Za przekazanie egzemplarza recenzyjnego komiksu Batman. Pogromca sprawiedliwości, do współpracy recenzenckiej, dziękujemy wydawnictwu Egmont.
Przyznaję, gdybym miał wskazać swojego ulubionego miliardera playboya z traumą po zmarłym ojcu, który to w sekrecie walczy z przestępcami przy pomocy zaawansowanego technologicznie stroju… chyba wybrałbym Tony’ego Starka, przepraszam. Ale hej, Bruce Wayne byłby na drugim miejscu – to moja ulubiona postać z całej ferajny DC.
Ciekawe, czy czarno-biała forma uczyni Batmana jeszcze bardziej mrocznym?
Prawie, prawie
Recenzowany w tym tekście tom to piękny przykład ciągłych zmian zachodzących w popkulturze. Gwarantuję wam, że jeszcze kilka lat temu nikt w dużych komiksowych studiach nawet nie myślał o nieco bardziej japońskim podejściu do tematu. A dziś? Trzymam w ręku mangę o jednym z najbardziej rozpoznawalnych amerykańskich superbohaterów, oficjalnie sygnowaną przez Detective Comics. A do tego, na ostatniej stronie (pierwszej, jeśli otworzycie książkę w klasyczny, zachodni sposób), znajdziecie rameczkę tłumaczącą jak czytać ten niespotykany rodzaj komiksu. Bo wiecie, jeszcze by się zatwardziali fani komiksów przestraszyli i nie wiedzieli, co począć z tym dziwnym tworem, czytanym od prawej do lewej. Ech, czasy się zmieniają.
Jeszcze trochę
Pod względem treści tytuł ten cierpi na klasyczną chorobę „pierwszego tomu”. Można by pomyśleć, że jeśli ktoś sięga po jakiekolwiek dzieło związane z Batmanem, nie potrzebuje już przypomnienia o tragicznej śmierci rodziców młodego panicza i jego obsesji na punkcie przyszłości Gotham. Co prawda, te objawy nie zarysują się zbyt silnie, znacznie bardziej widoczne jest rozpoczynanie kilku wątków jednocześnie, nie zabierając się porządnie za żaden z nich. Ja wiem, że trzeba zawiązać jakiś temat, by w dalszych tomach móc go rozwijać, ale może by tak… po kolei? Skupiając się na przyszłych wydaniach, z tego konkretnego robi się ni mniej, ni więcej, tylko prolog.
Jednakże jest to prolog, który jasno zarysowuje ogrom nadchodzącej historii – i to w dodatku znacznie odświeżonej. No dobrze, strój Batmana a’la cybernetyczna zbroja rodem z filmu Świt Sprawiedliwości raczej nie zaskoczy zbyt wielu, ale już Robin jako sztuczna inteligencja robi wrażenie. Widać, że twórcy starają się nieco zamieszać w odrobinę zaśniedziałym wizerunku Bruce’a Wayne’a, sięgając po inspiracje w wielu różnych kierunkach. Nie mogę nie docenić kompletnie innego przedstawienia Jokera (bez spoilerów) oraz drobnego cameo pewnego dziennikarza z Metropolis. Wciąż nie podoba mi się liczba podjętych wątków i postaci, ale jeśli widzę, że są to ewidentne ukłony w stronę fanów, mogę przymknąć na nie oko. Ilość frajdy z lektury prawdopodobnie rośnie ze znajomością lore uniwersum nietoperzego mściciela. I choć podtrzymuję swoją deklarację ze wstępu, ten tomik wciągnął mnie głębiej w mroczny świat Batmana i skłonił do wyszukania w internecie historii poszczególnych postaci, a nawet zbroi.
Bardzo blisko
Póki co, Batman. Pogromca sprawiedliwości to wstęp i nie mogę traktować go inaczej. Niestety, na daną chwilę nie sposób stwierdzić czy to wada, czy zaleta. Zawarte tu wątki dają nadzieję na ciekawy rozwój akcji i świata przedstawionego, jednak ze względu na spoilery, nie mogę ich wam szerzej zdradzić… Mamy więc mały impas, który najpewniej rozwiąże tom numer dwa. A będę na niego czekał z niecierpliwością, bo ta wersja Bruce’a Wayne’a, choć może nie wybitna, przemawia do mnie dużo bardziej niż na przykład Robert Pattinson, z wiecznie przetłuszczonymi włosami i przeziębionym gardłem.
Scenarzyści/ilustratorzy: Tomohiro Shimoguchi, Eiichi Shimizu
Tłumacz: Paweł Dybała
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 206
EAN: 9788328165229