Nie jest łatwo być dzieckiem. „Małe Licho i tajemnica Niebożątka” – recenzja książki

-

Ta opowieść jest tak wspaniała, że zaraz po jej skończeniu miałam ochotę od razu przeczytać ją ponownie. I zrobię to jeszcze nie raz – wszystkie rodzinne dzieci nie opędzą się teraz ani ode mnie, ani od książki. Dla tej lektury warto było uczyć się czytać.

Małe Licho to anioł, a właściwie aniołek stróż Bożydara – chłopca zwanego do niedawna Niebożątkiem, który wyrósł z tego miana. W związku z tym nazywa się go teraz Bożkiem (ale bez panteonu) i posyła do szkoły. Co może nie byłoby niczym szczególnym, gdyby nie tajemnicza Przypadłość.

Dom na granicy światów

Historia, która miała miejsce w pewnym starym domu, porośniętym bluszczem i innym bujnym listowiem, jest magiczna, a można by nawet rzec – baśniowa. W pensjonacie wujka Konrada mieszka nie tylko Bożek z krewnymi, ale szereg innych niesamowitych stworzeń. Spotkamy więc potwory dbające o aprowizację całego towarzystwa, niemieckie widma w mundurach Wehrmachtu uparcie ćwiczące na strychu sztuki Schillera, utopce, różowe króliki i przepiękne driady. Ta wesoła społeczność stanowi niezwykłą rodzinę, w której każdy ma swoje miejsce. Mimo atmosfery miłości, wsparcia i zrozumienia także i tu, jak w wielu domach, kryją się tajemnice, których mimo wielu starań nie można odkryć. Dla Bożka taką niewiadomą jest jego ojciec. Wie o nim tylko tyle, że umarł przed narodzeniem syna. Nic więcej nie udało się wydobyć ani z mamy, ani z wujków.

Mały chłopiec i aniołek bawią się z zapałem, uruchamiając nie tylko własną wyobraźnię, ale też inspirując czytelnika (jeśli ktoś będzie się upierał, że czytając o budowaniu bazy kosmicznej dla prawdziwego perskiego dżina, który niestety ciągle z niej wyciekał, nie fantazjował o takiej właśnie wspaniałej zabawie, to albo kłamie, albo zatracił dziecięcego ducha i powinien natychmiast czytać dalej). Tę bezwarunkową swobodę przerywa decyzja o konieczności posłania dziecka do szkoły, co staje się pierwszym prawdziwym kłopotem w życiu tego młodego człowieka. Pojawiają się  różne dylematy, chłopiec próbuje dopasować się do rówieśników, a to okazuje się niełatwe. Jego koledzy bowiem zamiast aniołków i gotujących potworów mają w domu plastikowe transformersy i figurki Spidermana. Czy Bożkowi uda się poczuć komfortowo w szkole, w której byłby lepiej widziany jako ktoś zwyczajniejszy(może Darek)? Pewnie tak. A czy będzie łatwo? Na pewno nie.

Lekarstwo bez recepty

Mimo że mówimy o powieści, a nie o bajce terapeutycznej, jest to najlepsza narracja mogąca pomóc ukoić dziecięce (i rodzicielskie) emocje, jaką w życiu czytałam. Wyjaśnienie istoty złości, smutku, poczucia zagubienia zdecydowanie przebija nawet Wielką księgę uczuć Grzegorza Kasdepke (która właśnie w takim celu została napisana, jak oświadcza wydawnictwo na jej okładce). Mały Bożek przeżywa bardzo silne, powiedziałabym nawet –graniczne, emocje. Takie, które ważą na dalszym życiu. Zamiast walczyć z własną odmiennością, uczy się ją akceptować i wykorzystywać jako atut. Doświadcza złości, a sympatyczny wujaszek Turu pomaga mu ją ujarzmić. I choć jest zupełnie zdziwiony, kiedy słyszy „Zwyczajnie się wstydzisz. Ale to dobrze[1]”, to wie, że wujek ma rację. Różne nieprzyjemne uczucia okazują się potrzebne, a co więcej – są po prostu bardzo ludzkie i nie da się przed nimi uciec. Lepiej przyjąć je i skorzystać z siły, jaką z sobą niosą.

Cała ta nauka skrywa się w wartkiej opowieści, która po wstępnym zapoznaniu z bohaterami porywa bez ostrzeżenia i staje się jazdą bez trzymanki aż do ostatniej kartki. Tuż po niej doznaje się, a przynajmniej ja doznałam, tych, tak znanych nałogowym czytelnikom, sprzecznych uczuć – wielkiej satysfakcji z lektury i poczucia, że „książka mi się skończyła, nie mam co ze sobą zrobić”. Emocjonalnie pozostałam dalej z magiczną rodzinką i wspaniałym happy endem, którego nie sposób przewidzieć na początku, tak jak trudno wyobrazić sobie to, jakiego rodzaju przydarzą im się kłopoty (tzn. oczywiście wiadomo, że będą jakieś kłopoty i szczęśliwy finał – chodzi o to JAK opowieść się toczy). Tajemnice, tak zgrabnie wplecione w fabułę, w pewien sposób oddają specyfikę dziecięcego rozumowania – różne przypadkowo poznane informacje muszą ułożyć się w spójny obraz świata, a nowe dane są zgrabnie weń wkomponowywane.

Dla każdego

Małe Licho i tajemnica Niebożątka to książka bez daty ważności. Mimo że jest skierowana do najmłodszych czytelników, nie znajdziemy w niej ani krzty infantylności. Marta Kisiel traktuje swoich odbiorców poważnie, z szacunkiem podejmując temat dziecięcych problemów i rozterek. Co nie znaczy, że atmosfera jest w jakikolwiek sposób nadęta – absolutnie nie! Pełno w niej kreatywnej zabawy, doskonałego humoru czy nawet absurdalnie skonstruowanych scen (i postaci – anioł z alergią na własne pierze to wyśmienity przykład). A przede wszystkim jest do bólu prawdziwa. Uczucia jakie w niej napotykamy – i po stronie Bożka, i otaczających go dorosłych – to dylematy bliskie każdemu z nas. Autorka doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że świat emocji jest trudny i niekoniecznie podległy rozumowi, w związku z czym wysyła swoich bohaterów tam, gdzie siła racjonalnych poglądów nie wystarcza. Każda z głównych postaci, niezależnie od wieku, musi zmierzyć się ze swoimi lękami, tęsknotami, niedoskonałością. Bieg wydarzeń układa się w nie lada próbę, w której również opiekunowie chłopca muszą stanąć na wysokości zadania i zawalczyć o najwyższą stawkę.

Warto zauważyć dopracowane szczegóły publikacji. Bogate ilustracje Pauliny Wyrt świetnie oddają emocjonalny klimat zdarzeń. Kiedy Licho i Bożek wpadają w szał zabawy – rysunek wypełnia wszystko, co w tej aktywności się mieści (i jest tego sporo). Kiedy chłopiec jest wściekły i czuje się samotny, wokół niego pojawia się pusta przestrzeń. Jest na nich mnóstwo elementów, ale nie przytłaczają, raczej współtworzą klimat niesamowitości. Do takich dopieszczonych smaczków zaliczę też konsekwentne traktowanie Licha w rodzaju nijakim (nawet wtedy, gdy można by je, jako anioła, potraktować męską deklinacją). Opierzony alergik (kicha w niemal każdej scenie z powodu własnych skrzydeł) uparcie mówi więc o sobie „ja chciałom”, „ja zrobiłom” – co daje dość komiczny efekt.

Gdyby to ode mnie zależało Małe Licho i tajemnica Niebożątka byłoby lekturą obowiązkową w klasie trzeciej, otrzymałoby Medal Polskiej Sekcji IBBY i order z ziemniaka oblepiony brokatem i pierzem, alleluja.

Nie jest łatwo być dzieckiem. „Małe Licho i tajemnica Niebożątka” – recenzja książkiTytuł:  Małe Licho i tajemnica Niebożątka

Autor: Marta Kisiel

Wydawnictwo: Wilga

Liczba stron: 304

ISBN: 978-83-280-5221-5

 

 

 

 


[1] Str. 50

Emilia Owoc
Emilia Owoc
Zwolenniczka powagi, która nigdy nie wyrosła ze śpiewania do udawanych mikrofonów. Bez reszty zafascynowana wewnętrznymi światami. Zawodowo i prywatnie.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu