Filmy Ridleya Scotta zwykle kojarzą się z dużym rozmachem, rzadziej z opowieściami bardziej kameralnymi, skoncentrowanymi na codzienności bohaterów, od której wcale nie zależą losy całego znanego świata. Marsjanin (2015), Prometeusz (2012), Królestwo niebieskie (2005) czy Gladiator (2000) pokazują również, że potrafi w tym całym swoim zamiłowaniu do imponujących scenografii skupić się na pojedynczej postaci uwikłanej w większe wydarzenia. Na tym tle charakter Ostatniego pojedynku (2021) wydaje się być odbiegać od najnowszych produkcji Scotta, a powracającym nieco do korzeni.
Bóg nie opuszcza stojących po stronie prawdy
Dwóch giermków, towarzyszy broni, Jean de Carrouges (Matt Damon) i Jacques Le Gris (Adam Driver), nie raz znalazło się razem na placu boju. W ostatniej, w prawdzie przegranej, walce ten pierwszy uratował drugiemu życie, a to powinien być fundament naprawdę silnej przyjaźni – w końcu większego daru nie można dostać. Wkrótce potem umiera ich dotychczasowy pan feudalny, a jego miejsce zajmuje kuzyn króla, hrabia Pierre d’Alençon (Ben Affleck), któremu obaj składają przysięgę wierności. Po tym ich drogi powoli się rozchodzą. Jacques zdobywa przychylność nowego seniora głównie z nim balując, uczestnicząc w orgiach i ogarniając mu finanse tak pod względem księgowym, jak również ściągalności należności od wasali.
De Carrouges próbuje odbudować nadszarpnięte przez dziesiątkującą ludność włości, znaleźć żonę po śmierci pierwszej i dziedzica, w końcu dobija targu o rękę Marguerite de Thibouville (Jodie Comer), córki bogatego człowieka uznanego za wroga korony. Ziemia, którą miał dostać w spadku, trafia jednak decyzją hrabiego d’Alençon do Le Grisa, co daje początek długiemu łańcuchowi wydarzeń, jaki doprowadzi do ostatniego sądowego pojedynku 29 grudnia 1386 roku – w historycznej walce na śmierć i życie de Carrouges stanął przeciw Le Grisowi. Jeśli wygra, udowodni, że oskarżenia o gwałt wysunięte przez Marguerite wobec byłego towarzysza broni są prawdziwe. Jeśli przegra – zginie, a jego żona spłonie na stosie.
Tak było, ale nie znaczy, że wciąż po części nie jest
W świecie zorganizowanym wokół kultu siły oraz męskiej władzy to ich głos się liczy, to ich dokonania, potrzeby oraz cele stają się tym, do czego należy dążyć. Kobieta jest dobrem, które zdobywa się w targach, aby rodziła szlachetnie urodzonym dziedziców – sama w sobie, bez ojca, brata albo męża nie ma prawa głosu. Dlatego chcąc oskarżyć Le Grisa, Marguerite musi prosić małżonka o to, by pozwolił jej przemówić i się za nią wstawił.
Od pierwszej sekwencji otwierającej film Scotta wiemy, że to zrobił – obserwujemy przygotowanie obu rycerzy do pojedynku, tak samo jak panią de Carrouges, chociaż nie powiedziano nam jeszcze, kim jest w tej opowieści. I chociaż są to sceny początkowe, w zasadzie opowiadają o tym, co obejrzymy dopiero w finale tej produkcji. Przedstawiona nam rzeczywistość XIV wieku nie należy do najprzyjemniejszych – scenografowie dołożyli starań, aby odtworzyć pewną surowość tamtych wieków, bitwy są chaotyczne i krwawe, a miasta oraz wioski szarobure.
Ale obrazy to jedno, a przedstawione na ekranie relacje między bohaterami – feudalnym panem i jego władzą absolutną, uzależnieniem wyroków od aktualnego widzimisię, ale również małżonkami czy ludźmi, kiedyś nazywającymi się przyjaciółmi – nie pozwalają nam zapomnieć, że oglądamy wycinek z innego świata. Szkoda jedynie, iż tak wiele w nim znajomych elementów, które najwyraźniej usłyszymy w czasie rozprawy sądowej.
Po nitce do kłębka. „Sherlock, kryminalna układanka” – recenzja gry planszowej
Trzy osoby, trzy perspektywy
To, jak dokładnie doszło do tego ostatniego sądowego pojedynku, wydaje się proste, jeśli przedstawić wydarzenia, a pominąć wszelkie poboczne wątki oraz niuanse. Ostatni pojedynek nie należy jednakże do prostoliniowych produkcji, pędzących liniowo do finału, decyzją scenarzystów – Matta Damona, Ben Affleck oraz Nicole Holofencer – przygotowali nam bowiem opowieść na trzy głosy.
Najpierw poznajemy perspektywę nieco nudnego, ale porządnego de Carrougesa, później Le Grisa, a na końcu dopiero tę Marguerite. Każda z nich jest nieco inna, przyjmująca nie tylko punkt widzenia danej postaci, ale również jej ogląd na sytuację. Dlatego gdy oglądamy pierwszą, nie możemy oprzeć się wrażeniu, że odgrywana przez Damona postać to taki prosty, poczciwy facet, starający się z całych sił zadbać o swoich ludzi oraz dba o nową żonę, a ten Le Gris to fałszywiec.
Niestety również owa przedstawiona dobroduszność de Carrougesa przekłada się na to, iż to dość spokojna, żeby nie napisać nudnawa część Ostatniego pojedynku. Właściwie dynamiki nadają jej wyłącznie kolejne bitwy, na które wyrusza główny bohater, by, no cóż, zarobić. Gdy później następuje jednak zmiana i poznajemy te same wydarzenia z punktu widzenia Le Grisa, trochę zmieniamy o nim zdanie – to ambitny i wykształcony mężczyzna, próbujący zbudować sobie pod skrzydłami hrabiego życie. A potem obserwujemy powoli ogarniającą go na punkcie Marguerite obsesję. Warto zwrócić uwagę, w jaki sposób będzie mówił o tym, co zrobił – to dużo nam powie nim samym.
W kontrze do tych męskich narracji niejako poznajemy losy pani de Carrouges, nadające poprzednim zupełnie inny charakter. To również moment, w którym i Damon, i Driver mogą popisać się swoimi umiejętnościami aktorskimi, pokazać odgrywane przez siebie postacie inaczej niż w poświęconych im segmentach. Najlepiej wychodzi na tym ten pierwszy, również dlatego, że to, jak siebie postrzega, nie przystaje do tego, jak postrzegają go inni. Z nich wszystkich Comer ma najmniej przestrzeni, aby bardziej zniuansować skrzywdzoną Marguerite, co nie oznaczy, że się jej to nie udaje w granicach możliwego. Ale też – nie powinno nas to dziwić. De Carrouges chce widzieć w niej wyłącznie posłuszną żonę, a Le Gris piękną femme fatale, jaką pragnie posiąść. Dla żadnego z nich nie jest osobą, a jedynie rzeczą.
Porządne kino
Ostatni pojedynek to kino porządne, choć jak na taką produkcję dość ryzykownie podzielone na trzy oddzielne perspektywy narracyjne. To zabieg, który nie przypadnie do gustu osobom przyzwyczajonym do liniowej, mało skomplikowanej opowieści. Pozwala on jednak osiągnąć kilka niezwykle ciekawych efektów: niuansuje bohaterów, pokazując ich w innych światłach, dzięki czemu możemy lepiej obserwować dynamikę relacji między wszystkimi postaciami, a wreszcie – obala mit romantycznej, rycerskiej miłości. Film warto obejrzeć, choć można na niego krzyczeć – chociaż bowiem de Carrouges i Le Gris to rycerze, każdy od czasu do czasu szarmancki, a mąż staje w obronie zranionej żony, by oficjalnie bronić jej honoru, obaj są skończonymi, uprzywilejowanymi, widzącymi jedynie czubek własnego nosa i pozbawionymi empatii przedstawicielami swoich czasów.
Za materiał do recenzji dziękujemy
Reżyseria: Ridley Scott
Rok światowej premiery: 2021
Czas trwania: 2 godziny 32 minut
Więcej informacji TUTAJ