Dziwy nad dziwami. „Miasteczko Rotherweird” – recenzja książki

-

Życie książkoholika trudno nazwać łatwym. Kiedy już znajdzie sobie serię, która wciągnie go bez reszty, po przeczytaniu jej wpada w tak zwany reading slump, żadna inna historia nie jest w stanie pochłonąć go tak bardzo, żadna nie równa się z tą cudowną, wspaniałą i niesamowitą. Szuka więc dalej. Zazwyczaj krąg jego zainteresowań zostaje zawężony do pozycji, jakie poruszają podobną problematykę co przeczytana niedawno seria idealna. I tak przy poszukiwaniach sugeruje się opiniami innych czytelników czy tymi na okładkach.

Problem pojawia się, gdy polecajka na obwolucie ma się nijak do stanu faktycznego powieści…

I w przypadku Miasteczka Rotherweird mamy właśnie do czynienia z nie do końca przemyślanym porównaniem: Harry Potter dla dorosłych. W tym wypadku pojawia się kwestia – jest coś dziwnego, bo o magii sensu stricto trudno nawet pisać, to na pewno wolno to wrzucić do worka z napisem POTTER. Otóż nie.

Niestety taka „polecajka” może sporo namieszać, zwłaszcza że nie tylko ja zwróciłam uwagę na ten błąd. Jeśli więc szukacie książki, która przypomina to, co stworzyła J.K. Rowling, to nie jest pozycja dla was. Jeżeli chcecie ciekawą i nietuzinkową historię, znajdziecie to wszystko w Miasteczku Rotherweird.

Nowa praca

Jonah Oblong stracił pracę. Przez to, iż dał się sprowokować uczniom, został bezrobotnym nauczycielem historii. Cóż ma teraz uczynić? Nie posiada doświadczenia, do tego nie może liczyć na rekomendacje od ostatniego pracodawcy, a przecież za coś trzeba żyć. Przyszłość bohatera maluje mu się w czarnych barwach. Ale nie wszystko stracone, los czuwa!

Protagonista znajduje pewne ogłoszenie – w małym miasteczku tamtejsza szkoła poszukuje akurat kandydata na stanowisko nauczyciela historii. Idealna praca? Jonah, mimo obaw czy nie jest to jakiś żart, postanawia stawić się w instytucji i odbyć rozmowę z jej dyrektorem. Jedzie więc do miasteczka Rotherweird i bierze udział w konwersacji kwalifikacyjnej. Nie wierzy własnemu szczęściu, kiedy otrzymuje angaż. Jest jednak jeden warunek – Oblong może nauczać tylko i wyłącznie historii, jaka miała miejsce po 1800 roku, nic wcześniejszego. I w ogóle nie powinien zajmować się niczym przed tym rokiem, zostało to surowo zakazane w Rotherweird. Dlaczego? Tego nikt nie chce mu powiedzieć.

Darowanemu koniowi nie zagląda się jednak w zęby, prawda? Trzeba pogodzić się z dziwnymi warunkami dziwnego dyrektora dziwnej szkoły w dziwnym miasteczku. Po jakimś czasie wszystko staje się jeszcze dziwniejsze, gdy światło dzienne ujrzą pewne frapujące fakty. O co tak naprawdę chodzi w miasteczku Rotherweird? Dlaczego zakazano nauki historii przed 1800 rokiem?

Same tajemnice

Miasteczko Rotherweird to bardzo specyficzna pozycja. Andrew Caldecott niezwykle powoli buduje napięcie. Stopniowo przedstawia wszystkie postaci dramatu, do tego co i rusz raczy czytelnika jakimiś fabularnymi smaczkami – każdy związany jest z główną tajemnicą powieści. Dowiadujemy się, dlaczego ktoś wykupił wielki pałacyk niedaleko miasteczka, czemu Oblong nie może nauczać historii przed 1800, jednak dzieje się to dopiero po tym, jak poznamy ważne dla opowieści fakty. A tych jest całkiem sporo.

Element po elemencie pisarz tworzy swoją powieść. Mamy miasteczko odgrodzone od reszty świata, ze swoimi prawami i rządzącymi. Rzadko kto odwiedza Rotherweird, przeważnie są to przejezdni albo zaciekawieni wędrowcy. Mieszkańcy miasteczka nie lubią obcych, nic więc dziwnego, że na początku Oblong spotyka się z dość suchym przyjęciem.

Nie jest on jednak jedynym nowym osobnikiem w Rotherweird, sir Veronal Slickstone wraz z rodziną (choć i tutaj mamy do czynienia z dziwnym spektaklem) sprowadza się do pałacyku nieopodal miasteczka. Dlaczego? Oto jedno z najważniejszych pytań historii.

Ale nie jedyne. Czytelnik co i rusz zastanawia się nad tym, co rozgrywa się na kartach powieści. Pojawi się mnóstwo tajemnic, wydarzenia, pozornie niezwiązane ze sobą, splatają się, a finał opowieści zadziwia.

Dziwy

Miasteczko Rotherweird to przedziwna historia, z przedziwnymi bohaterami. Andrew kreuje całkiem pokaźną liczbę nietuzinkowych bohaterów, każdy ma do odegrania ważną rolę w tych szalonych wydarzeniach, każdy wnosi coś do fabuły. Czytelnik śledzi zdarzenia i zastanawia się nad tym, dokąd to wszystko go zaprowadzi.

Pojawia się również wątek fantastyczny, mamy zbrodnię, przerażające bestie i inny świat. Dzieje się, oj dzieje. Wprawdzie dość powoli, autor mocno skupia się na deskrypcjach wyglądu miejsc i przeżyciach bohaterów, jednak odbiorca bardzo szybko przyzwyczaja się do takiego prowadzenia historii.

Podsumowanie

Miasteczka Rotherweird to na pewno dość oryginalna książka. Jednym nie spodoba się rozwlekanie akcji, inni jednak skupią się na tym, w jaki sposób autor buduje swój świat i przedstawia wydarzenia czy kreśli bohaterów. I to właśnie to drugie stanowi największy atut powieści.

Dziwy nad dziwami. „Miasteczko Rotherweird” – recenzja książkiTytuł książki: Miasteczko Rotherweird

Autor: Andrew Caldecott

Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Ilość stron: 628

ISBN: 978-83-8116-872-4

Więcej informacji znajdziecie TUTAJ.

podsumowanie

Ocena
6.5

Komentarz

Jest dziwnie, nawet bardzo. Ale to takie pozytywne dziwności, które fascynują i pokazują, że jeszcze można zaskoczyć czytelnika.
Monika Doerre
Monika Doerre
Dawno, dawno temu odkryła magię książek. Teraz jest dumnym książkoholikiem i nie wyobraża sobie dnia bez przeczytania przynajmniej kilku stron jakiejś historii. Później odkryła seriale (filmy już znała i kochała). I wpadła po uszy. Bo przecież wielką nieskończoną miłością można obdarzyć wiele światów, nieskończoną liczbę bohaterów i bohaterek.

Inne artykuły tego redaktora

Popularne w tym tygodniu

Jest dziwnie, nawet bardzo. Ale to takie pozytywne dziwności, które fascynują i pokazują, że jeszcze można zaskoczyć czytelnika. Dziwy nad dziwami. „Miasteczko Rotherweird” – recenzja książki