Na naszej stronie możecie znaleźć już zestawienie Najlepszych horrorów 2018 i Najgorszych horrorów 2018. A jak z pozostałymi filmami, które premierę miały w zeszłym roku? Cóż, pomimo głośnych zapowiedzi i licznych materiałów promocyjnych obiecujących widzom gruszki na wierzbie i nie tylko, pojawiło się trochę rozczarowań zwłaszcza przy najbardziej wyczekiwanych produkcjach. Koniecznie sprawdźcie, o jakich mowa, żeby nie marnować swojego cennego czasu na marne obrazy!
Mamma mia! Here we go again (reż. Ol Parker)
Wydawałoby się, że to będzie pewniak dobrej zabawy w kinie. Prosta, ale przyjemna historia, a do tego ulubiona, śpiewana na każdej udanej imprezie muzyka ABBY. I atrakcyjni aktorzy na ekranie. Z tego wszystkiego tylko to ostatnie odziedziczyła powstała po 10 latach kontynuacja Mamma Mia! Bo nawet repertuar muzyczny trochę rozczarowuje, kiedy ulubionych kawałków nie usłyszysz, zamiast tego mniej znane, smętne utwory. To nie jest jednak najpoważniejszą wadą filmu. Jest nią przede wszystkim katastrofalny scenariusz, który trywialnością i ckliwością zrównuje poziom fabuły z brazylijskimi telenowelami. Aby uchronić widza przed ziewem z nudów, zastosowano tu zabiegi hiperbolizacji emocjonalnej, zapewniając mu w ten sposób mocno rozkołysaną huśtawkę nastrojów, od śmiechu do płaczu. Z dominacją tego drugiego, dzięki czemu z kina wyszłam zapłakana i z chandrą utrzymującą się przez kilka dni. Nie po to poszłam na ten film. – Katarzyna Kurowska
Kler (reż. Wojciech Smarzowski)
Jedno z większych rozczarowań tego roku, które wynikało z równie dużych oczekiwań, budowanych na bazie krążących tu i ówdzie opinii. Po pierwsze Smarzowski nie stawia w tym filmie odważnych tez – jak to robił w poprzednich tytułach. Po drugie Kler nie obnaża żadnej tajemnej prawdy o duchownych – o wielu grzechach wręcz nie mówi. Nie wiem, czy to wynika z jego subtelności (w co nie wierzę) czy braku wiedzy, opierania scenariusza na popularnych przesłankach medialnych. Po trzecie, usprawiedliwia te przewinienia straumatyzowanym dzieciństwem księży – w ten sposób można byłoby zdiagnozować wszystkich morderców i gwałcicieli, ale czy o to tu chodzi? I po czwarte, dramaturgia leży – w połowie seansu uświadomiłam sobie, że jestem nim potwornie znudzona. – Katarzyna Kurowska
Nowe oblicze Greya (reż. James Foley)
No ja nie wiem, co mam powiedzieć. Zwieńczenie trylogii opowiadającej historię Any i Christiana nie mogło się udać, mając za “wzór” książkę E.L. James. Za przeproszeniem – z fekaliów bata nie ukręcisz, a z pustego i Salomon nie naleje. Absurd goni absurd, historia nie ma za grosz realizmu, wszystko jest cukierkowe, przesadnie nastrojowe, nienaturalnie bogate i jakieś takie patetyczne. Chcąc urozmaicić tę nudną papkę wielkiej miłości, wprowadzono wątek nieco sensacyjny, co odniosło efekt przeciwny do zamierzonego – zamiast szybszego bicia serca widz ma ochotę wybuchnąć śmiechem. Niby miało być przewrotnie i błyskotliwie, ale nie wyszło. Nie da się traktować takiego filmu poważnie, gdy obraz ten stanowi raczej jakieś wyuzdane fantazje zakompleksionej trzynastolatki, w której ostro buzują hormony, aniżeli dobre kino erotyczne. Wszystko jest wymuskane, idealne, flegmatyczne i tak strasznie nienaturalne, że jak ktoś mnie zapyta “A ty co, umiesz lepiej?” odpowiem, że i owszem, ale generalnie nie pcham się w bagno, bo się szanuję. – Adrianna
Robin Hood: Początek (reż. Otto Bathurst)
Uuu, jaki on uwspółcześniony. Uuu, jaki edgy i seksi. Nope. Nie. Dziękuję, postoję. Reżyser Otto Barthurst silił się chyba na naśladowanie stylu Guya Ritchiego – bo co by o nim nie mówić, jest wyjątkowy i dynamiczny – ale trochę mu nie wyszło.
Z taką obsadą naprawdę ciężko mi pisać negatywne rzeczy, ale mało co w tym filmie wyszło dobrze. Dialogi są wymuszone, akcja taka sobie, a wiele decyzji – tak postaci, jaki i za kamerą – jest zwyczajnie nielogicznych.
Darujcie sobie i ten czas przeznaczcie na bardziej wartościowy film. – Diana
Dywizjon 303. Historia prawdziwa (reż. Denis Delić)
W sierpniu 2018 roku do kin weszły dwa filmy w koprodukcji polsko-brytyjskiej o dywizjonie 303 – 303. Bitwa o Anglię i Dywizjon 303. Historia prawdziwa. Zwłaszcza ten drugi zasługuje na uwagę z jednego, podstawowego powodu, jako oparty o będącą lekturą książkę Arkadego Fiedlera Dywizjon 303, przyciągnął do kina sporo szkół. Muszę przyznać, że bardzo współczuję uczniom, którzy musieli wysiedzieć w kinie podczas tej produkcji – ma ona, owszem, kilka mocnych stron: porządne aktorstwo, zachowanie różnorodności językowej bohaterów (w magiczny sposób cały świat nie opanował nagle polskiego), całkiem sprytnie również rozwiązano kwestię małego budżetu na walki powietrzne. Przede wszystkim jednak jest mało finezyjną i pomysłową laurką. Brytyjczycy zostali przedstawieni w większości wbrew boleśnie stereotypowo, podobnie zresztą jak polscy lotnicy: weseli, rubaszni, skłoni do flirtów i dobrodusznych, drobnych występków przeciw regulaminowi. No i oczywiście odpowiednio szarmanccy oraz pociągający, pal licho, że mają ukochane, które pozostawszy w kraju mogą właśnie przechodzić ciężkie chwile. Ale, naturalnie są honorowi i za ojczyznę to oni wszystko. Dywizjonowi 303 przede wszystkim brakuje zniuansowania oraz dystansu do podjętego tematu. W końcu świat nie jest ani tak idealny, ani tak cukierkowy, jak próbuje się nam w tym filmie przekazać. – Agata
Mroczne umysły (reż. Jennifer Yuh Nelson)
Ekranizacje książek młodzieżowych to chleb powszedni. Co roku jakaś wytwórnia sięga po znane czytelnicze pozycje skierowane do nastoletnich odbiorców – mieliśmy już Igrzyska śmierci, Więźnia labiryntu czy Dary Anioła. Teraz przyszedł czas na Mroczne umysły. O ile książka miała dobre momenty, o tyle film jest nudny, nijaki i skupiony na wątku miłosnym. A przecież w powieści liczyła się też akcja, brutalny świat i zmagania z samym sobą. Nie polecam tej ekranizacji, jest po prostu słaba. – Katriona
Venom (reż. Ruben Fleischer)
Nie wiadomo co poszło w tym filmie nie tak, czy było to wycięte czterdzieści minut, czy też niezbyt dobrze określony gatunek, jednak nawet Tom Hardy tego nie uratował przed katastrofą. I zgodzę się z wieloma osobami, że na tym filmie da się naprawdę dobrze bawić, kiedy już wyłączy się myślenie, jednak gdy zaczniemy powolutku analizować, co właśnie rozgrywa się na ekranie, to dojdziemy do faktu, że to nie ma sensu a wątki niezbyt się łącza. Venom nie do końca przypadł mi do gustu, szczególnie przez jego brak określenia gatunku, nie jest to horror, ale także nie do końca komedia, i mieszanie zbyt wielu elementów i próba trafienia do jak większego grona odbiorców sprawia, że film się sypie. Jestem świadoma także że przepychanki słowne Eddiego i Venoma są śmieszne i dobrze się ich słuchało, jednak czasem wydawały się, jakby było dodane na siłę i nie pasowały do całego klimatu filmu. – Kanashii
https://www.youtube.com/watch?v=PXtdcpUBLbI
Kształt Wody (reż. Guillermo del Toro)
Kształt Wody jest zdecydowanie jednym z najbardziej oryginalnych i trudnych do zakwalifikowania filmów roku 2018. Z jednej strony jako zdobywca wielu filmowych nagród – w tym Oskara za Najlepszy Film Roku – reprezentuje sobą kino oryginalne, które na pewno zostanie zapamiętane, z drugiej jednak strony widzowie otrzymują coś, co pozostawia pewne zmieszanie, niesmak i dezorientację. To nie jest tak, że film ten jest wybitnie zły, ale moim zdaniem zdecydowanie nie zasłużył na tak olbrzymią ilość otrzymanych nagród.
Motyw romansu człowieka z istotą inną niż ludzka to zdecydowanie nie jest jakaś wybitną i świeżą innowacją. Pojawiały się już w tej konwencji wampiry, wilkołaki, różne nieziemskie bóstwa, czy superbohaterowie. W tym wypadku mówimy o romansie niemowy Elizy – sprzątaczki w laboratorium i humanoidalnej ryby. To już brzmi źle. Ale zostawmy to… ponoć to baśń. A w baśni wszystko jest możliwe.
Moim zdaniem film nie oferuje nic więcej poza estetyczne, dopracowane otoczenie, stroje, czy przyjemną melodię tworzącą soundtrack. Pośród bohaterów nikt szczególnie się nie wyróżnia. Wszyscy są mdli, bez wyrazu, a główna bohaterka wyjątkowo irytująca.
Gdyby baśń noir nie była wystarczająco ekscentrycznym połączeniem, Kształt wody jest wyjątkowo brutalny, pojawiają się elementy fantastyczne, a w pewnym momencie del Toro wrzuca nas nawet w środek kiczowatego musicalu.
Reżyser próbuje w swoją nową produkcję wcisnąć dosłownie wszystko – rasizm, dyskryminację kobiet, niepełnosprawnych i gejów oraz żydowskiego uczonego-komunistę. Wszystko jest przerysowane, a połowa wątków zdaje się być tam na siłę, żeby jeszcze podwoić i potroić liczbę poruszanych tematów. Po raz kolejny mam wrażenie, że twórcy starają się sięgać po każdą możliwą mniejszość tylko po to, żeby podlizać się Akademii.
Dużo jeszcze można by wymieniać, dlaczego ten film nie jest moim TOP 10. Niestety ta bajka… to zdecydowanie nie moja bajka. – Weronika Penar