Świat slasherów nie byłby taki sam, gdyby zabrakło w nim kultowej serii Krzyk, choć niewątpliwie budzi ona skrajne emocje. Jedni ją uwielbiają, inni, mówiąc delikatnie, nie, uważając za idealny przykład reprezentanta kiczowatej ery tego gatunku. I niewątpliwie filmy z tej serii mają bardzo nierówny poziom. Wszystkie natomiast charakteryzuje spora dawka wspomnianego już kiczu, sztucznej krwii, powielanych schematów i pozostawiającej wiele do życzenia gry aktorskiej. Czy w czasach, gdy twórcy horrorów, a nawet podgatunku slasherów, starają się wpleść w treść więcej powagi i filozoficznych tonów, wieńcząc całość prostym, ale jednak wyczuwalnym przesłaniem, produkcja tego typu ma rację bytu?
Gdzie dużo krzyku, tam mało szyku.
Odpowiedź na to pytanie brzmi… nie wiem. Nie wiem też, czy najnowszy Krzyk można w ten sposób określić. Tak, bazuje on na znanych wszystkim aż za dobrze schematach, ilość krwi i scen gore zdecydowanie trzyma poziom innych produkcji z tego gatunku i niezaprzeczalnie w wielu scenach jest kiczowaty. Jednakże o to właśnie w nim chodziło. Twórcy mieli dwa wyjścia – odciąć się od poprzednich filmów z serii lub ciągnąć dalej mocno już wymęczoną fabułę. Postanowili jednak zrobić coś innego. Stworzyli obraz na pograniczu parodii, łączący w sobie cechy współczesnych produkcji oraz tych z lat świetności slasherów i będący mocnym, często gorzkim komentarzem na temat świata kinematografii, skupiając się na gatunku horroru i wszystkich jego podtypach. Nie oszczędzając przy tym nawet swojej marce.
Fabuła nie zaskakuje, choć szukając odpowiedzi na najważniejsze pytanie: Kto zabija?, parę razy zostałam zmylona.
Dwadzieścia pięć lat po serii brutalnych mordów i mrożących krew w żyłach wydarzeniach, które na zawsze odmieniły życie mieszkańców Woodsboro, ktoś ponownie zakłada maskę Ghostface’a. Jednak osoba, którą obrał sobie jako pierwszy cel przeżywa. Błąd czy celowe działanie mordercy? Okrutne ataki mnożą się z każdym kolejnym dniem, a liczba ofiar śmiertelnych rośnie. Jakie mroczne tajemnice miasteczka wyjdą tym razem na jaw? I co mają ze sobą wspólnego cele zamaskowanej bestii w ludzkim ciele?
Brawa należą się za oddanie specyficznego stylu kamery typowego dla tego gatunku i jednocześnie wygładzenie go w taki sposób, że ciężko byłoby przyczepić się do jakości zdjęć. Widać bowiem, że wszelkie niedoskonałości są efektem odwzorowania charakteru poprzednich filmów z zachowaniem obecnych trendów kolorystyki, filtrów i światłocienia.
Widać też sporą różnicę w grze aktorskiej starej gwardii Krzyku i przedstawicieli następnego filmowego pokolenia. Ciężko jest mi ocenić, na ile było to celowe ukazanie odmienności między drętwym, zbyt dosadnym odgrywaniem przez odtwórców ikonicznych już ról dziennikarki Gale, szeryfa Dwighta i Sidney a udanym występem młodszej części obsady. Chciałabym wierzyć, że w pełni. Niestety mam jednak co do tego wątpliwości.
Ostatni krzyk Krzyku
Muszę szczerze przyznać, że nie zasilam szeregów miłośników Krzyku. Lubię pierwszy i drugi film, trzeci i czwarty jestem w stanie znieść, jednak momentami ledwo. Najnowszy, tegoroczny członek krzykliwej rodziny to najlepsze, co spotkało tę serię od roku 1996, kiedy to Ghostface zadebiutował na dużym ekranie. Ten tytuł to połączenie klimatu współczesnych produkcji i tych z przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, ich parodia wytykająca negatywne cechy gatunku, jak i jego fanów. To swego rodzaju komentarz ewolucji filmów grozy w tym gore, zarówno tych dobrych, i złych zmian, jakie w nich zaszły. Niemal w każdej chwili można odnaleźć nawiązania do klasyków gatunku, a wręcz konkretne wzmianki i mimochodem rzucane w dialogach tytuły. Twórcy nie bali się szczerze krytykować poprzedników, już w pierwszej scenie ukazując, jak współczesne pokolenie często odbiera wcześniejsze filmy składające się na tę serię. Jako mało ambitne, zbyt dosadne, ze źle skonstruowaną fabułą, nienajlepszą grą aktorską i pozostawiającymi wiele do życzenia zdjęciami. Jednak slashery nie mają być ambitne, łączą w sobie cechy typowe dla tradycyjnego kina grozy i gore, więc tak, są dosadne i takie właśnie z założenia mają być.
Większość z nich opiera się na kilku powtarzalnych schematach, często to produkcje niskobudżetowe, co długo przekładało się na jakość zdjęć i w pewnym stopniu grę aktorską, jednak sytuacja projektów o mniejszych funduszach dzięki rozwojowi i zwiększonej dostępności technologi z roku na rok się poprawia. Należy jednak pamiętać, że slasher to bardzo specyficzny podgatunek filmu grozy i nie każdemu przypadnie do gustu, co jest w stu procentach zrozumiałe nawet dla takiej fanki tego rodzaju kina jak ja. Niemniej najnowszy Krzyk polecam każdemu, kto pasjonuje się kinematografią. Nawet jeśli w mojej ocenie filmu nie można określić jako wybitny, zdjęcia nie zapierają tchu w piersi, a gra aktorska ma bardzo nierówny poziom. Właśnie z racji na stanowiące trzon fabuły refleksje na temat fandomu, obsesji na punkcie zmyślonych przez twórców światów, jakości powstających produkcji i oczekiwań widzów względem nich oraz nieustającej ewolucji kina.
W mojej ocenie jest to świetna rozrywka z dość ciężkim, czarnym humorem i trafnymi wnioskami na wspomniane wyżej zagadnienia, którą z pewnością docenią fani gatunku. Ja doceniłam, tak 7/10.
Reżyseria: Matt Bettinelli-Olpin / Tyler Gillett
Rok premiery: 2022
Czas trwania: 1 godzina 54 minut