Trzeba przyznać, że nikt nie przypuszczał, że seriale takie jak Futurama czy Simpsonowie odniosą tak wielki sukces. Osobiście podchodziłam do nich dość ostrożnie, bo nie wiedziałam, czego mogę się po nich spodziewać. Ale mijał jeden odcinek, potem drugi, a za nimi kolejne i kolejne, a ja nie potrafiłam się powstrzymać od oglądania. Pokazywały sobą pewną oryginalność, coś, co przyciągało i nie chciało puścić. Każdy z bohaterów miał swoje charakterystyczne cechy, dzięki którym wyróżniał się spośród innych. Śmiało można dodać do tego jeszcze świetną muzykę, dopełniającą całości. Czy dzięki temu serialowi Matt Groening znów odniósł sukces?
Kiedy usłyszałam, że pojawi się kolejne dzieło twórcy moich ukochanych animacji, nie mogłam się doczekać premiery. Trailer, rzecz jasna, ukazywał esencję tego, co najlepsze w tej produkcji. W sieci dość szybko pojawiły się opinie przeważnie mocno krytyczne, w których powtarzały się stwierdzenia, że nie jest to już to samo, co przednie seriale Matta, że to zwyczajnie odgrzewany kotlet i jedyne, co dobrze wyszło to to, że polska nazwa obrazu brzmi Rozczarowani. Widzowie spodziewali się czegoś lepszego, z dużą dawką humoru i powiewem świeżości. A dostali coś sprawdzonego, jedynie miejsce akcji się zmieniło, bo została ona osadzona w średniowieczu. Czy jednak byłabym sobą, gdybym zgadzała się z większością recenzji? To jest raczej pytanie retoryczne.
Była sobie księżniczka, która lubiła wypić
Czyż życie na zamku nie jest cudowne? Można robić, co się chce i szlajać po okolicznych barach, pijąc te, bez wątpienia, smaczne trunki! Życie księżniczki jest pełne takich przyjemnych czynności. Ojciec szykuje właśnie dla niej ślub z pewnym księciem, jednak dziewczyna w ogóle nie jest szczęśliwa. Wręcz przeciwnie – odczuwa żałobę, jakby za chwilę miała pójść w kondukcie pogrzebowym.
Tuż przed ceremonią znajduje niewielki pakunek. Z ciekawością go otwiera, a ze środka wyskakuje… Czarna istotka z długim ogonem. Okazuje się, że to osobisty demon. Właśnie on namawia, a raczej zmusza, Bean do powiedzenia sakramentalnego „nie”. W dość niefortunnych okolicznościach książę, za którego miała wyjść, zostaje poważnie ranny, zaś księżniczka, z nowym znajomym, ucieka z zamku.
W tym samym czasie gdzieś daleko, za lasami i rzekami, istnieje pewna cukierkowa kraina. Mieszkają tam radosne elfy, które produkują słodycze (a wiszą one na każdym drzewie, krzaku i tak dalej). Nikt z tych niezwykłych postaci nigdy nie zaznał smutku. Wyjątkiem stanowi Elfo. Czuje się tak, jakby nie pasował do reszty krainy i jego jedynym marzeniem jest, aby kiedyś móc się czymś pomartwić. Postanawia wyruszyć z rodzinnego domu i odnaleźć smutek i łzy. Inni ostrzegają go, że ten, kto odchodzi, już nigdy nie wraca, ale Elfo twardo stoi przy swoim. Po pewnym czasie dociera do świata Bean o nazwie Dreamworld. Księżniczka właśnie ucieka z zamku, więc ten przyłącza się do niej i demona. Od tego momentu przeżyją wiele emocjonujących przygód, które będą swego rodzaju testem ich powoli rodzącej się przyjaźni.
Kolorowy świat i dość dziwaczni bohaterowie
Trzeba przyznać, że pomysł na fabułę miał swego rodzaju potencjał. W końcu nadal nie jesteśmy przyzwyczajeni do widoku księżniczki, która zachowuje się jak buntowniczka i robi wszystko na opak – nie tak, jak rozkazuje jej ojciec, a jedynie tak, jak jej się spodoba.
W tej produkcji do czynienia z istnym alkoholizmem. Bowiem, kiedy tylko Bean spotyka jakiś problem, nie potrafi sobie z czymś poradzić czy też nie ma weny, by stworzyć przemowę, sięga właśnie po kieliszek wypełniony po brzegi aromatycznym trunkiem. Przy okazji można odnieść wrażenie, że jest ona bardzo naiwna i głupiutka i gdyby nie demon, Lucio, to nie doszłaby w swoim życiu praktycznie do niczego. Z drugiej strony okazuje dobre serce, chociażby wtedy, kiedy stanęła w obronie niewinnych elfów, których król potrzebował do swoich niecnych planów.
Najgłupszy z całej trójki to ewidentnie Elfo. Gdy trafił do klatki i upuszczali z niego krew, jedyne wnioski, do jakich potrafił dojść to to, że źle się czuje. Lucio, elf oraz księżniczka to w przeważającej części odcinków zgrany zespół, w razie niebezpieczeństwa wszyscy mogą liczyć na siebie nawzajem. Nawet król, sprawiający z początku bardzo zgorzkniałego mężczyznę, dla którego liczy się tylko własne dobro, zaś jego poddani mogą nawet zginąć, a jemu będzie to obojętne, w dalszych odcinkach zmienia się o całe sto osiemdziesiąt stopni. Na jaw wychodzą przeróżne fakty z osobistego życia władcy, w stu procentach wyjaśniające jego początkowe postępowanie. Sam świat, w którym przyszło egzystować naszym bohaterom, jest kolorowy, ale także zaskakujący. Widzowie przyzwyczaili się do tego, że w tworach Groeninga nie może zabraknąć humoru. Tak też było w przypadku Rozczarowanych, każdy odcinek został okraszony porządną dawką śmiesznych scen i dialogów. Tutaj po prostu nie da się nudzić!
Przygoda goni przygodę
Każdy etap serialu to nowa historia, w pewien sposób powiązana z poprzednimi wydarzeniami. Lecz sposób rozpoczynania kolejnej części serialu niekiedy może zdezorientować, czasem trzeba się dłużej zastanawiać nad tym, jak połączyć to, co widzimy na ekranie z tym, co miało miejsce w przeszłości. Sporym błędem jednak byłoby napisanie, że widać tutaj ewidentny brak pomysłu na fabułę. Bo on był i, moim zdaniem, został wykonany przynajmniej w osiemdziesięciu procentach. Całość liczy sobie dziesięć odcinków, a każdy z nich trwa niecałe pół godziny. Jest to jednak bardzo intensywny czas – ciągle coś się dzieje, często księżniczka pakuje siebie i swoich towarzyszy w przeróżne tarapaty, z których później ci próbują się wykaraskać (w mniej lub bardziej udolny sposób). Ciężko oderwać się od oglądania – kiedy zakończy się jeden fragment, koniecznie trzeba zobaczyć kolejny, by natychmiast dowiedzieć się, co jeszcze spotka naszych ulubieńców.
Dźwięczne tło
W Futuramie czy też Simpsonach muzyka odgrywała dość ważną rolę. Widzowie wyszli z założenia, że i w Rozczarowanych również będzie przykuwać naszą uwagę i sprawi, że historia, która rozgrywa się na ekranie, stanie się jeszcze przyjemniejsza. Niestety tak się nie stało. W tej produkcji dźwięki przestały odgrywać ważną rolę, pojawiały się dość rzadko, zazwyczaj na początku danego odcinka i przy napisach końcowych. A co gorsza, zamiast brzmieć jak muzyka wzięta prosto ze średniowiecza, to sprawiała wrażenie raczej ostrej muzyki wikingów po zwycięskiej walce. To jest ewidentny minus tego serialu.
Kochaj mnie, kochaj…
Zaś ogromnym plusem Rozczarowanych są wszystkie występujące w nim postacie. Nie da się ich nie kochać. Każdy wyróżnia się czymś charakterystycznym. I tak jest Bean, księżniczka lubiąca często zajrzeć do kieliszka (w końcu alkohol to, według niektórych, idealne lekarstwo na wszelkie problemy, czyż nie?). Mamy Lucia, czyli demon, chyba najbardziej urocza postać, który namawia swoją „podopieczną” do niecnych i haniebnych czynów, czasem nawet do morderstwa. Nie zabrakło także niezwykle głupiej postaci, nadającej jednocześnie całej historii atrakcyjności – elfa o jakże interesującym imieniu Elfo. Jest także król, pragnący za wszelką cenę uzyskać Eliksir Wiecznego Życia. Z pozoru może się wydawać, że chce go dla siebie, by móc być władcą w nieskończoność i mieć swoich poddanych. Jednak w pewnym momencie prawdziwe motywy działania bohatera wychodzą na jaw i wtedy wszystko idealnie składa się w całość, a jednocześnie okazuje się, że Zög nie jest wcale taki zły, jak to na początku zostało przedstawione. Szereg tych postaci postaci sprawia, że większość wydarzeń nabiera jakiejś głębi i powoduje, że chce się ten twór oglądać dalej.
Ja jedna przeciw innym
Muszę przyznać, że recenzje, które miałam okazję czytać, mocno mnie zaskoczyły. Za mną były już cztery odcinki i moje odczucia plasowały się daleko od negatywnych. Owszem, można dopracować kilka rzeczy (w końcu nic nie jest idealne), jednak produkcja z pewnością nie zasłużyła na najniższe noty. Cała historia stanowiła spójną całość, bohaterowie byli dobrze zarysowani, zabrakło tylko muzyki. Poza tym łatwo można zauważyć, że kreska tutaj jest taka sama, jak ta w Futuramie, co również mi się spodobało. Sprawiała ona, że na wszystko miło się patrzyło. Będę polecać ten serial, ponieważ nadaje się on idealnie na poprawę humoru, spędzenie miło wieczoru i to pomimo tego, że jestem wielką fanką poprzednich produkcji Matta Groeninga.
https://www.youtube.com/watch?v=Gp_RnJcb8Ig
Tytuł oryginalny: Disenchantment
Twórcy: Matt Groening, Josh Weinstein
Kategoria: Animacja, Komedia, Przygoda
Rok powstania: 2018
Ilość odcinków: 10
Długość odcinka: 30 minut