Fajerwerki z głów. „Suicide Squad. Zła krew” – recenzja komiksu

-

Suicide Squad powraca w trochę innym wydaniu: tym razem nasi bohaterowie będą bohaterami, a nie tymi złymi, którzy szerzą chaos i panikę.

Wstyd się przyznać, ale komiks o drużynie antybohaterów pracujących dla rządu USA jest pierwszym moim spotkaniem z Legionem Samobójców w formie opowieści graficznej. Za scenariusz omawianego tu komiksu odpowiada Tom Taylor, który pokazał, że umie budować napięcie od pierwszych stron. 

Fabuła to jeden wielki chaos

Grupa rewolucjonistów z supermocami niszczy australijskie okręty wojskowe, wykrada głowicę nuklearną, uwalnia uchodźców, niszczy miejsca, gdzie wydobywa się ropę naftową: szerzą chaos i zniszczenie. Uważają, że robią to dla większego dobra, jednak każdy kij ma dwa końce. Do opanowania tej wybuchowej i jednocześnie delikatnej politycznie sytuacji zostaje wysłany oddział specjalny X. W jego skład wchodzą same kanalie: Deadshot, Harley Quinn (niestety, bez swojego kochanego Jokera), Zebra-man, Sroka i Shark. Przewodzi nimi Amanda Waller, która nie zawaha się rozwalić któregoś ze swoich podwładnych, jeśli nie wykonają wyznaczonego im zadania. 

Zmiany nie zawsze są dobre

Prawda jest taka, że drużyna złożona z najgorszych ludzi, jakich świat może sobie wyobrazić, nie jest dobrym pomysłem, ponieważ nie czytając, nie ma się pewności, czy zaraz coś się nie rozwali. 

Spójność Suicide Squad komplikuje wspominana wyżej misja, po której nie tylko zmienia się skład samego oddziału, ale i kierownictwo nad nim. A to zaostrza relacje między bohaterami, co pokazuje, że tytułowa banda opryszków nie do końca potrafi współpracować na tyle dobrze, aby nie wywołać jeszcze większego bałaganu. Ich nowym zostaje Lok, człowiek twardo stąpający po ziemi, który nie daje sobie wejść na głowę, co widać już od pierwszych momentów, gdy widzimy go na kartach komiksu. 

Fabuła napisana przez Toma Taylora w Suicide Squad. Zła krew pokazuje, że czasem zło trzeba zwalczać złem. Tylko banda takich wariatów jak Harley i spółka jest w stanie ogarnąć armagedon stworzony przez kogoś równie pokręconego. 

Największym problemem komiksu jest fakt, że podtytuł nie do końca oddaje to, o czym opowiada historia. Sęk w tym, że bohaterów w zasadzie mamy tutaj naprawdę wielu, ale nie pozostają oni z nami zbyt długo, przez co nie zdążymy ich nawet trochę poznać, zanim zostaną uśmierceni kilka stron dalej od swojego pojawienia się. Skład tytułowego Suicide Squad zmienia się dynamicznie, jakby każdy następny antybohater nigdy do końca do tej grupy nie pasował i należało go wymienić. 

Jednak w ogólnym rozrachunku dostajemy komiks, który jest spójny, gdy umówimy o historii i jej wykonaniu w formie obrazowej. Nawet jeśli czasem ciężko odnaleźć się w relacjach między postaciami, a to właśnie one, jakby nie patrzeć, są w sercu tej publikacji.  

Korporacje to tylko fasady

Obok samej drużyny znajdziemy w komiksie również wątek wszechpotężnych korporacji, które niełatwo zniszczyć. Dodatkowym elementem nadającym tej opowieści smaczku są momenty, kiedy w kadrach pojawia się legendarny obrońca Gotham, rodzina Deadshota lub najszybszy człowiek w czerwonym kombinezonie z błyskawicą na piersi. To one budują owo klasycznie komiksowe wrażenie, że poznajemy zaledwie wycinek uniwersum, wciąż jednak pozostający integralną częścią większej opowieści.

Czytając Suicide Squad. Złą krew naprawdę nie można się nudzić, zawarta w tym albumie historia została dobrze napisana, scenarzysta wyraźnie stara się, by wszystkie wątki były spójne i przejrzyste. 

Na spore brawa zasługują również osoby odpowiedzialne za rysunki, podtrzymujące klimat tej historii. Bruno Redondo wraz z Danielem Sampere, Juan Albarran oraz Adriano Lucas pokazali, że kolorystycznie potrafią przedstawić wizje scenarzysty w jasnych barwach, niezależnie od tego, jak bardzo mroczną opowieść przyjdzie im zrealizować. 

Wszystko jest!

Suicide Squad. Zła krew definitywnie powinno się przeczytać, ponieważ jest to komiks zdecydowanie odróżniający się od pozostałych historii wydawnictwa DC. Poza tym Taylor przedstawia w nim niektóre postaci inaczej, niż miało to miejsce w innych pozycjach. Każdy z członków samobójczej bandy ma jeden cel, choć różne motywacje i nie pozostaje to w całej historii bez znaczenia.

Zła krew nie jest i może pozycją szczególnie wybitną, ale czyta się bardzo dobrze. Mamy tutaj świetną i szaloną Harley Quinn, mającego dość swojej roboty Deathshota, rewolucję, zmiany we wspomnianym kierownictwie i generalnie jeden wielki chaos – taka mieszanka nie może nie wciągnąć czytelnika. Dodatkowym atutem historii Taylora, jest fakt, że całość da się pochłonąć spokojnie w jeden wieczór i stanowi ona samodzielną historię.

Wydawnictwo Egmont dostarczyło pozycję o ponad trzystu świetnie zilustrowanych stronach wybuchowej mikstury dobrych w roli złych, odbiegającą od stereotypu tego rodzaju komiksów. 

Fajerwerki z głów. „Suicide Squad. Zła krew” – recenzja komiksu

 

Tytuł: Suicide Squad. Zła Krew

Autor: Tom Taylor 

Ilustratorzy: Bruno Redondo, Daniel Sampere, Juan Albarran, Adriano Lucas. 

Liczba stron: 328

Wydawnictwo: Egmont

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

„Suicide Squad. Zła krew” to komiks przedstawiający znane nam postaci z uniwersum DC, zjednoczone siłą pod człowiekiem, który nie cofnie się przed niczym, by wykonać wyznaczone zadanie. Nawet jeśli oznacza to, że każdego z Suicide Squad trzeba pozbawić głowy, a ci, którzy pozostaną, nie będą tą tytułową złą krwią, ani zagrożeniem dla każdego, kto obejmie kontrolę nad tą zgrają niebezpiecznych antybohaterów. 
Karol Riebandt
Karol Riebandthttp://improbite.pl/
Gość, do którego dzwoni Rick, gdy Morty ma wolne. Maruda i gracz, ale nie pogardzi też dobrym komiksem i książką.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

„Suicide Squad. Zła krew” to komiks przedstawiający znane nam postaci z uniwersum DC, zjednoczone siłą pod człowiekiem, który nie cofnie się przed niczym, by wykonać wyznaczone zadanie. Nawet jeśli oznacza to, że każdego z Suicide Squad trzeba pozbawić głowy, a ci, którzy pozostaną, nie będą tą tytułową złą krwią, ani zagrożeniem dla każdego, kto obejmie kontrolę nad tą zgrają niebezpiecznych antybohaterów. Fajerwerki z głów. „Suicide Squad. Zła krew” – recenzja komiksu