Za przekazanie egzemplarza recenzenckiego komiksu Cyberpunk 2077. Sny wielkiego miasta. Tom 4 do współpracy recenzenckiej dziękujemy wydawnictwu Egmont.
Jak każdy, kto przebrnął przez szkołę średnią, a potem zdecydował się na studia i własnoręczne napisanie pracy dyplomowej, potrafię całkiem nieźle lać wodę. Ale po co miałbym marnować wasz czas, tworząc tu kwieciste i bardzo opisowe elaboraty, skoro mogę pójść na łatwiznę i na przykład wypisać moje myśli w podpunktach?
Dlaczego ja mam się starać, skoro autorom tego tytułu ewidentnie się nie chciało i każą płacić fanom uniwersum Cyberpunka za półprodukt?
Zwięźle, choć trochę chaotycznie
Tu nawet nie ma fabuły, historia przedstawiona w Snach wielkiego miasta to zaledwie pomysł, dwa króciutkie wątki, sklejone ze sobą na przeterminowany klej. Opis na okładce zachęca: „Ona ma ambicje, by zostać królową gangów, on chciałby czegoś innego – miłości, nadziei, prostego życia.”. Dawno nie słyszałem większej bzdury. Uwaga, szybkie streszczenie: dwójka niezbyt rozgarniętych nastolatków próbuje stać się kimś ważnym w kryminalnym półświatku Night City. A że dotąd okradali trupy, więc z doświadczeniem krucho (a i rozumu nie za wiele), UWAGA SPOILER, giną szybko i boleśnie. The End. Czy ktoś spodziewał się czegoś innego?
By koncept „od zera do bohatera” zadziałał, odbiorca musi mieć szansę utożsamić się z postacią (V w grze Cyberpunk 2077), albo poznać ją bliżej i zrozumieć jej motywację (David Martinez w świetnym serialu anime Edgerunners). W tym przypadku natomiast, ja nawet nie pamiętam, jak para głównych bohaterów miała na imię. Już od pierwszych stron razili swym prymitywizmem i brakiem logiki, strony mijają na pobocznych aktywnościach typu braindance, a potem szybka akcja, UWAGA SPOILER, przechwałki i śmierć. Z tej dwójki wyłącznie chłopak wykazuje objawy inteligencji, chcąc trochę przyhamować z karierą idioty-kryminalisty, ale słabo mu to wychodzi. Jedyne, co tak naprawdę mnie zainteresowało w tym króciutkim tomie, to poboczna historia samotnego farmera, zajmująca zaledwie kilka kartek. Szkoda, bo miała w sobie więcej treści i potencjału niż reszta tej bzdurnej opowieści.
Tylko spokojnie
Już pal licho fabułę, trudno, zabrakło pomysłu, bywa. Terminy wydawcy goniły, a scenarzysta ewidentnie miał pustkę w głowie. Naprawdę rozumiem. Ale wtedy należałoby skupić się na warstwie wizualnej, by marudzący recenzenci (tacy jak ja) mogli pochwalić wyrazistość stylu, kontrast barw, dbanie o detale i w ogóle używać wielu innych rozbudowanych, mądrze brzmiących epitetów. Niestety, w przypadku Snów wielkiego miasta, nic z powyższego zdania nie jest prawdą. Kolory są szarobure, nawet miejskie neony wyglądają depresyjnie. Niewyraźne postaci o okropnych facjatach wręcz powodowały u mnie obrzydzenie – a to przecież nie jest gore, ani nawet horror, tylko zwykły akcyjniak! Czasem musiałem się długo zastanawiać, na co właściwie patrzę. Jakim cudem ręka tej postaci przenika przez butelkę? Czemu rysy twarzy bohatera na pierwszym planie są tak bardzo niewyraźne?
Wystarczy
Obiecałem sobie, że nie będę się zbytnio rozpisywał – szkoda słów na ten marnej jakości filler, zapychający uniwersum Cyberpunka 2077. Nie dajcie sobie wmówić, że jest to coś wartego waszej uwagi, nie po tym, co widzieliśmy w tomach numer jeden i dwa. A zwłaszcza nie po historii przedstawionej w serialu Edgerunners.
Tytuł: Cyberpunk 2077. Sny wielkiego miasta. Tom 4
Ilustracje: Fioriniello Alessio, Andrade Filipe
Scenariusz: Bartosz Sztybor
Liczba stron: 60
Wydawnictwo: Egmont
EAN: 9788328154247