję ciebie, by doprowadzić zniszczenie Ithicany do końca.

Do tego nie mogło dojść. Ktokolwiek dowodził Eranahl, pod osłoną sztormów zacznie przemycać cywilów na zewnątrz. Na północ i na południe. Rzuconych na wiatr.

Ale żywych.

A dopóki żyli…

 – Jeśli jestem tak bezużyteczny, dlaczego mnie tu trzymasz?

Silas złożył dłonie przed twarzą i milczał. Serce Arena waliło mu w piersi, z każdym uderzeniem coraz gwałtowniej.

 – Gdzie Lara?

Nieoczekiwane pytanie, zwłaszcza że Aren spodziewał się jej tutaj. Z powrotem w Maridrinie. To, że jej tu nie było… Że jej ojciec nie wiedział, gdzie się znajdowała…

„Kocham cię”.

Aren gwałtownie pokręcił głową, kropla potu spłynęła po jego policzku. Lara wbiła mu nóż w plecy, od początku go okłamywała. Nic, co powiedziała, nie miało teraz znaczenia.

 – Czy ona żyje?

Poczuł mrowienie niepokoju na skórze, głos Lary odbijał się echem w jego pamięci. „Myślałam, że zniszczyłam wszystkie kopie. To… to pomyłka”. Łzy w jej oczach błyszczały jak klejnoty.

 – Twoje domysły są równie dobre, jak moje.

 – Pozwoliłeś jej odejść? Czy uciekła?

„Proszę, nie rób tego. Mogę walczyć. Mogę ci pomóc. Mogę…”

 – Pozwolenie zdrajczyni na odejście wolno to nierozsądna decyzja.

Jednak taką właśnie podjął. Dlaczego? Dlaczego jej nie zabił, kiedy miał możliwość?

Starszy mężczyzna przechylił głowę. Później sięgnął do kieszeni błyszczącego bielą płaszcza i wyciągnął stamtąd pognieciony, poplamiony arkusz papieru, z którego krawędzi już dawno zniknęły złocenia.

 – Znaleziono to przy tobie, kiedy zostałeś przeszukany. Cóż za interesujący dokument. – Silas położył go płasko na stole, pismo Arena ledwie przebijało spod zacieków i plam krwi. – Po jednej stronie ona zdradza mnie. Po drugiej – przewrócił kartkę – zdradza ciebie. Zagadka. Muszę powiedzieć, że nie jesteśmy pewni, co o tym sądzić, szczególnie w połączeniu z waszymi odwiedzinami w naszym pięknym mieście. Powiedz mi: jak myślisz, wobec kogo Lara jest lojalna?

Koszula Arena lepiła mu się do pleców, jego nozdrza wypełniał smród potu.

 – Jeśli wziąć pod uwagę obecne okoliczności, powiedziałbym, że odpowiedź jest oczywista.

 – Być może na pierwszy rzut oka. – Król Maridriny przesunął palcami po obciążającym kawałku papieru. – Jeśli wolno mi spytać: kto zabił Marylyn?

 – Ja. – Kłamstwo opuściło usta Arena, zanim zdążył się zastanowić, dlaczego w ogóle uznał je za konieczne.

 – Nie. Nie, wątpię, żebyś ty to zrobił.

 – Możesz sobie myśleć, co chcesz. To bez znaczenia.

Złożywszy papier, ojciec Lary wyciągnął rękę, by wsunąć go za koszulę Arena.

 – Pozwól, że opowiem ci historyjkę. O dziewczynie wychowanej na pustyni z ukochanymi siostrami. Dziewczynie, która kiedy dowiedziała się, że jej własny ojciec zamierza zabić ją i dziesięć z jej sióstr, dokonała wyboru i zamiast ocalić siebie, zaryzykowała własne życie, żeby ocalić pozostałe. Zamiast uciec i zdobyć przyszłość, postanowiła skazać samą siebie na mroczny los. A wszystko po to, by ocalić te cenne istnienia.

 – Słyszałem tę historyjkę.

Fragmenty. Od Lary. I siostry, którą zamordowała.

 – Może i słyszałeś. Ale czy zrozumiałeś? Bo z każdej dobrej opowieści można się czegoś nauczyć.

 – Ależ proszę bardzo, oświeć mnie. – Aren uniósł skrępowane nadgarstki. – I tak nie mam nic innego do roboty.

 – Cóż, skoro dziewczyna była tak piekielnie zdeterminowana, żeby ocalić życie sióstr, dlaczego sama zabiła jedną z nich?

 – Marylyn groziła pozostałym.

 – Pozostałych tam nie było. Miała czas. Jednak zamiast go wykorzystać, skręciła siostrze kark. Co każe mi sądzić, Arenie, że w bezpośrednim niebezpieczeństwie znajdowało się coś, co było dla niej bardzo cenne.

Głowę Arena wypełniły obrazy. Wyraz twarzy Lary, kiedy jej spojrzenie padło na niego na podłodze, i nóż siostry przy jego gardle. Sposób, w jaki rozglądała się po pokoju w poszukiwaniu nie drogi ucieczki, ale wyjścia z patowej sytuacji. Istniał tylko jeden wybór – życie jego albo Marylyn.

Silas Veliant pochylił się nad stołem, jakby wcale nie obchodziło go to, że znajduje się w zasięgu rąk Arena.

 – Złożyłem córce obietnicę, Wasza Wysokość. Obiecałem, że jeśli kiedykolwiek mnie zdradzi, zabiję ją w najpaskudniejszy możliwy sposób. A ja zawsze dotrzymuję słowa.

Błękit maridrińskiego sukinsyna. Taki był kolor oczu tego mężczyzny. I Lary. Ale jej oczy były pełne głębi i życia, a patrzenie w oczy jej ojca przypominało wymianę spojrzeń z wężem. Zimne. Beznamiętne. Okrutne.

 – Nie zdradziła cię. Masz to, czego chciałeś.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się powoli, ukazując zęby noszące ślady nadużywania tytoniu.

 – Nawet teraz, po tym wszystkim, ile musiała zapłacić Ithicana, oszukujesz dla jej dobra. Kochasz ją.

To było kłamstwo. Przez Larę Ithicana utraciła most. Jej mieszkańcy życie. Aren tron. Nienawidził jej.

 – Ona nic mnie nie obchodzi.

 – Zobaczymy. Z całą pewnością Lara wie, że tu jesteś. I z jeszcze większą pewnością przyjdzie po ciebie. A kiedy to zrobi, powalę ją.

 – Podam ci miecz.

 – Zobaczymy, czy będziesz śpiewał tę samą śpiewkę, kiedy twoja żona padnie na kolana, by błagać o ocalenie ci życia. Albo kiedy zacznie krzyczeć, by ocalić swoje. – Z tymi słowami król Maridriny wstał, pozostawiając Arena samego, przykutego w ogrodzie.

A choć przez wiele dni Aren pragnął jedynie odzyskać wzrok, by wymazać obraz jej twarzy, teraz zamknął oczy, żeby znów ją zobaczyć. „Uciekaj, Laro. I nie oglądaj się za siebie”.