I znowu wszystko od początku. „Batman. Pogromca sprawiedliwości” – recenzja mangi, tom 1

-

Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego komiksu Batman. Pogromca sprawiedliwości, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu Egmont.

Przyznaję, gdybym miał wskazać swojego ulubionego miliardera playboya z traumą po zmarłym ojcu, który to w sekrecie walczy z przestępcami przy pomocy zaawansowanego technologicznie stroju… chyba wybrałbym Tony’ego Starka, przepraszam. Ale hej, Bruce Wayne byłby na drugim miejscu – to moja ulubiona postać z całej ferajny DC.

Ciekawe, czy czarno-biała forma uczyni Batmana jeszcze bardziej mrocznym?

Prawie, prawie

Recenzowany w tym tekście tom to piękny przykład ciągłych zmian zachodzących w popkulturze. Gwarantuję wam, że jeszcze kilka lat temu nikt w dużych komiksowych studiach nawet nie myślał o nieco bardziej japońskim podejściu do tematu. A dziś? Trzymam w ręku mangę o jednym z najbardziej rozpoznawalnych amerykańskich superbohaterów, oficjalnie sygnowaną przez Detective Comics. A do tego, na ostatniej stronie (pierwszej, jeśli otworzycie książkę w klasyczny, zachodni sposób), znajdziecie rameczkę tłumaczącą jak czytać ten niespotykany rodzaj komiksu. Bo wiecie, jeszcze by się zatwardziali fani komiksów przestraszyli i nie wiedzieli, co począć z tym dziwnym tworem, czytanym od prawej do lewej. Ech, czasy się zmieniają.

I znowu wszystko od początku. „Batman. Pogromca sprawiedliwości” – recenzja mangi, tom 1Pomijając zewnętrzną formę, wewnątrz Pogromcy Sprawiedliwości nie odczujecie w znacznym stopniu powiewu „wschodniego stylu komiksu”. Świat chyba nie jest gotowy na Gotham w wersji a’la neonowe Tokyo, oraz Alfreda w żeńskiej wersji uroczej pokojówki. Spokojnie, wizualnie wszystko zostało po staremu, wręcz „amerykańsko”. Choć autor stara się pokazać głębię poszczególnych planów poprzez naprawdę niezłą zabawę odcieniami szarości, w oczy rzucają się przede wszystkim twarde rysy głównych bohaterów. Domyślam się, że studio nie dało się przekonać i zezwoliło na zabawę stylem wyłącznie w przypadku dziecka i pewnej trzecioplanowej postaci. Poza tym (nie licząc pojedynczych kadrów pomiędzy rozdziałami oraz japońskich znaków sygnalizujących np. dźwięk eksplozji) to bardzo komiksowa manga. Wygląda schludnie, kadry nie są przeładowane zawartością, by zawsze pozostały czytelne – bezpieczny wybór dla fana Batmana, który po raz pierwszy przerzuca strony w innym niż zazwyczaj kierunku.

Jeszcze trochę

Pod względem treści tytuł ten cierpi na klasyczną chorobę „pierwszego tomu”. Można by pomyśleć, że jeśli ktoś sięga po jakiekolwiek dzieło związane z Batmanem, nie potrzebuje już przypomnienia o tragicznej śmierci rodziców młodego panicza i jego obsesji na punkcie przyszłości Gotham. Co prawda, te objawy nie zarysują się zbyt silnie, znacznie bardziej widoczne jest rozpoczynanie kilku wątków jednocześnie, nie zabierając się porządnie za żaden z nich. Ja wiem, że trzeba zawiązać jakiś temat, by w dalszych tomach móc go rozwijać, ale może by tak… po kolei? Skupiając się na przyszłych wydaniach, z tego konkretnego robi się ni mniej, ni więcej, tylko prolog.

Jednakże jest to prolog, który jasno zarysowuje ogrom nadchodzącej historii – i to w dodatku znacznie odświeżonej. No dobrze, strój Batmana a’la cybernetyczna zbroja rodem z filmu Świt Sprawiedliwości raczej nie zaskoczy zbyt wielu, ale już Robin jako sztuczna inteligencja robi wrażenie. Widać, że twórcy starają się nieco zamieszać w odrobinę zaśniedziałym wizerunku Bruce’a Wayne’a, sięgając po inspiracje w wielu różnych kierunkach. Nie mogę nie docenić kompletnie innego przedstawienia Jokera (bez spoilerów) oraz drobnego cameo pewnego dziennikarza z Metropolis. Wciąż nie podoba mi się liczba podjętych wątków i postaci, ale jeśli widzę, że są to ewidentne ukłony w stronę fanów, mogę przymknąć na nie oko. Ilość frajdy z lektury prawdopodobnie rośnie ze znajomością lore uniwersum nietoperzego mściciela. I choć podtrzymuję swoją deklarację ze wstępu, ten tomik wciągnął mnie głębiej w mroczny świat Batmana i skłonił do wyszukania w internecie historii poszczególnych postaci, a nawet zbroi.

Bardzo blisko

Póki co, Batman. Pogromca sprawiedliwości to wstęp i nie mogę traktować go inaczej. Niestety, na daną chwilę nie sposób stwierdzić czy to wada, czy zaleta. Zawarte tu wątki dają nadzieję na ciekawy rozwój akcji i świata przedstawionego, jednak ze względu na spoilery, nie mogę ich wam szerzej zdradzić… Mamy więc mały impas, który najpewniej rozwiąże tom numer dwa. A będę na niego czekał z niecierpliwością, bo ta wersja Bruce’a Wayne’a, choć może nie wybitna, przemawia do mnie dużo bardziej niż na przykład Robert Pattinson, z wiecznie przetłuszczonymi włosami i przeziębionym gardłem.

I znowu wszystko od początku. „Batman. Pogromca sprawiedliwości” – recenzja mangi, tom 1Tytuł: Batman. Pogromca sprawiedliwości

Scenarzyści/ilustratorzy: Tomohiro Shimoguchi, Eiichi Shimizu

Tłumacz: Paweł Dybała

Wydawnictwo: Egmont

Liczba stron: 206

EAN: 9788328165229

podsumowanie

Ocena
8

Komentarz

Jest dobrze, mogłoby być lepiej… ale naprawdę nie ma się co czepiać. Bardzo dobry wstęp do nowej odsłony przygód miliardera playboya w stroju nietoperza.
Przemysław Ekiert
Przemysław Ekiert
W wysokim stopniu uzależniony od popkultury - by zniwelować głód korzysta z książek, filmów, seriali i komiksów w coraz większych dawkach. Popijając nowe leki różnymi gatunkami herbat, snuje głębokie przemyślenia o podboju planety i swoim miejscu we wszechświecie. Jest jednak świadomy, że wszyscy jesteśmy tylko podróbką idealnych postaci z telewizyjnych reklam.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Jest dobrze, mogłoby być lepiej… ale naprawdę nie ma się co czepiać. Bardzo dobry wstęp do nowej odsłony przygód miliardera playboya w stroju nietoperza.I znowu wszystko od początku. „Batman. Pogromca sprawiedliwości” – recenzja mangi, tom 1