Ferelden w opałach. „Dragon Age: Utracony tron” – recenzja książki

-

Muszę wyznać moją małą, wstydliwą tajemnicę: nie grałam w swoim życiu w większość lubianych i powszechnie znanych gier komputerowych (ot, na przykład nie miałam przyjemności zapoznać się z żadną częścią Wiedźmina, czy Mass Effecta, chociaż obiecuję sobie, że kiedyś się to zmieni).

Jest jednak tytuł, który przeszłam… kilkukrotnie. Tego zaszczytnego miejsca w moim serduszku doczekał się Dragon Age: Początek. Nie mogłam więc nie sięgnąć po powieści, których akcja została osadzona w jednym z moich ulubionych uniwersów, prawda?

Nakładem Wydawnictwa Insignis, ukazały się trzy książki ze świata znanego fanom tej lubianej serii gier komputerowych, a były to: Dragon Age: Utracony tron, Dragon Age: Powołanie oraz Dragon Age: Cesarstwo masek. Część z nich już wcześniej pojawiła się na naszym rynku czytelniczym, jednak teraz doczekały się wznowienia oraz nowej szaty graficznej (swoją drogą, zadowalającej moje poczucie estetyki i współgrającej ze sobą).

Zdradziecki nóż

Powieść Dragon Age: Utracony tron przenosi czytelnika do czasów przed wydarzeniami mającymi miejsce w grze Dragon Age: Początek, przybliżając fanom serii historię odzyskania fereldeńskiego tronu przez prawowitego władcę – Marica. Kraj znajduje się pod orlzejańską okupacją, a jego ludność cierpi – uciskana i wyzyskiwana. Głównego bohatera poznajemy w niezwykle trudnej dla niego chwili: zdrajcy właśnie zamordowali jego matkę, królową rebeliantów, i wiele wskazuje na to, że i on podzieli jej los. Jedynie łut szczęścia i czysty przypadek sprawiają, że – uciekając przed ścigającymi go żołnierzami – ostatni z potomków Kalenhada zostaje uratowany przez młodego banitę, Loghaina. Ocalenie życia to jednak dopiero pierwszy krok na trudnej i wyboistej drodze do zdobycia należnego mu tronu oraz odzyskania niepodległości przez Ferelden.

Trudno jest mi ocenić tę powieść przez pryzmat kogoś, kto nie zna uniwersum Dragon Age, chociaż – paradoksalnie – sama nie miałam okazji grać we wszystkie części serii (głównie z powodu braków sprzętowych, a nie z braku chęci). Niemniej, fani zapewne doskonale znają odpowiedź na pytanie, czy Maric odzyska to, co należy mu się z urodzenia i ostatecznie zostanie koronowany na władcę. Dragon Age: Utracony tron nie zaskoczy ich więc zakończeniem. Najważniejsza jest tu jednak nie tylko droga do celu i opowieść o tym, jak przebiegało powstanie, ale też przedstawienie relacji pomiędzy przyszłym władcą i Loghainem. Ten drugi odgrywa bowiem w pierwszej części gry niemałą rolę, zapadając graczom w pamięci jako postać o wątpliwej moralności, nie wzbudzając zbyt wielu ciepłych uczuć.

Trudne wyzwania

Muszę przyznać, że moje oczekiwania wobec Utraconego tronu były duże. W końcu autorem powieści jest scenarzysta Dragon Age: Początek – David Gaider. Kto więc, jak nie on, najlepiej zna świat i jego niesamowity klimat? Okazuje się jednak, że stworzenie niezłej gry jest czymś zupełnie innym niż napisanie dobrej książki i to, co sprawdza się w przypadku pierwszej z tych form, nie zawsze okazuje sięodpowiednie dla drugiej. W tym wypadku, o ile liczba rozgrywających się wydarzeń byłaby atutem dla komputerowej rozrywki, o tyle na kartach powieści może wydawać się odrobinę przytłaczająca i sprawiać wrażenie, że fabuła gna na łeb, na szyję. Owszem, Gaider stara się akcję nieco spowolnić, dodając wątki poboczne lub bardziej rozbudowane dialogi, ale nie zawsze odnosi to zamierzony skutek. Niekoniecznie pomaga również fakt, że powieść napisana została nieco topornie, jednak trudno mi jednoznacznie orzec, czy jest to wina autora czy wynika to z tłumaczenia na polski. W efekcie, zanim Utracony tron nas wciągnie i przywykniemy do pompatycznych, chwilami nieco sztywnych dialogów, musimy przebrnąć przez kilka rozdziałów.

Za to całkiem przyjemnie obserwuje się głównego bohatera. Maric nie ma prostego życia – musi sprostać oczekiwaniom nie tylko wszystkich wokół, ale także swoim własnym. Zyskanie posłuchu i autorytetu u możnych wcale nie jest takie proste i nie przychodzi mu łatwo. Nie od razu też staje się przywódcą, o którym wszyscy marzyli, z biegiem czasu nabierając pewności siebie i dorastając do roli, jaką powinien pełnić. Uczy się na własnych błędach i powoli zmienia z przestraszonego chłopca w mężczyznę. Owszem, chwilami można odnieść wrażenie, że z większości tarapatów młodego władcę ratuje ktoś inny, akurat znajdujący się w odpowiednim miejscu i momencie, jest to jednak do zaakceptowania. Odrobinę gorzej na jego tle wypada Loghain. Być może to tylko moje prywatne oczekiwania, budowane na skąpych informacjach z gry, ale w duchu liczyłam, że właśnie ta postać będzie nieco lepiej zarysowana.

Summa summarum

Z punktu widzenia kogoś, kto poznał gry (czy to je przechodząc, czy spędzając godziny na oglądaniu filmów z rozgrywki), książki traktuję jako rozwinięcie znanej mi historii. Pozostaje więc pytanie, czy w lekturze odnajdą się ci, którzy stykają się z wykreowanym uniwersum po raz pierwszy, sięgając wyłącznie po powieści. Osobiście uważam, że owszem – realia świata zostały wytłumaczone w sposób wystarczający do czerpania przyjemności z historii i nie pozostawiają czytelnika z wrażeniem, że ten nie rozumie niektórych zawiłości lub coś mu umyka. Nie da się jednak ukryć, że to fani serii gier komputerowych są docelowymi odbiorcami Utraconego tronu i to dla nich powieść będzie stanowić największą ciekawostkę. W końcu, kto nie chciałby poznać historii poprzedzającej wydarzenia z Dragon Age: Początek?

Ferelden w opałach. „Dragon Age: Utracony tron” – recenzja książki

 

Tytuł: Dragon Age. Utracony tron

Autor: David Gaider

Liczba stron: 469

Wydawnictwo: Insignis

podsumowanie

Ocena
5.5

Komentarz

„Dragon Age: Utracony tron” to powieść skierowana głównie do fanów „Dragon Age” i to właśnie dla nich książka będzie stanowić najlepszą rozrywkę i źródło dodatkowej wiedzy o lubianym uniwersum. Niemniej, również ci, którzy nigdy nie mieli sposobności spędzić czasu na zgłębianiu świata gry, odnajdą się w fabule i zawiłościach świata.
Martyna Halbiniak
Martyna Halbiniak
Lubi twierdzić, że nie wpisuje się w schematy, łamie konwencje i jest jedyna w swoim rodzaju, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę otacza się ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Wyznaje zasadę, że czekolada nie pyta, ona rozumie, a sen jest świetnym substytutem kawy dla ludzi, którzy mają nadmiar wolnego czasu. Kocha książki (chociaż zagina im rogi), kinomaniaczka i serialoholiczka, wciąż znajdująca czas na kolejne inicjatywy.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Dragon Age: Utracony tron” to powieść skierowana głównie do fanów „Dragon Age” i to właśnie dla nich książka będzie stanowić najlepszą rozrywkę i źródło dodatkowej wiedzy o lubianym uniwersum. Niemniej, również ci, którzy nigdy nie mieli sposobności spędzić czasu na zgłębianiu świata gry, odnajdą się w fabule i zawiłościach świata. Ferelden w opałach. „Dragon Age: Utracony tron” – recenzja książki