Drużyna A z ogrodu zoologicznego. „Bractwo zagrożonych” – recenzja książki

-

Nuklik spojrzała na rannego przyjaciela, potem przeniosła wzrok na Sheridana, na Quaga w komorze próżniowej i licznik na stoliku kawowym. Trzy minuty. Trujący gaz napełniał komorę. Pieski preriowe zaczęły się krztusić.
– Murray, wyłącz to! Posłuchaj głosu rozsądku!
– Powiedział niedźwiedź polarny w kamizelce kuloodpornej! – zaśmiał się Sheridan. – Może i odchodzę od zmysłów, ale nie jestem szalony. […] Nie mogę utrzymać się ze swojej ziemi, kiedy te szajbusy ciągle mnie atakują.
Bractwo Zagrożonych
Żal

Jeszcze nie wiem, czym okaże się ten tekst, ale bardzo prawdopodobne, iż niewiele będzie miał wspólnego z klasyczną recenzją. Duża szansa, że nieuchronnie wyewoluuje w marudzenie starego piernika nad książką dla młodzieży. Choć… Byłoby prościej, gdyby faktycznie grupą docelową wydawcy okazali się młodzi dorośli albo nawet dzieci poniżej dziesięciu lat. A tak skończyliśmy z historią dla dorosłych, której infantylność próbuje skusić młodszych czytelników. Końcowy efekt nie powoduje nawet u mnie złości: obok laptopa stygnie właśnie drugi kubek zielonej herbaty. Jakiekolwiek resztki agresji wobec tego książkopodobnego tworu już dawno wyparowały. Pozostało jedynie gorzkie rozczarowanie fabułą oraz zniesmaczenie za każdym razem, gdy spojrzę na tę okładkę. Najzwyczajniej w świecie jest mi przykro, że coś takiego powstało i stoi na sklepowych półkach.

Rodzice

Pora przedstawić głównych winowajców mojego złego humoru, czyli autorów Bractwa Zagrożonych. Philippe Cousteau: prowadził audycje telewizyjne, kilkukrotnie nominowany do Emmy. Gospodarz programu Xploration Awesome Planet, założyciel organizacji zajmującej się edukacją ekologiczną. Austin Aslan to natomiast magister ochrony przyrody i pracował jako wolontariusz w ekoturystycznym Korpusie Pokoju w lasach deszczowych Hondurasu. Obaj panowie mają ponadto minimalne doświadczenie w tworzeniu tekstów, ale nie ten element wspólny rzuca się w oczy najbardziej, prawda? Przygotujcie się na historię o biednych zwierzętach o superinteligencji, które biorą swą przyszłość we własne łapy! Na ludzi nie ma co liczyć, potrafią jedynie tworzyć zaawansowane technologicznie ośrodki do badań oraz odbudowywać konkretne populacje poprzez selektywne rozmnażanie i zwracanie „więźniom” wolności w ich macierzystych terenach. Kto by się nimi przejmował. Zwłaszcza że mamy samolot i kamizelki kuloodporne!

Dom

Najpierw troszkę o miejscu akcji, byście mieli pojęcie, jak bardzo logika zrezygnowała z udziału w tym projekcie. Otóż na jednej z wysp Galapagos powstała „Arka”: wysoce zaawansowany, w pełni zautomatyzowany ośrodek badań nad gatunkami zagrożonymi wyginięciem. Docelowo zebrane tu zwierzęta (które żyją na sporych wybiegach odpowiadających ich naturalnym habitatom) mają zostać wypuszczone na wolność, by się szczęśliwie rozmnażać. No bajka. W praktyce to po prostu bogate zoo na sterydach wyposażone w system kamer, automatyczne bramy i podajniki jedzenia. Ludzie pojawiają się tu raz na kilka dni porobić notatki i sprawdzić, czy nic się nie zawiesiło. Jakim cudem ktokolwiek zgodził się na takie procedury – zwłaszcza iż czas akcji to prawdopodobnie teraźniejszość plus maksymalnie kilka lat do przodu – nie mam pojęcia. Nie wiem także, po co im samolot pionowego startu, kamizelki kuloodporne i sprzęty, z których można stworzyć na przykład wyrzutnię haków. No ale dzięki temu powstała nasza kudłata Drużyna A.

Dzieci

Nie zapamiętałem ich imion, a to niezbyt dobrze świadczy o poziomie rozbudowania postaci. Dość napisać że niedźwiedź polarny to stereotypowa nastolatka, orangutan jest rozsądny, narwal próbuje być zabawny, a łuskowiec… Zwinny? Wiem, że to nie cecha charakteru, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Ach, no i jeszcze tchórze, które są parą i spodziewają się potomstwa. Oczywiście w „Arce” są inne zwierzęta, nawet całkiem sporo, ale tylko te wymienione wykształciły superinteligencję. Jak? Nie wiadomo, prawdopodobnie to spisek kogoś, kto chce przejąć władzę nad światem. Dlaczego? Autorzy dają nam do zrozumienia, iż dowiemy się w drugiej części, oby nigdy nie ujrzała światła dziennego. No dobrze, ale czym jest ten umysłowy upgrade? Tak naprawdę niczym szczególnym, po prostu stworzenia nim dotknięte zaczynają zachowywać się jak ludzie. Nie żeby wcześniej tak nie było: w pierwszych rozdziałach para niedźwiedzi polarnych rozmawia sobie na krze o śmierci i miejscu, gdzie mieszkają ich przodkowie, wielkiej zielonej wstędze na niebie (chodzi tu rzecz jasna o zorzę polarną). 

Cała ta kwestia ewolucji występuje tu tylko po to, by zwierzęta umiały posługiwać się ludzką technologią, potrafiły czytać ,a nawet budować nadajniki GPS. Ktoś tu ewidentnie nie odróżnia wiedzy od inteligencji.

Rozwód

We wstępie możecie znaleźć tylko cząstkę chaosu, którą to autorzy prawdopodobnie nazywają fabułą. Mieli dobre chęci: zwrócić uwagę na kwestię ekologii i wymierania gatunków. Ale niestety tak piękna kostka brukowa w piekle nie bierze się znikąd. Dla jasności, ja nie neguję problemu, jaki homo sapiens stwarza tej planecie, zmian klimatycznych, niszczenia środowiska… Ale cała ta książka pachnie prymitywną propagandą, wyrosłą z kiepsko animowanych bajek dla dzieci. Ludzie są źli, z wyjątkiem naukowców i badaczy. Zwierzęta nigdy nie chcą krzywdzić innych, chyba że zostaną do tego zmuszone. Wyjątek to mentalnie chora kuoka, która skonturowała hełm do kontroli umysłu gryzoni i zabiła orła. Wtedy się nie liczy, wiadomo. Nawet nie ma sensu rozpisywać się tu o fabule: ot grupa futrzaków bawi się w tajnych agentów, rozwiązując problemy, które same spowodowały. A na dodatek latają samolotem na autopilocie przez pół świata. Chyba potrzebuję jednak trzeciego kubka zielonej herbaty.

Bractwo Zagrożonych - zdjęcie 1Tytuł: Bractwo zagrożonych

Autor: Austin Aslan, Philippe Cousteau

Liczba stron: 304

Wydawnictwo: HarperKids

ISBN: 9788327664488

podsumowanie

Ocena
3

Komentarz

Po przekartkowaniu słownika języka polskiego znalazłem odpowiedni przymiotnik, by określić tę książkę: jest miałka. A w dodatku obraża inteligencję czytelników, i to w każdym wieku.
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Po przekartkowaniu słownika języka polskiego znalazłem odpowiedni przymiotnik, by określić tę książkę: jest miałka. A w dodatku obraża inteligencję czytelników, i to w każdym wieku.Drużyna A z ogrodu zoologicznego. „Bractwo zagrożonych” – recenzja książki