Kenneth Branagh, przez niektórych określany jako „cudowne dziecko” brytyjskiej sceny, to świetny aktor, ale dość przeciętny reżyser, którego produkcje trzymają nierówny poziom. Z jednej strony bardzo go szanuję za adaptacje filmowe dzieł Szekspira, ale z drugiej tworzy takie tytuły, o jakich lepiej od razu zapomnieć po obejrzeniu. Tak było w przypadku próby ekranizacji przygód Artemisa Fowla. Produkcja ta po serii perturbacji związanych z premierą kinową trafiła na Disney+, a następnie HBO GO. Czy jednak warto było na nią tak gorączkowo czekać? Przeczytajcie moją recenzję.
Dobrze się zapowiadało…
Seria o Artemisie Fowlu to dzieło życia Eoina Colfera, irlandzkiego pisarza i nauczyciela. Wszystkie części cyklu o młodym bohaterze napisane są w tonie prześmiewczym, przeplatając motywy poważne z parodią i czarnym humorem. Chociaż w naszym kraju seria ta została przyjęta dosyć chłodno, to jednak w świecie anglojęzycznym osiągnęła niemały sukces, o czym świadczą nie tylko znakomite wyniki sprzedaży, ale także liczne nagrody. Sam autor bywał porównywany do sławnej J.K. Rowling, a tomy jego cyklu do Harry’ego Pottera. Adaptacja filmowa była czymś naturalnym, prędzej czy później musiała nastąpić. Niestety okazało się, że sam Disney nie zawsze jest wyznacznikiem jakości i nawet jemu udaje się zepsuć ekranizację książki z gotową historią.
Skrót historii – bez spojlerów oczywiście
Film opowiada o przygodach tytułowego Artemisa Fowla II (Ferdia Shaw) —czyli genialnego nastolatka, który to zamiast spędzać czas z kolegami ze szkoły, woli snuć z własnym ojcem opowieści o wróżkach i krasnoludach. Wkrótce nasz młody bohater dowiaduje się, iż jego tata, Artemis Fowl Senior (Colin Farrell), zaginął podczas jednej ze swoich podróży. I tak na jaw zaczynają wychodzić rodzinne sekrety, szybko okazuje się bowiem, że tenże rodziciel wcale nie jest zwykłym handlarzem antykami, a opowieści, jakie snuł o elfach, gnomach i innych stworach, nie są bajkami tylko rzeczywistością. Młody Artemis będzie musiał stawić czoła nieznanemu światu magii, bo by misja uratowania rodzica się powiodła, koniecznie musi porwać jedną z wróżek.
Disneyu, coś ty zrobił?
Nowa produkcja Branagha to kino bardzo przeciętne. Jak dla mnie, twórcy zbytnio skupili się na sferze wizualnej i efektach specjalnych, zupełnie zapominając, iż potrzebne są jeszcze ciekawa historia i charyzmatyczni bohaterowie. Najgorzej, że sama fabuła została przecież już stworzona przez autora książkowej serii, wystarczyło tylko ugładzić ją i przenieść na ekrany. Niestety, zamiast sensownego scenariusza otrzymaliśmy miks wielu wątków z różnych części powieści, z których niewiele wynika. Film w dużej ilości kwestii odbiega od książkowego pierwowzoru, gubiąc gdzieś swoją logiczność. Artemis Fowl może przynieść nieco rozrywki mniej wymagającym widzom, na przykład dzieciom, które jeszcze nie znają klasyki kina przygodowego, ale chyba lepiej dla dobra wszystkich pokazać im inne tytuły, stanowiące ciekawszą alternatywę.
Trudno wciągnąć odbiorcę w historię, gdy główni bohaterowie są tak mdli i bezbarwni jak w tej ekranizacji. Sam Ferdia Shaw wypadł po prostu źle. Nie do uwierzenia jest fakt, że to właśnie on wygrał casting do roli, pokonując pozostałych kandydatów. Albo konkurencja była tak słaba, albo po prostu odbył się jakiś przekręt. I ja wiem, że to jego debiut aktorski i pewnie chłopak jeszcze się rozwinie, ale jednak jego próby odegrania przebiegłego geniusza okazały się dość tragiczne. Przepraszam.
Halo, panie Lockhart, to pan?
Osoby uwielbiające Harry’ego Pottera (na przykład ja!) nazwisko Branagh kojarzą głównie z nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią, którego mogliśmy zobaczyć w drugiej części przygód młodego czarodzieja. I wiecie co? Widać, że reżyser, tworząc Artemisa Fowla, wzorował się na postaciach z ekranizacji książek Rowling. Mamy chociażby gobliny, które wyglądają IDENTYCZNIE jak te z Banku Gringotta, a Mierzwa Grzebaczek to brat bliźniak Hagrida.
Podsumowując, sama ekranizacja to spory niewypał. Pomimo tak olbrzymiego budżetu, aż stu dwudziestu pięciu milinów dolarów, dostajemy fabularną papkę, słabe postacie i niedopracowane wątki. Dobrze, że film trafił przynajmniej na platformy streamingowe, bo szkoda byłoby tracić aż tyle pieniędzy na rodzinne wyjście do kina. Chociaż końcówka Artemisa Fowla daje jakąś szansę na kontynuację, osobiście mam nadzieję, że nigdy do niej nie dojdzie.
Tytuł oryginalny: Artemis Fowl
Reżyseria: Kenneth Branagh
Rok światowej premiery: 2020
Czas trwania: 1 godzina 35 minut